Czy wiesz, że..?


  Wyobraźmy sobie podróż uprowadzonym pociągiem. Zamiast z Paryża do Moskwy, luksusowy skład ekspresu pełnego zamożnych podróżnych zaczyna telepać się po wertepach Rumunii i Bułgarii. Nikt z konduktorów, maszynistów ani obsługi baru - niczego nie wyjaśnia, nie komentuje, z zaciśniętymi ustami informując nerwowo zdezorientowanych pasażerów, że to normalna trasa i nie dzieje się nic specjalnego, o czym powinni wiedzieć. Pomimo tego pasażerowie godzina za godziną wciąż czują, że coś jest nie tak, chociaż nie wiedzą na czym to polega.

      A jednak pociąg został uprowadzony, co okaże się jaskrawo i wyda czarno na białym w przyszłości, gdy już będzie po wszystkim.

  A teraz wyobraźmy sobie nasz współczesny świat. Naszą planetę, cywilizację, duże miasta, obyczaje. Nasze maltretowanie zwierząt, wzajemną wrogość co dnia przemieniającą się w krzywdę, naszą pustkę duchową dni i wolnych popołudniowych godzin, gdy niby wszystko możemy - ale tak naprawdę nie chce nam się nic, nic nas nie cieszy. Małe plany, dziwne życiowe hobby typu wspinanie się na skałki - a tak naprawdę wielość życiowych ról, zaoferowanych jakby do wyboru dla człowieka przez społeczeństwo, nie oferuje nic prawdziwie zadowalającego i sensownego, co by można wybrać dla siebie i tym żyć.


     A może świat też ktoś uprowadził, i zakazuje obsłudze o tym mówić ?
  Na filmie opowiadam o swojej działalności poszukiwacza prawdy i internetowego popularyzatora tajemnic krajów członkowskich NATO, tym razem z perspektywy hipnozy i radiowych komend podprogowych sugerowanych mi w czasie snu, które - jak się po latach okazało - leżały u podstaw mojego wypaczonego postrzegania sposobów i form wypełniania obywatelskich obowiązków.
   Nazywany ostatnim wielkim historykiem starożytności Prokopiusz z Cezarei w swoim dziele "Historia sekretna" (tekst tutaj (s. 46) lub tutaj (s.104-106)) odnazlezionym po setkach lat w Bibliotece Watykańskiej, opisującym intrygi i zbrodnie na dworze bizantyjskiego cesarza Justyniana I (świętego w Kościele prawosławnym, okres panowania 527-565 r.) w rozdziale XII wspomina o kilku pochodzących od różnych osób relacjach dotyczących dziwnej właściwości cesarza. Otóż według jednego z dworzan pewnego razu głowa cesarza po prostu zniknęła, kiedy przechadzał się po komnacie, czego on sam najwyraźniej nie zauważył - a dworzanin nie ważył się zareagować. Kto inny relacjonował, że zamiast twarzy Justyniana zdarzyło mu się obserwować bezkształtną bryłę mięsa, na miejscu gdzie chwilę wcześniej i chwilę później wszystko wyglądało normalnie. Z kolei kochankowie jego małżonki Teodory z czasów, gdy jeszcze była na scenie, opowiadali o demonie, jaki niekiedy zjawiał się w nocy i przepędzał ich z jej sypialni. A pewien szanowany mnich, który przebył długą drogę, ażeby wstawić się u cesarza za mieszkańcami swojej okolicy, po wprowadzeniu do pałacu, ujrzawszy w końcu Justyniana na własne oczy, zawrócił na pięcie i już nie chciał z nim rozmawiać, o nic go prosić ani w ogóle mieć z nim do czynienia - co wytłumaczył później faktem, że ujrzał Króla Smoków. Podobne określenie miało pojawić się, gdy Teodora zwierzała się pewnej tancerce imieniem Macedonia, która wyszła powitać ją w Bizancjum - Teodora powiedziała jej, że poprzedniej nocy przyśniło się jej, żeby nie martwiła się o pieniądze, gdyż zaraz po przybyciu do Bizancjum "spać będzie z Księciem Demonów, będzie z nim żyła jako ślubna małżonka i dzięki niemu stanie się panią wielkiego majątku." Na zakończenie tego obgadywania świętego Justyniana I Wielkiego wspomijmy już tylko - za Prokopiuszem - o takim szczególe, że jego matka jakoby opowiadała, iż nie jest on synem jej męża, ani żadnego mężczyzny, lecz jakiegoś niewidzialnego demona, który nawiedził ją i obcował z nią jak z kobietą.

   Jak dla mnie byłyby to zwykłe bzdury, gdyby nie fakt, że mnie też kiedyś przydarzyło się coś w tym stylu, może dwa razy a raz na pewno, zupełnie na trzeźwo i wywołując silne emocje - chodzi o efekt "głowy zamieniającej się w bezkształtną bryłę", przy czym w dzisiejszych czasach bardziej trafne wydaje mi się porównanie do błędu w grze komputerowej, powodującego wyświetlanie się "krzaczków" w jakimś fragmencie ekranu - to była właśnie taka trójwymiarowa "kaszana", i bynajmniej nie trzeba było jechać na drugi koniec świata, żeby to zobaczyć, ani też nie wchodziły w grę "zakłócenia w przekazie telewizyjnym, jestem ekspertem od tego więc wiem co mówię, to tylko kompresja transmisji satelitarnej" - bo to było w realnej rzeczywistości, a nie na żadnym ekranie. Myślę, że statystycznie każdemu człowiekowi raz czy dwa takie coś się przytrafiło - tylko każdy wypiera to ze świadomości, nie mogąc tego "do niczego przypiąć" i nie chcąc w to wierzyć, myśląc że to pewnie złudzenie, a z czasem w ogóle zapominając o sprawie - jak było i w moim przypadku, dopóki wiele lat później nie dowiedziałem się, że innym osobom też zdarzało się obserwować tego rodzaju efekty - oczywiście nie usłyszałem o tym w radiu ani w telewizji i nie przeczytałem w gazecie ani na "portalu z najlepszymi informacjami" - tylko po prostu "w necie"...

   Zmiennokształtne hybrydy: pół-ludzie, pół-reptilianie, negatywna forma astralna przesłaniająca postać fizyczną, obserwowalne momenty nawiedzenia czy po prostu drobne usterki holograficznego wszechświata - kto wie...
   Ojciec amerykańskiej bomby atomowej, dyrektor naukowy projektu Manhattan dr J. Robert Oppenheimer w roku 1952 wziął udział w konferencji światowej czołówki naukowców ze swojej branży na Uniwersytecie Rochester. Podczas spotkania ze studentami jeden z żaków zapytał, czy bomba atomowa zdetonowana na poligonie w Nowym Meksyku była pierwszą eksplozją jądrową. Według relacji innego obecnego tam wtedy naukowca treść pytania "obudziła" Oppenheimera, a jego odpowiedź spowodowała, że studenci popatrzyli po sobie nawzajem z niedowierzaniem. Brzmiała ona bowiem: "Tak, to była pierwsza - w czasach nowożytnych, oczywiście".

   O co mogło mu chodzić..? Wiedział o czymś, o czym mało kto wie, czy po prostu znał fakty, które media i placówki oświatowe z dziwną solidarnością pomijają, a o których można sobie poczytać np. tutaj (j.pol.) ..?
   Dyrektor Centrum Astrofizyki Cząsteczkowej w amerykańskim Państwowym Laboratorium Przyspieszania Cząstek Elementarnych im. Enrico Fermiego prof. Craig Hogan pod koniec roku 2008 oświadczył, że wyniki eksperymentu GEO 9600, który miał pozwolić na wykrycie fal grawitacyjnych, są nieoczekiwane i wytłumaczalne jedynie w świetle teorii, że nasz wszechświat jest gigantycznym hologramem. Ogólnie tłumacząc zawiłe uczone szczegóły tej sprawy, z tego co udało mi się zrozumieć, naukowcy zamiast wykryć jakieś tam mikro-delikatne fale sączące się ledwo wykrywalnie z drugiego końca kosmosu i początku czasu, w którym jesteśmy zanurzeni, co mieli nadzieję osiągnąć właśnie przy użyciu tego nowego sprzętu GEO 9600, o możliwościach większych niż cokolwiek wcześniej w tej dziedzinie - natknęli się daleko w kosmosie na swego rodzaju "pikselozę", coś jak w grze komputerowej gdy sobie za bardzo powiększysz i widzisz wtedy kwadraciki, których nienaturalne kształty stanowią jakby skraj autentyczności świata gry; może trochę przesadzam, ale zdaje się przytrafiło im się coś prawie w tym stylu. Dla bardziej kosmopojętnych umysłów dłuższe szczegółowe wyjaśnienia w języku polskim - tutaj - i po angielsku - tu (oraz ciekawy bonus dla ultra-zaawansowanych tutaj - j.ang.).
   Jeden z czołowych naukowców Hitlera w dziedzinie broni rakietowej i eksperymentalnych pojazdów powietrznych Hermann Oberth, którego asystentem był Werner von Braun, zapytany po wojnie, jak Niemcom udało się osiągnąć tak imponujący postęp technologiczny w tak krótkim czasie, odrzekł "nie możemy przypisać całości zasług sobie; otrzymaliśmy pomoc" - a indagowany dalej "od kogo..?" wyjaśnił, jak gdyby nigdy nic: "od ludzi z innych światów".

   Poza tym w opublikowanym 24 października 1954 r. artykule dla magazynu "The American Weekly" wyraził swoją opinię, że "latające talerze to prawda i są to pojazdy kosmiczne z innego układu planetarnego, pilotowane przez inteligentne istoty, badające naszą planetę od wieków".

   Mamy myśleć, że na przykład wywiad PRL nie interesował się takimi wypowiedziami i nie zwracał na nie uwagi, bo po co - czy raczej że od niepamiętnych lat zwyczajni ludzie żyją w monumentalnym matrixie, w którym praca od rana do wieczora, płacenie podatków i w ogóle uczciwa postawa wobec państwa nie jest odwzajemniana tym samym, ponieważ reprezentujące nas we władzach i w służbach osoby nie są w stanie przeciwstawić się pokrętnemu dyktatowi sił i kręgów zainteresowanych utrzymaniem w tajemnicy faktu, że w historii naszej planety od tysięcy lat istniały grupy korzystające z wiedzy dalece wyprzedzającej dywagacje ziemskich filozofów - a niewątpliwie opinia publiczna doszłaby do tego jak po nitce do kłębka, gdyby ujawniono temat "gości" i zaczęto się zastanawiać/badać, od kiedy właściwie nas odwiedzają - bo chyba nie od wczoraj.

   A jak zareagowałyby miliony Johnów i Iwanów na "wyjście szydła z worka", że od dziada pradziada okłamywano ich jak dzieci - może wyrozumiałym "spoko, nic się nie stało, rządzicie dalej..?"
   Jak relacjonuje dr Bill Deagle, przed różnego typu niebezpieczeństwami świata fizycznego możemy się obronić używając fizyki ponadwymiarowej (ang. "hyperdimensional physics"), o której mówi Masaru Emoto; osoby dysponujące swego rodzaju intuicyjną mocą duchową mogą skierować jej wektor przeciwko nadpływającym w czasoprzestrzeni okolicznościom stwarzającym zagrożenie - to działa niczym magia; to dlatego globalistom zależy przede wszystkim na kontrolowaniu naszej wyobraźni, świadomości, sposobów myślenia - gdyż w rzeczywistości wszyscy jesteśmy "maszynami generującymi rzeczywistość" i gdybyśmy zapomnieli o wpojonych nam schematach oraz mentalnych ograniczeniach postrzegania i rozumienia biegu zdarzeń, nagle "wszystko stałoby się możliwe" i bylibyśmy dla nich prawdziwym zagrożeniem
   Gdybym opisał prawdziwą historię jakiegoś kraju, miasta czy życia (nawet swojego), to mogliby mnie zabić (za ujawnianie tajemnic państwowych i sekretów grup przestępczych, które często niczym się nie różnią) i skazać (za pomawianie i oczernianie kogoś/czegoś bez dowodów; za niezgłoszenie przestępstwa na policję lub służbom specjalnym - nawet popełnionego właśnie przez funkcjonariuszy..). Na szczęście mogę jednak przedstawić historię zmyśloną, fikcyjną i fantastyczną - za to mogą mnie tylko zabić, jeśli przypadkiem wiele lub wszystkie fakty będą pokrywać się z rzeczywistym przebiegiem zdarzeń.

W moim opowiadaniu, które właśnie wymyślam, akcja dzieje się w fikcyjnym kraju P. Po wielu wojnach i przemianach ustrojowych, wykształciła się tam kasta rządząca klanów rodzinnych od pokoleń zawłaszczających stanowiska w wojsku, służbach specjalnych i wymiarze sprawiedliwości. Reszta - politycy, policjanci, dziennikarze, biznesmeni, profesorowie itp. to ich marionetki, tajni współpracownicy lub - nowość dzisiejszych czasów - tzw. drony, czyli mimowolnie posiadający elektroniczne implanty ludzie w niektórych momentach czy nawet całymi dniami zdalnie sterowani przez głos operatora udający ich własne myśli/postanowienia, lub będący "żywymi skórami" o całkowicie wyłączalnych świadomościach i pamieci, nad ciałami których można przejąć kontrolę za pomocą psychotronicznego hełmu i skafandra do sterowania ruchami kończyn - nawet na zawsze. Oficjalnie technologia ta - dostępna wszystkim wysoko rozwiniętym krajom, oczywiście tylko w moim opowiadaniu - ma służyć obronie kraju i jego ludności przed "wrogim przejęciem" przez obce mocarstwo, dysponujące tymi samymi środkami. Dlatego w pożywieniu, wodzie pitnej i powietrzu umieszczane są komponenty, z których w ludzkich organizmach budują się interfejsy rozszerzające system nerwowy o możliwość radioelektronicznego sterowania. W praktyce oznacza to, że żyjący na powierzchni mieszkańcy krajów mają dziś status prawny androidów, o czym sami nie wiedzą - gdyż jest to tajemnica państwowa, a nawet międzypaństwowa - nie dotyczy już ich Karta Praw Człowieka, o czym też nie wiedzą, gdyż to również jest tajemnica wynikająca z tamtej. Dlatego obecnie można dalej prowadzić na nich eksperymenty, już bez poszukiwania wymyślnych uzasadnień.

Prawdziwy kraj, prawdziwe społeczeństwo, prawdziwe wojsko - znajdują się pod ziemią. Tam żyją operatorzy sterujący marionetkami, które znamy z telewizji; tam tkwi realny ośrodek siły, współpracujący z podobnymi, znajdującymi się w innych państwach. Są tam miasta, portale, szuflandie, klony, hybrydy, cyborgi, cybrydy, inne gatunki istot rozumnych, a przede wszystkim prawdziwa wiedza - wyprzedzająca o setki lat naszą makietę nauki szerzoną w szkołach i na uniwersytetach, która od 1945 r. ma służyć głównie dezinformacji i udawaniu przez jedne kraje przed innymi, że niczego nie osiągnęły i niczego się nie dowiedziały.

Ale wróćmy do naszej historii, do kraju P., a konkretnie do miasteczka Ś., jakich w tym kraju 1000 - i tak samo 1000 jest grup manipulujących ich funkcjonowaniem przy użyciu technologii podziemnego społeczeństwa, znanych również służbom specjalnym - o których nie dowiecie się z książek, filmów, a tym bardziej prelekcji emerytowanych oficerów. Na użytek dalszej narracji w niniejszym opowiadaniu zapamiętajmy: to wszystko, co pod ziemią, czyli prawdziwe władze, nieskrępowana wiedza, rzeczywista armia, miasta i ludność żyjąca w prawdzie, za to bez możliwości wychodzenia na powierzchnię - to jest tak zwana "baza". A to co na górze, to co znamy z telewizji, szkół i gazet, tam gdzie żyjemy i gdzie funkcjonujemy wśród technologii znanych już w roku 1960 - to jest Disneyland, skansen, Westworld, rezerwat przyrodniczo - muzealno - eksperymentalny, czyli tzw. "nadbudowa".

W ramach niniejszej fikcyjnej narracji oświadczam, że następująca poniżej opowieść będzie fikcyjna. Jeżeli minus razy minus daje plus, to czy fikcja wewnątrz fikcji jest prawdą? Tego nie wiem, ale wiem że nie mogłem inaczej, ponieważ w nowoczesnej Polsce, kierowanej rzekomo przez profesorów prawa oraz inne świetlane osobistości, wprowadzono zmiany w przepisach powodujące, że potencjalnie, w obliczu określonych sytuacji, każdy jest przestępcą, albowiem: 1) niezgłoszenie przestępstwa jest przestępstwem; 2) zgłoszenie przestępstwa bez posiadania dowodów lub w sytuacji, gdy skorumpowani policjanci uznają czyjeś fałszywe alibi - czyli pomówienie - jest przestępstwem; 3) nagranie kogoś w celu zdobycia dowodów przestępstwa/prowokacji, również jest przestępstwem.

Bohaterem mojej fikcyjnej opowieści wewnątrz fikcyjnej narracji jest T. żyjący w mieście Ś. w kraju P. Niewiele wie on o wydarzeniach i fabularnych splotach zaszłych w jego miasteczku przed 1989 rokiem, ponieważ był wtedy małym dzieckiem. Pamięta zakapturzoną postać, która wystraszyła go pewnego razu w domu, a potem znikła w niewytłumaczalny sposób. Pamięta opowieść matki, że przy jego porodzie pielęgniarka krzyknęła "bliźniaki !", ale druga zabrała zawiniątko i dopytującej się rodzicielce lekarze odrzekli, że "to była pępowina". Pamięta sobowtóra matki i babci, których czasem zastawał w ich miejscach zamieszkania. Pamięta, jak w mieszkaniu cioci i babci (rodzina ojca) machano mu przed oczami wahadełkiem, po czym zapadał w twardy sen. Pamięta, jak przy ich aprobacie (lub ich sobowtórów) kilkakrotnie zabrał go stamtąd uśmiechnięty pan, który przewiózł lub przeprowadził go do innego miejsca, gdzie w kręgu stało wielu dorosłych i robili mu bardzo przykre rzeczy, tak że później z krzykiem oznajmiał babci i ciotce: "Ja już nie chcę nigdy więcej nigdzie iść z tym panem ! Nie chcę, żeby ten pan mnie zabierał !". Pamięta smutnych panów, którzy odwiedzili go kiedyś w szkole podstawowej i przy przerażonych minach nauczycielek zabrali na zastrzyk, po którym na wiele lat stracił zdrowie i na zawsze swój "spokój ducha", pewną taką harmonię w umyśle i porządek w głowie. Pamięta dziadka, byłego sekretarza okręgowego PZPR, który odwiedzając go, ze łzami w oczach mówił mu, że w Poznaniu mieszka drugi taki chłopiec, zupełnie jak on, którego też odwiedza ..po czym nagle milkł, jak gdyby coś ściskało mu usta. Czy zresztą mógłby wytłumaczyć małemu wnukowi, że to on zgodził się na poddanie jego i jego matki, a własnej córki, tajnemu eksperymentalnemu programowi, w ramach którego otrzymał geny geniusza za cenę zostania królikiem doświadczalnym na całe życie i zabrania brata-bliźniaka na wychowanie przez rodzinę ze służb specjalnych ? Czy dzieciak zrozumiałby, że ze względu na długoletnie powojenne kontakty rodziny jego ojca z pewną niemiecką rodziną, od urodzenia on i wszyscy jego krewni są pod stałą obserwacją Służby Bezpieczeństwa, która może dowolnie ingerować w ich życie i kreować sobowtóry poszczególnych osób w celu inwigilacji ?

Na początku nie było źle, obserwacja była dyskretna, a ingerencja - subtelna. Cyrk zaczął się po roku 1989. Od tego czasu T. już zawsze miał widywać podejrzane typy, twarze o wiele gorsze niż szemrane, które wplątywały się w różnorakie pozornie przynoszące korzyści relacje z jego krewnymi, sąsiadami, znajomymi. W mieście zaczęły się dziać dziwne rzeczy: pierwszą osobą, która zniknęła, była pani R., nauczycielka historii w szkole podstawowej. Niektóre dzieci zauważyły, że zamiast niej przychodzi teraz inna osoba, całkiem do niej podobna, ale już nie tak sympatyczna, bez pewnego ciepła w zachowaniu i obliczu. Wiele lat później okazało się, że małżeństwo R. posiadało grunt w samym centrum miasta, na którym stały ich dom i sad, a dziś są tam market i blok. To wystarczyło, żeby uwolnione spod jakiejkolwiek kontroli służby specjalne wrobiły ich w obcych agentów i rzekomo w ramach ważnej operacji, podmieniły przynajmniej jedno z nich na swojego sobowtóra, w spieniężenia ziemi. Dzięki uzyskanym w ten sposób funduszom grupa uzyskała pochwałę dowództwa oraz poczucie bezkarności - i tak mafia w mieście Ś. zaczęła się rozrastać.

Na początku była to skromna grupa, kilku skorumpowanych oficerów Urzędu Ochrony Państwa z młodego pokolenia. Miastem rządziła wtedy jeszcze poprzednia klika rasowych SB-ków, których frontmanem był burmistrz J. Klasyczne przekręty lat 90-tych, typowe wpadki i machinacje "pierwotnej akumulacji kapitału" - skończyły się tak jak wszędzie, wyprowadzeniem pieniędzy z majątku narodowego i wycofaniem z życia publicznego. Tymczasem po kilku latach od feralnego zastrzyku, pod koniec szkoły podstawowej, organizm T. zaczął wracać do zdrowia, a umysł odzyskał zdolność koncentracji; geny geniusza obudziły się ponownie. Efektem była stworzona przez nastolatka seria udanych gier komputerowych, o których poczęły chodzić słuchy w jego mieście, w jego rodzinie - i wszystkich obserwujących ją grupach - a w końcu zrobiło się głośno w całym kraju, ponieważ młody fan gier komputerowych znał się na rzeczy i był perfekcjonistą. Nie zdawał on sobie jednak w ogóle sprawy, jak bardzo skorumpowany jest świat dorosłych, a w szczególności organów mających właśnie stać na straży praworządności. Nie wiedział, że w kraju P. osoby utalentowane są przedmiotem polowań, podobnie jak albinosi w Afryce. Nie miał pojęcia o istnieniu tajnych, przełomowych technologii, gdy tłumaczył bezradnemu ojcu w czasie wakacji nad morzem, że w czasie spaceru zauważył chodzącego za nim mężczyznę, a gdy następnie - jako śmiały i wysokiego wzrostu młodzieniec - ruszył w jego stronę szybkim i zdecydowanym krokiem, mężczyzna ów śmiejąc się odszedł w pobliże zaparkowanego samochodu, przy którym "..nagle zniknął w powietrzu, tak jakby wszedł w jakąś niewidzialną szczelinę".

Być może na tych samych wczasach, być może w rok i/lub dwa później, wydarzyły się dwie inne znamienne sytuacje. Pewnego razu, przechadzając się z siostrą i mamą po nadmorskiej miejscowości i kupując pamiątki, rodzeństwo straciło matkę z oczu. Kilka kwadransów później się odnalazła, ale wyglądała dość dziwnie i zachowywała się również jakby inaczej. Usilnie nalegała, ażeby wszyscy razem udali się na dworzec, chociaż jak się na miejscu okazało, nie miał nadjechać tam żaden pociąg. Dla T. i jego siostry było to jednak dobre miejsce, żeby się w nie udać: po spędzeniu tam pewnego czasu ...skołowana i jakby otumaniona, nadeszła prawdziwa mama! - a osoba która ją udawała, zniknęła wśród głupich min.

Innym razem, gdy przechadzali się całą czteroosobową rodziną, spotkali nad morzem również czteroosobową rodzinę swoich sąsiadów z bloku. Powitaniom nie było końca, a później wspólna kolacja, zabawa, następnego dnia plaża itp. - jak to zaprzyjaźnione rodziny. Tylko że po powrocie do domu w miejscowości Ś. okazało się, że owa rodzina sąsiadów wcale nie wyjeżdżała nad morze. Zdziwieni zapewniali nas, że to nie ich spotkaliśmy na wczasach.

Stworzywszy w wakacje po ukończeniu szkoły podstawowej pierwszą grę na tyle kompletną, że przewidywał zyski z jej samodzielnego wydania i dystrybucji drogą sprzedaży wysyłkowej, T. namówił rodziców na wyjazd do Warszawy w celu doręczenia premierowych egzemplarzy w redakcjach branżowych czasopism i wykupienia w nich reklam z adresem firmy, na który czytelnicy mieli kierować zamówienia. W pociągu wyszedł do toalety, a kiedy wracał z niej przez wagon do przedziału, gdzie zostawił rodziców, nagle zastąpili mu drogę łudząco podobna "mama" i trochę mniej podobny "tata", oznajmiając podniesionym głosem: "-Cyganie ! Cyganie weszli nam do przedziału, zaczepiają nas i źle się zachowują. Nie idź tam już, my tu mamy rzeczy !" - rzeczywiście, trzymali w rękach torby i siatki, które rodzina zabrała w daleką podróż. Przemieszczając się z nimi później po Warszawie i zgodnie ze swoim planem odwiedzając redakcje (prawdziwym rodzicom przeznaczona była od początku rola milczących statystów-ochroniarzy, z którą ich sobowtóry też nie miały kłopotów) T. w końcu zauważył, że twarz jego "ojca" bardzo się zmieniła, odkąd wyruszyli w podróż. "-Tata ma anginę. Jak się ma anginę, to się tak zmienia człowiekowi twarz" - wyjaśniła "mama", która z kolei była prawie nie do odróżnienia. Odwiedzili wszystkie miejsca zgodnie z planem, a ponowne spotkanie T. z jego prawdziwymi rodzicami nastąpiło przypuszczalnie w drodze powrotnej - i nawet tego nie zauważyli. Dopiero w domu wyszły na jaw pewne rozbieżności we wspomnieniach i relacjach: rodzice twierdzili, że T. oświadczył im w Warszawie, iż gra jednak nie jest jeszcze ukończona i zamiast szukać redakcji czasopism, zwiedzali Park Łazienkowski (był to w rzeczywistości jego sobowtór, być może brat bliźniak, z którym zapewne obudzili się w swoim przedziale, gdzie żadni Cyganie nigdy nie wchodzili). Natomiast rozeźlony tymi insynuacjami T. relacjonował siostrze, że rodzice sobie żartują i wszystko poszło zgodnie z planem. Tak też myślał; a wszystko poszło zgodnie z planem skorumpowanej grupy pracowników służb specjalnych, która chciała od początku kontrolować rozprzestrzenianie się kodu gry.

Niespełna piętnastoletni T. nie wiedział o tym, że gra komputerowa, którą napisał na mikrokomputer Commodore 64, jest sprzedawana za jego plecami zarówno przez firmę z Warszawy, która kradła też inne gry samotnych twórców, jak i przez grupę zdemoralizowanych funkcjonariuszy służb specjalnych z miasta Ś. którzy biciem i groźbami zmuszali listonoszy do oddawania im części listów z zamówieniami. Autor gry był już im wszystkim niepotrzebny, a właściwie najlepiej żeby zniknął. Zaraz po rozpoczęciu nauki w liceum, klasa T. pojechała na biwak integracyjny. Już pierwszego wieczora, około 22-giej klasycznie wymykając się z kumplami na miasto w celach alkoholowych, ukradkiem wychodzący z ośrodka jako pierwszy T. został przez kogoś w ciemności nagle podniesiony do góry i zrzucony ze schodów - ale skręcił tylko nogę. W tej sytuacji koledzy po cichu odnieśli nie mogącego chodzić T. z powrotem do pokoju, a na wycieczkę w noc poszli sami. Jednak wkrótce, około godziny 23-ej, T. został zbudzony przez wchodzących oknem młodych ludzi bardzo podobnych do własnych kolegów (!), którzy powiedzieli mu, że zrezygnowali z wyprawy, po czym poczęstowali go napojem przypominającym wódkę i zaczęła się jakaś krzątanina, ale T. nagle wśród nich zasnął i nigdy nie zdołał sobie przypomnieć, co działo się dalej. Około 4-tej nad ranem wrócili prawdziwi koledzy i następnego dnia uparcie twierdzili, że byli w miasteczku całą noc i ani razu nie wracali do ośrodka. Ponieważ T. nie mógł chodzić, a reszta klasy miała rozpocząć zwiedzanie okolicy, wychowawczyni zadzwoniła aby ojciec przyjechał zabrać go do domu. Jako że odległość od miasta Ś. nie była duża, wkrótce zjawił się wysoki, łysawy mężczyzna, którego T. - uwaga! - wziął za własnego ojca.. mimo, że był to ktoś tylko bardzo do niego podobny i przyjechał niemal identycznym samochodem. T. nigdy nie witał się z własnym ojcem uściśnięciem dłoni, ale jego czujności nie wzbudziło takie nietypowe przywitanie ze strony "ojca" ani też towarzyszące mu dziwnie sztywne słowa "Witaj, synu!". Samochód się zgadzał, nieprzeciętnie wysoki wzrost też, łysina była na miejscu - toteż zmęczony całą sytuacją nastolatek wsiadł do auta, które miało być jego trumną. Traf, niesamowity fart czy zrządzenie losu sprawiły jednak, że stało się inaczej.

Napisana przez T. gra była bowiem tak dobra, że autor sam potem w nią grał przez rok. Tuż przed wyjazdem na biwak gra po raz pierwszy mu się zawiesiła. Jako autor kodu i uzdolniony matematyczno-logicznie programista, młody chłopak już przed wyjazdem na biwak, a potem w autobusie i leżąc ze skręconą nogą, głowił się cały czas, gdzie tkwi błąd. W końcu wydawało mu się, że domyślił się, co może być jego przyczyną i gdzie należy wprowadzić poprawkę. Trochę głupio było mu jednak przyznać się przed markotnie pomagającymi w wydaniu gry rodzicami, że odkrył pewne niedociągnięcie po własnej stronie. Z drugiej strony ciekawiło go bardzo, czy podczas jego nieobecności w domu nadeszły już jakieś listy z zamówieniami na grę, gdyż był to tydzień gdy w prasie opublikowano jej pierwszą reklamę. Dlatego spytał o to "ojca", który potwierdził, że listów jest dużo, a wtedy chłopak napomknął, że w takim razie przez weekend na pewno jeszcze zdąży poprawić błąd, który właśnie odkrył w przeddzień wyjazdu na biwak. Kierowcę samochodu mocno to poruszyło: "-Błąd ?! Odkryłeś błąd ? Gra się zawiesza ? Nie działa ? Ale będziesz umiał to poprawić ..!?" "- Jasne, że tak. Przez weekend zdążę i w poniedziałek się wyśle do klientów już tą nową wersję." Ta krótka wypowiedź uratowała mu życie, z czego miał zdać sobie sprawę dopiero po 20 latach, gdy wszystko zrozumiał. Otóż dosłownie kilka (może mniej!) kilometrów dalej przy szosie czekała autostopowiczka, młoda kobieta o ciemnych włosach. Prowadzący samochód "ojciec" zatrzymał się, aby ją zabrać, a ona usiadła z tyłu, na miejscu za T. Chwilę później kierowca wyrzekł następujące słowa: "-Akcja odwołana." "Jaka akcja ?" - zapytał T. "Akcja poszukiwawcza" - odparł jakby zirytowany "ojciec" i wspomniał coś o prowadzonych jakoby w okolicy poszukiwaniach osoby zaginionej przez policję. Ale to nie tę akcję właśnie usiłował odwołać. Kilka momentów później kobieta z tylnego siedzenia nagle zarzuciła na szyję T. łańcuszek, którego końce nadal trzymała w rękach. "-Akcja odwołana!" - warknął w tej samej chwili głośno kierowca, spojrzał w bok i mocno chwycił łańcuszek ręką. Nikt nie próbował go zaciskać. "-A co to za łańcuszek ?" - zapytał zdziwiony, nieznający życia poza książkami i komputerami T. "-To na szczęście.." - odparła zmieszana "autostopowiczka". "- W moich stronach jest taki zwyczaj, że gdy kierowca zabierze kogoś autostopem, daje się jego synowi w prezencie łańcuszek na szczęście" - dodała dosyć idiotycznie, jednak naiwny i łatwowierny młodzieniec, dopiero uczący się świata, przyjał to jako zabobonne dziwactwo.

Po zajechaniu pod blok T. zdziwił się jeszcze raz, kiedy mężczyzna udający jego ojca stanowczo odmówił pomocy w wejściu po schodach na trzecie piętro, mimo że T. nie mógł chodzić. "Musisz dać sobie jakoś radę, bo ja muszę pilnie jechać coś załatwić" - skomentował, w tej jednej wypowiedzi najbardziej odbiegając od tego, jak zachowałby się prawdziwy ojciec młodego twórcy gier komputerowych. Po dotarciu do mieszkania na chłopaka czekała ostatnia niespodzianka: okazało się, że jego prawdziwy ojciec wykonał serię nerwowych telefonów z miejscowości, w której biwakowała klasa, ponieważ po przybyciu na miejsce usłyszał od wychowawczyni syna, że T. już odjechał "..ze swoim ojcem." Kiedy w końcu prawdziwy ojciec dotarł z powrotem do domu, przez cały dzień dopytywał się zajętego pracą nad grą syna: "-Kto cię odwiózł? Jakiś wujek? Inny rodzic? Dlaczego nie chcesz powiedzieć?" "-Przecież to ty mnie odwiozłeś. Nie pamiętasz? Jeszcze nie chciałeś mi pomóc wejść po schodach." - odpowiadał nieco obrażony syn. "-Daj mu spokój, on ma skręconą nogę. Widzisz, jaka jest spuchnięta, może od tego jest gorączka" - kwitowała mama. Choć trudno w to uwierzyć, na wymianach tego typu zdań sprawa się zakończyła.

Gdyby to była historia fikcyjna, żaden czytelnik nie uwierzyłby w tak nierealistyczne zachowanie jej bohaterów. Żaden autor fikcyjnych opowieści z dreszczykiem nie napisałby takiego gniotu. Ale ja, z pewnych względów - właściwie to nawet bardzo ważnych - musiałem tak wam to opowiedzieć. Przy okazji mogę zdradzić, że pierwsza litera mojego imienia to T.

Tak mijał rok 1994. Młody T. planował karierę biznesmena - bo jednak część listów z zamówieniami do niego trafiała, a skorumpowana grupa miała zrobić się skrajnie chciwa dopiero 2 lata później, przy następnej grze, kiedy brali już z poczty wszystko oprócz 24 zamówień, jakie dotarły do adresata gdy przekabacony listonosz leżał w domu chory - i dlatego chłopak ukończył korespondencyjny kurs prowadzenia firmy, codziennie też czytał "Gazetę Wyborczą", która była dla niego jak wyniosła wyrocznia, oglądał wiadomości i swojego bohatera: Lecha Wałęsę, itp. Niewiele mógł wtedy ten spokojny, uczciwy, wychowany w cieplarnianych warunkach człowiek wiedzieć o podziemnych bazach, genetycznych eksperymentach, międzykontynentalnym wyścigu w cyborgizacji superżołnierzy, konszachtach z istotami pozaziemskimi i technologiach zdalnej dwukierunkowej transmisji danych do i z ludzkiego umysłu. Dopiero wiele lat później miał sobie przypomnieć, jak po przeprowadzce do mieszkania w nowym bloku mówił ojcu: "ja tu się czuję gorzej, niż na starym mieszkaniu. Już nigdy nie czuję się tak, jak kiedyś". A to był dopiero początek okaleczania jego umysłu i psychiki przez skorumpowane grupy z cywilnych i wojskowych służb specjalnych, które pragnęły wykorzystać jego uzdolnienia do własnych celów.

Po lekcjach T. udawał się do sklepu elektronicznego w celu zakupienia taśm magnetofonowych i dyskietek, następnie wracając do domu wyciągał ze skrzynki pocztowej listy z zamówieniami, wychodził z psem, jadł obiad, nagrywał potrzebną ilość kopii swojej gry na nośniki, szedł spać, a wieczorem już poważnie zmęczony kompletował instrukcje do gry ze stosów kartek skserowanych przez mamę w jej z kolei drodze z pracy i adresował koperty, do których pakował gotowe produkty. Ojciec pomagał przy wypisywaniu tytułu gry na etykietach, a następnego dnia rano mama wysyłała wszystko "za pobraniem" na poczcie. Po kilku dniach listonosz przynosił pieniądze. Odrabianiem lekcji i nauką na sprawdziany i klasówki T. zajmował się na szkolnych przerwach, ponieważ szło mu to bardzo szybko i wszystko zapamiętywał za pierwszym lub drugim razem.

Budząc się rano do szkoły czasami T. był bardzo zmęczony i wydawało mu się, że w nocy miał koszmarny sen, w którym do kresu sił godzinami szykował i pakował jeszcze więcej kopii gry, jeszcze więcej zamówień. Pewnego razu o 4 rano nastąpił dzwonek do drzwi. Kiedy T. otworzył, ujrzał mężczyznę który wyraźnie czegoś oczekiwał i mówił: "-Masz ? To daj. Gdzie gry?" Zdezorientowany chłopak poszedł obudzić rodziców, ale nieoczekiwanie zastał ich już ubranych i poruszających się jakby nieprzytomnie, w transie, machinalnie powtarzających sekwencję czynności przy magnetofonie podłączonym do komputera, w czasie produkcji kolejnych kaset z grą. Zajmował się tym ojciec. "-Co wy robicie?! Przecież wy tego nie umiecie! Co my wszyscy robimy!?" - próbował obudzić mamę i tatę z transu chłopak. "-Chodźmy spać! Przecież jest 4 rano, a wszystkie gry na jutro są uszykowane.." W końcu udało mu się wyrwać ich z hipnozy i rzeczywiście poszli spać, nie rozumiejąc dlaczego byli ubrani. Mężczyzna za drzwiami zadzwonił ponownie i znów chciał odebrać jakąś siatkę. Zirytowany T. zbył go słowami: "-Niech pan nas nie budzi. My sprzedajemy gry tylko wysyłkowo, a poza tym jest 4 rano. To niech pan przyjdzie w dzień, to pan kupi grę". Młody chłopak, choć był komputerowym geniuszem, nie miał szans żeby rozpoznać, że on i jego rodzice są po nocach wprowadzani w zaprogramowany hipnotyczny trans, w którym nieświadomie wykonują kolejne kopie gry dla grupy kryminalistów ze służb specjalnych, której członek odbiera je nad ranem, a wtedy wszyscy z powrotem idą spać i nie pamiętają, co robili.

Wkrótce w otoczeniu młodego chłopaka zaczęli pojawiać się rzekomi rówieśnicy, którzy zdawali się ukradkiem go obserwować, niekiedy odwiedzali w domu z ukierunkowaniem na sprawy komputerowe, zdarzały im się też wypowiedzi kierowane do innych osób, które jednak dochodziły do T. - ich wydźwięk można streścić w zdaniu: "niech on się lepiej tak dobrze nie uczy, bo jak pójdzie na studia, to tam go wyłowią, porwą i zmuszą do pracy w podziemiu". Ale w "Gazecie Wyborczej" nic o tym nie było, toteż T. zlekceważył to jako czyjeś wymysły i dalej starał się uzyskiwać jak najlepsze oceny w liceum. Utrudniali to nowo przybyli, młodzi nauczyciele o dziwnie jakby przeciętych grymasami twarzach, którzy w niezrozumiały sposób zaniżali jego noty o połowę i dochodziło do sytuacji, w których seryjnie otrzymywał oceny gorsze od kolegów, którzy od niego ściągali - ale tylko z tych paru przedmiotów prowadzonych przez nowych nauczycieli. Póżniej, po latach dowiedział się, że manipulująca jego życiem szajka chciała w ten sposób uniemożliwić mu zdanie matury i dostanie się na studia, tak aby nie musieli się "nim dzielić" z innymi grupami, wyławiającymi studentów poznańskich uniwersytetów. Mało mógł ten chłopak jeszcze wtedy wiedzieć o tętniącej w kraju korupcji, bezprawiu i zbrodni, które szczególnie dotknęły Wielkopolskę - region, gdzie wymiar sprawiedliwości i organy ścigania tworzyły wraz ze służbami specjalnymi ukierunkowaną na zyski mafię, gotową wrobić, sprzedać, wykorzystać czy zniszczyć każdego obywatela, na którego dostali zlecenie.

Tymczasem w otoczeniu ojca pojawił się mężczyzna imieniem Z. Pewnego razu przyszedł on do firmy geodezyjnej, której ojciec T. był współzałożycielem, domagając się zatrudnienia. Obiecywał załatwienie wielu zamówień na mapy oraz inne prace geodezyjne, co później rzeczywiście nastąpiło; jeszcze później wydało się, że to tajniak. Wcześniej jednak zaczął bywać w domu rodziny T. - skąd razem z jego ojcem wyjeżdżał do pracy. Pewnego razu jednak, gdy T. wrócił ze szkoły w dzień, kiedy to on pierwszy z całej rodziny wracał do domu, drzwi mieszkania były otwarte. W środku, przy włączonym komputerze C64 i bezładnie rozrzuconych przy nim kasetach i dyskietkach, zastał Z. oraz mężczyznę wzrostem przypominającego ojca, ale z twarzy w ogóle. Zaskoczony chłopak zapytał mężczyzn, co robią w jego mieszkaniu pod nieobecność domowników. Prawdopodobnie przepadła wtedy ostatnia lekcja, ponieważ obaj byli bardzo zaskoczeni, że T. wrócił do domu o tej porze. "-Co panowie robią przy moim komputerze ?" Z. zaczął niemrawo tłumaczyć, że chce pokazać kod gry swojemu krewnemu, który uczy się programować, i dlatego "szukają razem z tatą listingu". "-Przecież to nie jest mój tata..!" - odparł zdezorientowany chłopak. Z. nie rezygnował, ale nerwowo powtarzał: "Wydruk, kod programu, kod gry.. Jak to się nazywa? -Listing, listing.. Gdzie go masz? Nam chodzi o listing". Drugi mężczyzna dodał stanowczym głosem: "-Jestem twoim ojcem i masz teraz dać panu Z. ten listing!". "-Pan nie jest moim ojcem i mój ojciec tak do mnie nie mówi. Proszę aby panowie wyszli, albo zawołam sąsiadów" - skwitował sytuację rezolutny, jak mu się wydawało, T. i odprowadził obu facetów do wyjścia. Już na klatce schodowej Z. uratował sytuację, cofając się i mówiąc do młodego programisty, którego przecież znał od jakiegoś czasu: "Brawo T. - zdałeś test. Umówiliśmy się z twoim ojcem, że przyjdziemy tu z tym panem, który będzie go udawał, żeby sprawdzić jak ty się zachowasz i czy dasz się oszukać. Jedziemy teraz od razu do twojego taty i mu to wszystko opowiemy. Ładnie się zachowałeś, tata będzie z ciebie dumny". To uspokoiło młodego chłopaka, który przez większość życia był niesamowicie naiwny. Po powrocie ojca z pracy, przez cały dzień milczał i czekał, aż tata poruszy temat i go pochwali. Nic takiego jednak nie nastąpiło. W końcu, gdy wszyscy szykowali się już do snu, przed godziną 23-cią T. zwrócił się do ojca: "-Tato, ale głupi był ten test, bo ten pan w ogóle nie był do ciebie podobny". "-Jaki test?" - ojciec nic nie kojarzył, a usłyszawszy opowieść syna, zdziwił się i zafrasował. Następnego zaś dnia wrócił z pracy z pretensjami: "Z. mówił, że przyszedł tu wczoraj, i bardzo niegrzecznie się do niego odzywałeś..!" Itp. - nikt niczego nie rozumiał, i może to ich uratowało. Na pewien czas.

W roku 1996 powstała najlepsza i najbardziej zaawansowana gra, już na komputery PC. T. pracował nad nią 11 miesięcy, po nocach i w całym wolnym czasie oprócz szkoły, wychodzenia z psem i czytania "Gazety Wyborczej". Pod koniec prac nad programem, nie chcąc potem czekać dwóch miesięcy cyklu wydawniczego na opublikowanie reklamy, chłopak namówił matkę na wspólny wyjazd do Warszawy celem wykupienia i opracowania graficznego dużej reklamy w jednym z czasopism poświęconych grom komputerowym. Gra nie była jeszcze gotowa i nie miał jej przy sobie; to ich uratowało. Od razu spod dworca odebrał ich bowiem dziwny taksówkarz, który w czasie jazdy zapytał T. czy przyjechał do Warszawy promować swoją grę. Zdziwiony chłopak odpowiedział pytaniem: "-Skąd pan wie, że ja tu przyjechałem w sprawie gry !?" "-Aaa, bo tu dużo przyjeżdża takich z grami z całego kraju, często odbieramy ich spod dworca". T. zdziwił się, ale uwierzył; wkrótce zdziwił się ponownie, gdy "taksówkarz" włączył pewien przycisk, po czym niby na filmach sensacyjnych - wysunęła się za nim gruba szyba, odgradzająca go od pasażerów siedzących z tyłu (na co nalegał), a w bocznych drzwiach wsunęły się bolce blokujące ich otwarcie. Ponieważ T. pierwszy raz w życiu jechał taksówką w Warszawie, trudno mu było ocenić, na ile podróż w takich warunkach odbiega od normy. Kiedy dotarli na miejsce, nie zgadzała się godzina - było jakby godzinę później, niż wynikało to z przebytej drogi. Mama spała twardym snem, a również T. w tym kulminacyjnym punkcie swojej wyprawy i całorocznego wysiłku - nagle nie mógł opanować senności i zawrotów głowy, przed udaniem się do redakcji odpoczywał więc kilka minut na świeżym powietrzu, oparty o samochód.

Po załatwieniu wszystkich spraw wrócili na dworzec. Tam, w czasie spożywania posiłku, jakiś nieprzyjemny, barczysty typ w ciemnej kurtce dosłownie dźgnął matkę T. nogą od krzesła w plecy, niby przypadkiem. W wagonie do przedziału dosiedli się dziwni ludzie, blondwłosa kobieta z chytrą twarzą i prawdopodobnie mężczyzna - narrator nie pamięta - którzy ukradkiem i nieprzyjemnie obserwowali T. a szczególnie siatkę, którą miał przy sobie. Tu pomogła "Gazeta Wyborcza" ! Oczytany T. wiedział bowiem z prasy o pociągowych złodziejach, którzy usypiają swoje ofiary przy pomocy gazu. Widząc, że matka zasnęła, i jemu też mimo wysiłków zamykają się powieki, dbał o to, żeby okno w przedziale stale było otwarte i ponownie je uchylał, ilekroć tamci je zamykali. W końcu obcy ludzie wyszli z przedziału, ale kobieta zostawiła torebkę, z której wystawała ..rurka. Paradoksalnie, T. pomyślał że prawdziwi kryminaliści nie działaliby w tak ostentacyjny i łatwy do zauważenia sposób; dla pewności, otworzył jednak okno najszerzej, jak się dało - i został ze śpiącą już twardo mamą w przedziale. Kiedy po kwadransie kobieta o chytrej twarzy wróciła na swoje miejsce, zobaczyła szeroko otwarte okno i że T. nie śpi, tylko uważnie patrzy się jej w oczy - nie potrafiła powstrzymać malujących się na jej twarzy niedowierzania, złości i frustracji, które T. pamięta dobrze nawet po 23 latach. Widocznie w torebce nie miała już więcej gazu. Wkrótce potem ludzie ci na dobre opuścili przedział.

W czasie długiej podróży T. musiał jednak wyjść do toalety. Kiedy wrócił, w miejscu gdzie spała mama "spała" teraz bardzo podobna do niej kobieta. Wrócił z nią do Poznania, skąd później wracali pociągiem pospiesznym do Ś. Na tę ostatnią podróż T. miał jednak wykupiony bilet na pociąg osobowy, na co zwróciła uwagę konduktorka. Wtedy jednak siedząca obok chłopaka "matka" mignęła jej jakąś legitymacją i konduktorka odeszła. W domu, po kilku dniach, wszyscy troje - T., jego siostra i ojciec - doszli do wniosku, że "mama" to nie jest mama. "-Z kim ty tu wróciłeś? Co się stało w Warszawie? No ty jesteś mój, ciebie przecież poznaję, ale kto z tobą przyjechał zamiast mamy?" - pytał ojciec. Dzieci słyszały, jak tata chwycił "obcą panią" za ramiona i żądał odpowiedzi na swoje pytanie: "-Kim pani jest i gdzie jest moja żona? Ona ma tu jutro do nas wrócić, albo..."

Narrator nie pamięta dokładnie wszystkich wypowiedzi, choć wszystkich ich był świadkiem, autorem lub adresatem.

Później wydarzył się następny ciekawy incydent z sobowtórami. Pewnego razu T. spacerował przez miasto Ś. ze swoją rodziną - tatą, mamą i siostrą. Spotkali na ulicy ciocię, która spanikowana zaczęła wykrzykiwać do T.: "-Z kim ty idziesz? To nie są oni!!! Przecież to nie jest twoja mama, ja znam swojego brata i to nie jest on, o Jezu dziecko.. Och, uciekaj do domu !". Ale T. wyszedł z nimi właśnie ze swojego domu; po chwili przekonywali go, że to nie była ciotka, tylko jakaś wariatka która ją udaje. Wkrótce zabrali go nawet na przyjęcie z okazji imienin lub urodzin, do rzekomego nowego mieszkania cioci i babci, gdzie bardzo przypominające je wyglądem osoby oznajmiły: "-Tam na naszym starym mieszkaniu mieszkają teraz jakieś oszustki, które nas udają i się pod nas podszywają. Nigdy tam już nie chodź, bo cię oszukają".

Po jakimś czasie prawdziwa rodzina wróciła, a jej członkowie niby w jakimś transie chodzili po mieszkaniu, głośno mówiąc do siebie: "-Ale gdzie my byliśmy? -Synku, jak ty sobie radziłeś bez nas?" "-Ale o co chodzi, przecież byliście tu cały czas, nie pamiętacie? Jesteście chorzy?" A wkrótce wszyscy o tym zapomnieli, niby zahipnotyzowani.

Dużo zamieszania jak na te kilka gier komputerowych, wprawdzie bardzo udanych - ale w tym czasie wypracowany przez pokolenia majątek narodowy właśnie był za bezcen wyprzedawany, zaś wywiady państw obcych korumpowały bądź przeprogramowywały marionetki Służby Bezpieczeństwa odgrywające role bohaterskich opozycjonistów, aby w przyszłości wokół nich zbudować partie polityczne; trudno więc moralnie uzasadnić tak dziwne ukierunkowanie operacji służb specjalnych - a przecież nikt inny nie dysponował tak zaawansowanymi metodami tworzenia sobowtórów.

(...)

c.d.n.

(...)

Wiele trzeba by tu jeszcze powiedzieć: o tym jak odkryli, że cały wszechświat jest gigantyczną komputerową symulacją i jak nawiązano kontakt z twórcami tej symulacji, którzy jak się okazało, oczekują od nas abyśmy nie wyłączali tych symulowanych kosmosów, które sami uruchomiliśmy - ponieważ oni też odkryli, że również znajdują się wewnątrz symulacji, i nie sposób ustalić które symulacje są zakotwiczone w których, dlatego obowiązuje reguła niewyłączania żadnych. Dlatego projektowanie i uruchamianie takich symulacji to wielka odpowiedzialność - gdyż raz uruchomiona symulacja wszechświata może już nigdy nie zostać wyłączona i programy będą w niej wiecznie działały, rozwijały się, żyły, czuły.

O tym jak odkryli, że gatunek ludzki to zaawansowana forma androidów, którą ktoś tu kiedyś zostawił, aby wewnątrz tych organizmów rozwijała się inna, bardziej unikalna forma życia. Że Ziemia to kosmiczny park form żywych występujących na odległych planetach, które my znamy jako "nasze" gatunki zwierząt. Że wiele gatunków co inteligentniejszych zwierząt to tak naprawdę hybrydy ludzi z owymi przywleczonymi tu stworami. Że człowiek zmienia swą fizyczną postać, jeśli zmienić dane w pasie magnetycznym, zawierającym rejestry wszystkich istniejących lokalnie obiektów - tak samo jak w grze komputerowej zmieni się wygląd postaci na ekranie, jeżeli ktoś zaingeruje w zapis jej kształtu na dysku; istnieje też tzw. "bit niewidzialności".

Wiele mógłbym wam jeszcze powiedzieć, ale to naprawdę nie ma sensu - ponieważ ludzie są z gruntu źli, i przede wszystkim wykorzystują te informacje i wiedzę dla własnych, egoistycznych, często wręcz kryminalnych celów - a nie jak myślałem przez większość swojego życia, że ludzie są z gruntu dobrzy i pełni szlachetnych intencji, że skoro wyglądają jak ja - to w środku też są jak ja. -A tu taka niespodzianka.. która kosztowała mnie całe życie. 2 listopada 2019
Upiorne wiadomości lokalne

  Historia ta, choć opisuje zjawiska na przestrzeni kilku dekad rozgrywające się pod powierzchnią publicznej świadomości w konkretnym miasteczku, nie ma na celu ani udowodnienia, ani nawet stworzenia wrażenia, że mieszkańcy owego miasta są bardziej podli, chciwi, fałszywi i zakłamani, niż obywatele z innych regionów kraju. Każde skupisko ludności w Polsce znajduje się bowiem pod kontrolą, opieką i obserwacją innej komórki służb specjalnych - i to od moralności jej członków zależy, czy odpowiedzialne funkcje i stanowiska piastują ludzie kompetentni, prawi, nieprzekupni i odważni, czy też - jak to się ułożyło w tym przypadku - "W tym twoim mieście to im większa kanalia, tym wyżej w hierarchii społecznej". Powyższy cytat pochodzi od reprezentanta nowego pokolenia, nowej fali i nowej grupy w służbach specjalnych, która po cichu sprząta po swoich poprzednikach - złodziejach, mordercach, handlarzach ludźmi i zdrajcach - i przekazała narratorowi niniejszej opowieści pewne informacje, może aby mieszkańcy jego rodzinnej miejscowości nie chodzili już tacy nadęci, pyszni i plastikowo uśmiechnięci ..odkąd dowiedzą się, w jakich zbrodniach brali nieświadomie udział swoimi słowami i czynami, do których skłaniano ich niekiedy podstępem, czasem kłamstwem, a najczęściej groźbą lub pieniędzmi, obietnicą awansu czy posady.

  W mieście Ś. nie miało znaczenia, jaki ktoś jest zdolny, kompetentny czy pracowity. Liczyło się tylko, czy osobiście lub przez członka rodziny jest powiązany z którąś z grup skorumpowanych funkcjonariuszy służb specjalnych, rywalizujących o wpływy, firmy i publiczne pieniądze. Choć nie było to duże miasto, znalazło się w nim miejsce dla dość sporych komórek zarówno wojskowych, jak i cywilnych tajnych służb, które nauczyły się oddalać wątpliwości dowództwa strumieniami pieniędzy wydzielanymi z dochodów z działalności przestępczej i łupów uzyskiwanych na ofiarach fikcyjnych śledztw. Pretekstami dla notorycznego przekraczania uprawnień oraz utrzymywania wysokiego stanu osobowego tych komórek mafijno-kontrwywiadowczych były wieloletnie, czasem wręcz wielopokoleniowe fikcyjne śledztwa dotyczące niektórych mieszkańców miasta i ich rodzin, a także bliskość nie tylko bazy lotniczej, lecz również tajnego ośrodka przesłuchań funkcjonującego po godzinach jako dom publiczny dla zamożnych i wtajemniczonych lokalnych osobistości, wieczorami zadumanych na odczytach, koncertach i wernisażach, a po nocach zaspokajających swe skłonności na otumanionych ludziach wyprowadzanych z metalowych klatek.

  W okolicy funkcjonowały również inne ośrodki specjalnego przeznaczenia, których charakter stanowi tajemnicę państwową i nie zostanie tu opisany, mimo wszystkich potworności i przestępstw, jakie się tam rozgrywały, łącznie z "kontrolowanym wymknięciem się eksperymentu spod kontroli", którego następstwami były zaginięcia ludzi na terenie położonego za torami linii kolejowej obszaru chronionego krajobrazu - gdzie nie warto zbaczać ze ścieżki w zarośla.

  Osoby wybitnie zdolne lub ponadprzeciętnie atrakcyjne zniknęły z ulic Ś. dawno. Niekiedy "wyjechały za granicę", zrywając wszelki kontakt z kimkolwiek; czasem "ginęły" w wypadkach komunikacyjnych, po których rodzina mogła "zidentyfikować" zwłoki jedynie na podstawie rzeczy osobistych i znalezionych w nich dokumentów; to znów to najbliżsi krewni ginęli w wypadku, a dana osoba nagle przestawała poznawać swoich znajomych, kolegów i koleżanki z dzieciństwa, przypominać samą siebie z twarzy, blizn i znamion, czy wreszcie pamiętać dokładne położenie grobów przodków na cmentarzu; jeszcze inni - pogodni, zdolni, uśmiechnięci ludzie po studiach - nagle okazywali się analfabetami bez szkoły średniej, ale jednocześnie szpiegami, albo terrorystami lub mordercami, pedofilami czy też innymi groźnymi recydywistami, o czym niekiedy dowiadywali się ostatni, przypadkiem i wiele lat po sąsiadach, krewnych i funkcjonariuszach aparatu państwowego, przy okazji załatwiania jakiejś sprawy urzędowej.

  Najstraszniejsze w tych historiach jest to, że wszystko to odbywało się pozornie zgodnie z prawem, tajnym prawem służb kontrwywiadowczych, w myśl którego porwaniom i podmianom na agentów-sobowtóry podlegają osoby poważnie podejrzane o szpiegostwo, terroryzm czy ciężkie przestępstwa seksualne. A podejrzewać można każdego - w mieście Ś. aby stać się podejrzanym, wystarczyło być wybitnie zdolnym, atrakcyjnym, prowadzić dobrze prosperującą firmę lub wpaść na trop grubej afery, czy wejść w drogę komuś z mafii, pozującej na tajne stowarzyszenie skrycie wymierzające złoczyńcom sprawiedliwość.

  W mieście Ś. ludzie chyba czuli, że coś jest nie tak, bo lubili czytać i dowiadywać się szczegółów pomniejszych afer, które co i rusz wypływały, wśród smutnych min patrolujących ulice policjantów, w oczach których zdawały się tkwić jakby dna studni. Dlatego przez pewien czas wychodziły tam aż trzy lokalne tygodniki - z których jeden przestał istnieć wkrótce po opublikowaniu na pierwszej stronie zdjęcia rozjechanej przez samochód dziwnej istoty, przypominającej stwora rodem z filmów science-fiction. Jeżeli mieszkacie w mieście Ś. - zapytajcie swoich ulubionych redaktorów z czasopism, które się utrzymały, czy i oni nie otrzymali czasem owej ciekawej fotografii z materiałów Komendy Policji, oraz czy nie złożyli im następnie wizyty smutni panowie ubrani po cywilnemu, którzy nalegali, aby nie relacjonować tej niecodziennej historii. Przewertujcie sobie egzemplarz takiej gazety - ileż co tydzień reklam, dużych ogłoszeń wykupywanych regularnie przez poważne przedsiębiorstwa i władze samorządowe; jaka udana, trwała współpraca. Co byłoby, gdyby i oni opublikowali tamto zdjęcie, a zapał ogłoszeniodawców nagle by ostygł?

  Ale i w takiej redakcji znalazł się dziennikarz, który nie reagował na prośby, perswazje i pogróżki, lecz tropił i drążył sprawy, w których coś mu się nie zgadzało, pewne rzeczy do siebie nie pasowały w wersjach opracowanych przez funkcjonariuszy aparatu państwowego i przekazanych prasie do publikacji. Znali go wszyscy - nie był to typ laurkowego bohatera, tylko normalny człowiek z krwi i kości. Podrywał dziewczyny, palił jointy, lubił bawić się ostro i opowiadać sprośne dowcipy. A jednak to on okazał się największym bohaterem z całej tej miałkiej małomiasteczkowej elity, jako jedyny z nich wierzył jeszcze w prawdę, wolność, Polskę i sprawiedliwość - co przypłacił życiem.

  Przed kilkoma laty mieszkańcami Ś. wstrząsnęła historia babci, która odprowadziwszy swoją wnuczkę do szkoły podstawowej, odwróciła się jeszcze, żeby jej pomachać. Zobaczyła wtedy, jak z zaparkowanego samochodu jej wnuczkę woła kobieta, która wygląda zupełnie jak jej odbicie w lustrze, jak jej kopia, bliźniaczka. W ostatniej chwili udało się powstrzymać porwanie, a sprawa zelektryzowała lokalną społeczność. Oczywiście policja podjęła śledztwo..

  ..jednak taką technologię, taką zdolność przyjmowania wyglądu drugiej osoby - mają tylko służby specjalne, którym policja podlega! Zapewne to one też szybko przejęły dochodzenie, i sprawcy zaczęli szukać samych siebie - rzecz jasna, bezskutecznie. Na czym polega proceder?

  Na początku jest popyt. Jeśli ofiarą porwania ma być dziecko, to zleceniodawców można szukać zarówno wśród służb specjalnych, wybierających najzdolniejsze jednostki na przyszłych agentów, jak i wśród bogatych zwyrodnialców, za kulisami grających rolę zatroskanych dobroczyńców pragnących adoptować dziecko wychowywane przez rodziców-pedofili albo rodziców-szpiegów (w ramach "opłaty adopcyjnej" bez trudu wrobi, czyli "wykryje" ich ta sama grupa, która dokonuje porwania), wreszcie może chodzić o narządy do przeszczepu dla dziecka jednej z wysoko postawionych rodzin, funkcjonujących w sferze wielopokoleniowych wzajemnych koligacji i komplikacji genetycznych.

  Jeżeli ofiarą ma być student, inżynier, zdolny programista albo muzyk, zleceniodawcą może być wojsko (niekoniecznie nasze!) lub firma z danej branży, skrycie kontrolowana przez służby specjalne i posiadająca podziemny ośrodek deweloperski - gdzie torturowani, hipnotyzowani i odurzani narkotykami pracują przetrzymywani latami i dekadami wybitni twórcy uznani za zmarłych lub zaginionych, lub zastąpieni przez agentów-sobowtóry po wrobieniu w działalność szpiegowską albo terrorystyczną (co nie stanowi żadnego problemu, wystarczy wysłać komuś wiadomość z ukrytym zaszyfrowanym przekazem, podrzucić do mieszkania aparaturę wywiadowczą lub podstawić na miejsce, które cel machinacji regularnie odwiedza, osobę zmuszoną do fałszywego przyznania się do bycia członkiem wykreowanej siatki szpiegowskiej lub terrorystycznej, która nawiąże rozmowę, np. zapyta o godzinę albo o drogę).

  W przypadku posiadaczy praw autorskich, osób dziedziczących wartościowe działki lub nieruchomości czy prywatnych przedsiębiorców, których firmy mają zostać przejęte albo zdemontowane - najlepiej sprawdza się fikcyjne śledztwo w sprawie szpiegostwa na rzecz Rosji lub Chin, albo terroryzmu. Dobrym sposobem jest "nowy kontrahent", który przyjeżdża na rozmowę, oferuje korzystną umowę, dokonuje przelewu na konto. A potem "przyznaje się", że pracuje dla Rosji albo Al-Kaidy i że to było właśnie tajne przekazywanie środków na działalność siatki pod pozorem transakcji handlowej. I już po biznesmenie - teraz mogą go (zgodnie z prawem!) uprowadzić, podmienić na swojego agenta-sobowtóra (ten wyprowadzi z firmy majątek lub zmieni kontrahentów na "naszych", zależnie co się będzie bardziej opłacało) i bez końca torturować, aż "się przyzna". Przyzna się czy nie - i tak już na powierzchnię nie wróci; czeka dół z kwasem albo laboratorium. Kolejny sukces kontrwywiadu, kolejne zagrożenie zneutralizowane, a przy okazji dziwnym trafem jeszcze były z tego pieniądze, i to duże; część idzie do centrali, centrala nie zadaje więc pytań - lecz przysyła medale, awanse, nowinki techniczne i posiłki "..skoro tam u was taka sytuacja". W dowództwie też wszystko gra, bo przecież są wyniki; a tak naprawdę - Katyń trwa cały czas, i to rękami Polaków!

  Inaczej sprawa się ma, gdy celem jest osoba atrakcyjna, wypatrzona na ulicy, portalu społecznościowym lub w zakładzie pracy przez kogoś z zamożnych, wysoko postawionych lub urodzonych bywalców funkcjonujących w wielu krajach Europy tajnych domów publicznych dla sadystek i sadystów z tajnych służb i stowarzyszeń. Placówki te, utrzymywane przez czerpiące z nich zyski służby specjalne, funkcjonują oficjalnie jako tajne ośrodki przesłuchań lub eksperymentów, gdzie w klatkach przebywają ludzie skazani przez tajne sądy za najcięższe przestępstwa; niekiedy ofiary są tak zastraszone, że wyuczone torturami twierdzą nawet po uwolnieniu, że przebywały tam z własnej woli - i dopiero w hipnozie można ustalić, że zarzekają się tak ze strachu, gdyż tego żądali oprawcy. Klientela takich miejsc to specyficzny rodzaj ludzi: bogaci ludzie biznesu, weterani służb specjalnych, podstarzałe członkinie i członkowie tajnych stowarzyszeń, a także czarne owce z wysoko uprzywilejowanych rodzin. Wszyscy oni zgrywają tam przed sobą nawzajem humanistów i sprawiedliwych mścicieli, dlatego bezwzględnie wymagają, aby wszyscy mężczyźni w klatkach byli najpierw skazani przez tajne sądy za pedofilię (lub tego typu nieuleczalne skłonności), a kobiety w klatkach - za dzieciobójstwo (lub jego planowanie).

  Jeżeli takie są wymagania klientów, to zdeprawowani funkcjonariusze służb specjalnych przeprowadzają szereg czynności operacyjnych, aby te warunki zostały spełnione. Ileż razy byliśmy świadkami nagonek na młode matki oskarżone o zabicie własnych dzieci, które twierdziły że są niewinne, choć wszystko świadczyło przeciwko nim - i pasowało do siebie "aż za dobrze"? W przypadku wrabiania młodych mężczyzn w pedofilię sprawa jest jeszcze prostsza, wręcz banalna - sposobów jest wiele, i każdy skuteczny. Na początek przyda się podejrzenie działalności szpiegowskiej albo skłonności terrorystycznych - takie gagatki wrabiane są w pedofili niejako "urzędowo" i z marszu, przez wyspecjalizowane w tym komórki kontrwywiadu, w celu skłonienia delikwentów do przejścia na naszą stronę. Służby specjalne mogą zdalnie podłączyć się do każdego komputera i telefonu, i przegrać tam dowolne pliki, również dziecięcą pornografię. Młode, niepełnoletnie agentki, ucharakteryzowane na osoby dwudziestoparoletnie, mogą podejść do celu na dyskotece lub w pubie, nawiązać rozmowę, niekiedy doprowadzić do wymiany numerów telefonów (tworząc bardzo poważną poszlakę) lub pocałunku (to już jest dowód).

  Zleceń jest dużo, i niekiedy jednak profesjonalny kontrwywiad jest zajęty, bo np. bogaty biznesmen, generał albo polityk nie chce, aby jego córka wychodziła za mąż za jakiegoś rapera, i złożył na niego zamówienie, aby okazał się gwałcicielem, a w dodatku pedofilem. Dlatego czasami wynajmowane są quasi-agencje detektywistyczne, rekrutujące zdemoralizowane matki i babcie małych dzieci, które następnie podstawiane są wszędzie na drodze osoby stanowiącej cel. Młody mężczyzna idzie do sklepu, tą samą drogą jak co dzień - a dwadzieścia metrów przed nim z zaparkowanego samochodu otwierają się drzwi i podstarzała, dobrze ubrana kobieta wypuszcza małe dziecko, mówiąc do niego: "Mama! -Szukaj mamy, tam ..idź, będzie mama!..", po czym kieruje dziecko na chodnik, gdzie zatrzymuje się ono, bezradnie rozglądając. Ukryta kamera filmuje, jak mężczyzna podchodzi do samotnego dziecka - mimo, że on tylko obok niego przechodził, idąc do sklepu. Jeżeli ktoś go ostrzegł, że będą próbowali go wrobić, i zdążył przejść na drugą stronę ulicy - będą czekali na niego pod domem, gdy będzie wracał z zakupami. Albo w parku, gdy pojedzie poćwiczyć. Albo dziewczynka z psem będzie stała obok jego roweru, gdy wyjdzie z marketu. Albo w pizzerii dosiądzie się do niego "ojciec, który musi na chwilę gdzieś wyjść" i poprosi o zwrócenie uwagi na dwójkę małych dzieci, które posadzi obok na krzesłach - po czym wróci z oburzeniem pytając: "-Dlaczego pan dosiadł się do moich dzieci?", a tę jego wersję potwierdzą "świadkowie", którzy zajęli pobliskie stoliki tuż przed jego pojawieniem się.

  Albo w czasie spaceru nad rzeką w pewnym miejscu nagle podejdzie mała dziewczynka, pytając o godzinę i o drogę. A po chwili spomiędzy drzew wyjdzie kobieta o posępnej twarzy, pytając: "-Dlaczego pan zaczepia to dziecko?" Albo na spacerach i wycieczkach wszędzie nagle będą pojawiały się młode małżeństwa z maleńkimi dziećmi, które podbiegać będą do celu i wesoło mówić "-Dzień dobry!" Jeżeli osoba-cel odpowie, dobrze opłaceni - a niekiedy również przekonani, że działają w słusznej sprawie - rodzice zrelacjonują, że "widzieli, jak ten człowiek rozmawia z ich małym dzieckiem, chociaż na pewno go nie zna". Narrator niniejszej opowieści nie jest w stanie wymienić wszystkich tego typu "poszlak" i "dowodów", jakie przez lata przeciw niemu fabrykowano - ponieważ był zarówno osobą zdolną, jak i przystojną, a w dodatku stawiał się różnym wpływowym gnidom i próbował nagłaśniać zbrodnie i machinacje służb specjalnych. Pewnego razu nawet w zakładzie pracy przyprowadzono do jego stanowiska dziewczynkę, która przez wiele minut uważnie i spokojnie mu się przypatrywała, a następnie ta sama dziewczynka została do niego przyprowadzona w czasie przerwy, gdy jadł obiad - a wtedy krzyknęła i wybiegła, udając atak paniki.

  Istnieją w naszym kraju swego rodzaju "obwoźne dziewczynki", z nakłonionymi do współpracy obietnicą darowania kary więzienia lub pomocy w spłacie zadłużenia rodzicami, którzy przekonują swe dzieci o słuszności ich postępowania, "aby ten pan nie krzywdził dalej innych dzieci". Po wskazaniu przerażonego człowieka na komendzie i sali sądowej, operująca daną dziewczynką i jej rodziną mafijna grupa ze służb specjalnych występuje z wnioskiem o objęcie ich programem ochrony świadków. Otrzymują nową tożsamość, nowe nazwiska, nowe miejsce zamieszkania ..gdzie czeka na nich kolejny cel. I tak co kilka miesięcy.

  Jeżeli natomiast w danym mieście - tak jak w Ś. - służby specjalne kontrolują również pocztę (wiadomo, korespondencja dla szpiegów, a może to od terrorystów - "Te listy weźmiemy my") oraz osłaniają niezawisłość sądów w danym regionie do tego stopnia, że mogą mieć pewność, iż daną sprawę poprowadzi sędzina, która nie ma w zwyczaju sprawdzać dowodów osobistych oskarżonym lub osobnikom za nich się podającym - nie trzeba nawet świadków, skoro cel może się "sam przyznać". Otóż po pomówieniu go na policji przez zatroskanych rodziców, w ogóle nie dostaje wezwania na przesłuchanie na komendę, gdyż ten list przejął kontrwywiad - i na policję udaje się przypominający go wyglądem człowiek, który się za niego podaje i przyznaje do rozpatrywanych zarzutów. Policja kieruje sprawę do sądu, sąd wysyła wezwanie na rozprawę - ale list znowu przejmuje kontrwywiad, i sytuacja się powtarza. Człowiek zostaje skazany, i o niczym nie wie. Nie wie dlaczego ludzie patrzą na niego z pogardą, sąsiedzi odpowiadają "dzień dobry" półgębkiem, czemu nie może nigdzie dostać pracy. Gdy pewnego dnia budzi się w klatce tajnego domu publicznego i/lub ośrodka eksperymentów genetycznych, też nie wie czemu.

  A w mieście Ś. dalej bale, wernisaże, wystawy, odczyty i spotkania kulturalno-oświatowe dla elit. A wszyscy tacy udani, tacy dystyngowani, tacy poważni, zatroskani i wrażliwi. A jacy nieskazitelni, a jacy spełnieni w swych misjach i rolach społecznych. A nad wszystkim czuwa kontrwywiad, ukryte oczy patriotów i niewidzialne ręce sprawiedliwych. I tajne stowarzyszenia, sekty hipnotyzerów, cichych rycerzy prawdy, porządku i moralności. I tylko czemu z tego miasta zniknęły lub przestały przypominać same siebie wszystkie młode wybitnie zdolne lub atrakcyjne osoby, czemu właściciele firm seryjnie ginęli tam w samochodowych wypadkach lub nagłych, niespodziewanych atakach serca czy wylewach?

  Na te pytania ja nie umiałem sobie odpowiedzieć, odpowiedział mi kontrwywiad. Ci, którzy zajęli miejsce tamtych - przez lata hodujących w mieście Ś. sitwę-klikę-elitę posłusznych, skorumpowanych, zdeprawowanych marionetek, odgrywających publiczne role bezinteresownych działaczy społecznych o nieposzlakowanej opinii. A winni jesteśmy wszyscy, którzy powtarzaliśmy plotki podsycane wokół tych, których mafia starała się wyeliminować, gdyż nie chcieli do niej przystąpić i uczestniczyć w tym teatrzyku gustownie ubranych kanalii. 28 XII 2019



  Pamiętamy, jak w roku 1939 wojnę zaczynały samoloty dwupłatowe i prymitywne tankietki, a w 1945 r. operowały już odrzutowce, radary, celowniki bombowe i artyleryjskie o funkcjonalności komputerów i prototypowe olbrzymie maszyny bojowe, mogące wprawiać w zdumienie nawet prawnuków ludzi z tamtego okresu. Wiemy o nazistowskich eksperymentach z krzyżowaniem ludzi i owczarków w ramach prac nad superżołnierzami, a także o analogicznych, jeszcze wcześniejszych doświadczeniach radzieckich z szympansami i wszczepianiem ochotnikom metalowych kości w miejsce zdrowych. Czy po zakończeniu II wojny światowej czołowe rywalizujące mocarstwa zaprzestały prac nad unowocześnianiem swojego potencjału bojowego i tym samym zwiększaniem siły własnego międzynarodowego oddziaływania, czy też w tajemnicy cały czas od tamtej pory prowadzi się prace nad modyfikowaniem ludzkiego DNA oraz rozszerzaniem organizmów i układów nerwowych o systemy elektroniczne, komunikacyjne i obliczeniowe ?

  Czy sekretów tych pilnie strzegą tajne służby, a dostępna publicznie i dla każdego wiedza, oświata i nauka, wraz z informacjami medialnymi - stanowią tylko swego rodzaju zasłonę dymną i dezinformację, wycelowaną nie tyle we własne społeczeństwo, co w globalnych rywali oraz kraje trzecie, które mogłyby dołączyć do czołówki układu sił ? Czy uniwersytety, "placówki badawcze" i periodyki naukowe stanowią tylko części składowe wielkiego przedstawienia teatralnego symulującego monotonny postęp techniczny o jednostajnej prędkości, w którym upubliczniane i kierowane do masowej produkcji konsumpcyjnej są jedynie "wynalazki" dawno przestarzałe i bezużyteczne już w świecie tajnych służb i podziemnych zgrupowań wojskowych ? Czy system ten, od wielu dekad zakulisowo sterowany i sponsorowany przez realne, ukryte ośrodki siły, do ról "profesorów", "badaczy" oraz "ekspertów" i "dziennikarzy" selekcjonuje już w czasie zajęć uniwersyteckich tych spośród studentów, którzy cechują się solidnością, pracowitością i sumiennością, ale też naiwnością i myśleniem odtwórczym, skłonnością do podporządkowywania się utartym trendom oraz adaptacji wobec wysuwanych oczekiwań i proponowanych kierunków ?

  Czy najwybitniejsze jednostki wyłuskiwane są już w młodych latach i kierowane do pracy w tajnych ośrodkach pod zmienioną tożsamością, podczas gdy "na powierzchni" ich życiowe role przejmują podstawione osoby przybierające ich wygląd, lub fingowane są choroby i wypadki losowe, po których dana utalentowana osoba zostaje uznana za zmarłą ? Czy nie wszyscy z nich przechodzą do tajnych projektów z własnej woli, bo wiele osób zostaje po prostu porwanych i hipnotycznie przeprogramowanych lub wrobionych w ciężkie przestępstwa, w następstwie czego uginają się w celu uniknięcia wieloletniego niezasłużonego więzienia ?

  Czy w rzekomo wolnym świecie, z prawem obywateli do informacji i tysiącami tytułów prasowych oraz kanałów telewizyjnych - nie wolno o tym mówić ani pisać wprost, a można jedynie głośno się zastanawiać i publicznie pytać w próżnię, poprzedzając każde zdanie słowem "czy" i kończąc je znakiem zapytania ? Czy w przeciwnym razie szybko zmarłoby się na raka, zginęło w wypadku samochodowym, znalazło w swoim bagażu narkotyki, obudziło w pociągu z nożem w ręku obok zamordowanej osoby lub dostało wezwanie na policję w sprawie dziewczynki, która oskarża o napastowanie w parku ?

  Czy jednak mimo wszystko tak to jakoś być musi, bo w przeciwnym razie kraje ujawniające swoje naukowe osiągnięcia stałyby na straconej pozycji wobec tych, które nie dzielą się opracowanymi technologiami i nie patyczkują ze swoimi najzdolniejszymi obywatelami ? Czy gdyby państwa NATO "grały czysto", wszyscy nie uczylibyśmy się już języka mandaryńskiego, a niniejsze słowa nie byłyby napisane cyrylicą ?

  Czy autorem niniejszego tekstu jest Tomasz Musielak, urodzony w 1979 roku w rodzinie, której niektórzy członkowie podejrzani byli przez PRL-owskie służby (niebezpodstawnie) o kontakty z Niemcami i Wielką Brytanią ? Czy w związku z tym mały Tomasz już w łonie matki poddany został eksperymentom genetycznym i przyszedł na świat wraz z bratem bliźniakiem, którego istnienie było przez władze utrzymywane w tajemnicy, gdyż w dorosłym życiu miał pewnego dnia zastąpić Tomasza jako wyszkolony agent ? Czy jednak w międzyczasie rozwiązaniu uległ Układ Warszawski, niedawni wrogowie stali się sojusznikami, a młody chłopak zaczął tworzyć znakomite gry komputerowe ? Czy w związku z tym żądni sukcesów i pieniędzy funkcjonariusze służb specjalnych postanowili wrobić rodzinę Tomasza od nowa, tym razem że są agentami rosyjskimi, aby móc przejmować ich korespondencję, objąć kontrolą operacyjną i programem kontroli umysłu - a to wszystko po to, by czerpać zyski z talentu i pracowitości młodego człowieka ?

  Czy na późniejszym etapie życia, przy użyciu technologii syntetycznej telepatii, Tomasz już jako dorosły człowiek był hipnotyzowany, aby ujawniać tajemnice NATO na swojej stronie internetowej, rozdrapywać historyczne rany w stosunkach z Niemcami, optować za zbliżeniem z Rosją, wreszcie oddawać się narkotykom i pornografii - a to wszystko po to, by jego operatorzy z poznańskiego centrum kontroli umysłu mogli zajmować się nim jako swoim "obiektem", a nie jakimś faktycznym zdrajcą czy wykolejeńcem - co nie byłoby dla nich tak komfortowe, z uwagi na "oddziaływanie dwukierunkowe" funkcjonujące w technologii syntetycznej telepatii ? Czy dzięki takiemu sztucznemu, pogłębionemu wrobieniu, Tomasz był klonowany i sprzedawany do różnych krajów na eksperymenty, potajemnie ubezwłasnowolniony przy udziale członkiń własnej rodziny, wielokrotnie skazany w procesach, o których nawet nie wiedział - i pozbawiony wszelkich korzyści ze swoich dzieł z dziedziny informatyki, literatury, reklamy, analityki itp. - z których część stworzył w hipnotycznym transie, który wydawał mu się snem, i nawet tego nie pamiętał ?

  Czy za wszystkim stali "Fritzluminaci" - synteza przybyłych z Zachodu haseł, obrzędów i technologii, z poziomem moralnym wielkopolskich konfidentów SB i gangów zdemoralizowanych pracowników służb specjalnych ? Czy organizacja ta, od której dopiero niedawno odcięły się zachodnie tajne stowarzyszenia, od lat 90-tych zajmowała się wyławianiem na poznańskich uniwersytetach najzdolniejszych studentów, a na dyskotekach - najatrakcyjniejszych dziewczyn - po czym wszyscy ci ludzie byli wrabiani w pedofili, terrorystów lub obcych agentów, a następnie sprzedawani do krajów zachodnich lub tajnych baz w Polsce, gdzie do dziś bytują bez możliwości wyjścia na powierzchnię (gdzie zostali uznani za zmarłych, zaginionych lub podmienieni przez agentów-wychowanków domów dziecka) i są poddawani hipnozie, faszerowani narkotykami, eksploatowani według swoich talentów i wykorzystywani jako seksualne kukły ?

  Czy wysocy rangą dowódcy wojskowych i cywilnych służb specjalnych, którzy przez lata otrzymywali sygnały o tym procederze, ale nie byli skorzy do poniesienia odpowiedzialności za czyny swoich podwładnych - w końcu zostali do tego zmuszeni przez naszych międzynarodowych sojuszników, których służby specjalne zinfiltrowały nasz zajęty robieniem przekrętów kontrwywiad do tego stopnia, że wiedzą o panujących w nim korupcji i zakłamaniu nawet lepiej, niż nasi generałowie - którzy woleli nie wiedzieć ? 27 I 2020




  Czy służby specjalne na całym świecie, również i w Polsce, mają obowiązek prowadzenia rekrutacji wszystkich wybitnie zdolnych młodych ludzi ? Czy jednak ich kadrę tworzą rodzinne klany, których członkowie obawiają się, że geniusze wyprzedziliby ich potomstwo w kolejce po awans, wpływy i pieniądze ? Czy w związku z tym prawdziwie wybitne osoby rekrutuje się w taki sposób, aby przypadkiem ich nie zrekrutować, aby na pewno nie zgodziły się na współpracę ? Czy w takim wypadku ludzie ci zostaną "zrekrutowani inaczej", czyli wrobieni i zaocznie skazani bez własnej wiedzy w drodze oszustwa procesowego lub fikcyjnego pełnomocnictwa, a następnie będą wykorzystywani w podziemnej bazie według swoich talentów, z których zyski trafią do podziału pomiędzy dowództwo, fundusz operacyjny oraz w charakterze tzw. "prowizji" dla grupy, która doprowadziła do ich wrobienia, skazania i uwięzienia ?

   Czy właśnie owa "prowizja" zaślepia oczy pracownikom służb, w wolnych chwilach uparcie wmawiającym sobie nawzajem patriotyzm - a w efekcie wszyscy najwybitniejsi ludzie znikają (niekiedy niezauważalnie) ze społeczeństwa i trafiają nie do tajnych struktur państwowych, ale do sekretnych, zamkniętych miejsc pracy i odosobnienia, aby pracownicy kontrwywiadu z danego rejonu kraju mogli w ramach "kamuflażu" i "budowania legendy" na użytek kolejnych "tajnych operacji" fundować sobie wille z basenami, drogie samochody, wycieczki zagraniczne i wszelkie inne luksusy - co tłumaczyli mi potem: "skoro zdrajcy mają tyle kasy od Rosji i Niemiec, że żyją jak królowie, to wiesz Tomek, patrioci też nie mogą żyć na gorszym poziomie, bo to byłoby niesprawiedliwe i młodzi ludzie nie chcieliby być patriotami" ?

  Czy dawno, dawno temu, ale po roku 2000, zostałem pewnej nocy uprowadzony z pokoju, który wynajmowałem w Poznaniu - i grupa młodych osób poinformowała mnie, że jestem śledzony przez oddział zabójców wyznaczonych przez inną frakcję z polskich służb specjalnych, która wcześniej ukradła moje gry komputerowe i chce się pozbyć prawowitego autora, tak jak pozabijali innych programistów, konstruktorów i wynalazców, których dzieła sprzedawali potem jako wytwory kontrolowanych przez siebie firm ? Czy zaoferowano mi ochronę przy użyciu technologii stanowiącej tajemnicę państwową, ale w zamian za trwałe połączenie mojego umysłu drogą radioelektronicznej telepatii z osobnikiem o mocno kulawej moralności, którego przedstawiano jako groźnego obcego agenta, choć dobrze wiedziałem że to bzdura i kłamstwo, gdyż od lat znałem go jako leniwego studenta, piwosza i zwijacza bibułek ? Czy zażądano również 40 procent od przysługującego mi za dochody ze skradzionych gier odszkodowania, oznajmiając równocześnie że jeśli się nie zgodzę, wymażą mi pamięć i wciąż nawet nie będę wiedział o tym, że wydano moje gry za moimi plecami i przysługuje mi zadośćuczynienie - a swój cel osiągną w inny sposób, przy współpracy wspomnianego kolegi i mojej ciotki, którzy już się na to zgodzili ?

  Czy rzeczywiście przypomniałem to sobie dopiero po około 16 latach ? A czy to była rzetelnie prowadzona rekrutacja i uczciwa propozycja, skoro własnymi pieniędzmi miałem płacić służbom za to, że bym dla nich pracował, i to jeszcze w ramach fikcyjnego śledztwa ? Przecież mieli mój portret psychologiczny, wiedzieli że jestem człowiekiem uczciwym i o wysokich standardach moralnych postępowania - czyżby propozycja specjalnie była tak obmyślona, żebym się nie zgodził, a oni mogli zagarnąć ogół moich talentów i praw do zysków z wcześniej stworzonych dzieł ? Czy w środowisku wielkopolskich organów bezpieczeństwa tego typu "patriotyzm" to standard - i dlatego w całym regionie wyprzedano przemysł, Polacy pracują na gospodarkę innego kraju, podczas gdy w podmiejskich dzielnicach powstały całe sektory luksusowych willi ?

  Czy w służbach specjalnych obowiązuje podział młodych kadr na potomstwo funkcjonariuszy wyższego szczebla oraz rekrutów z domów dziecka ? Czy w misjach i operacjach giną tylko ci drudzy, to na nich zwala się winę za wszystkie porażki, podczas gdy sukcesy i awanse zarezerwowane są dla członków rodzinnych klanów ? Czy jednak i wśród nich zdarzają się jednostki uczciwe i o wysokich standardach moralnych, bo w przeciwnym razie nigdy nie napisałbym tych słów, nie zrozumiał tego wszystkiego ani nie dożył momentu, w którym mogłem to - z ich pomocą - zrozumieć ?

  Czy trzeci filar aparatu bezpieczeństwa stanowią tak zwani "perpowie" (od ang. "perpetrators" - sprawcy, np. młodzi żule którzy za tobą chodzą i cię zaczepiają, albo nieprzyjemne kobiety które przyjmują się do pracy w twoim zakładzie i z miejsca przystępują do rozpowiadania ohydnych plotek) oraz tajni współpracownicy, zwerbowani obietnicą awansu, anulowania kredytu czy darowania kary za przestępstwa narkotykowe, seksualne lub gospodarcze (w które nierzadko zostali bez własnej inicjatywy umiejętnie wmanewrowani) ? Czy najbystrzejsi z nich przechodzą z czasem do programu kontroli umysłu, gdzie członkowie klanów wyznaczają im cele - osoby, na których zniszczenie przyjęto płatne zlecenie, np. obrońcy zwierząt, aktywiści społeczni, blogerzy, dziennikarze, byli małżonkowie, konkurenci do spadku, niechciani kandydaci na zięciów, itp. ? Czy za pomocą technologii syntetycznej telepatii wspomaganej radioelektronicznie można dowolną osobę niezauważalnie hipnotyzować, uniemożliwiać jej sen, podprogowymi komendami nakłaniać do popełniania kradzieży, zażywania narkotyków, oddawania się pornografii, zaciągnięcia pożyczki, zwolnienia się z pracy, wybuchania agresją itp. ? Czy do objęcia celu programem kontroli umysłu wystarczają podpisy dwóch osób - np. ciotki i kolegi ze studiów - pod podsuniętymi im, zawczasu wydrukowanymi, fałszywymi zeznaniami o rzekomym poruszeniu przez cel w rozmowie tematów szpiegowskich, terrorystycznych lub pedofilskich ? Czy osoby pracujące w programie kontroli umysłu na ogół wiedzą o korupcji, nieprawidłowościach, zbrodniczych mechanizmach i że niszczą życie niewinnych ludzi, którzy mieli nieszczęście być zdolni, atrakcyjni albo odważni w walce z przestępczymi procederami ? Czy jednak robią to dalej niekiedy z myślą o własnej karierze, czasem z chęci zysku i wygodnictwa, a równie często pod wpływem strachu, ponieważ mają obiecane, że jeżeli nie doprowadzą do wrobienia i skazania wyznaczonych im jako cele osób, to sami zajmą ich miejsce w klatkach tajnych ośrodków badań i eksperymentów, często funkcjonujących również jako miejsca brutalnych seksualnych orgii ?

  Ale to wszystko wiemy - i żadne z powyżej postawionych pytań na pewno nie zaskoczyło nikogo z wielkopolskich służb specjalnych czy programów kontroli umysłu. Niezwiązani z branżą czytelnicy mogą w tym momencie spokojnie przestać czytać niniejszy tekst. Dalsza część będzie bowiem zrozumiała tylko dla wtajemniczonych, z których część i tak nie zdoła trzeźwo odpowiedzieć sobie na te kilka prostych pytań:

Czy służby specjalne posiadają technologię otwierania i przemierzania tuneli czasoprzestrzennych ?
Czy za pomocą takich tuneli można przemieszczać się nie tylko w przestrzeni, ale i w czasie ?
Czy jeden z tajnych projektów funkcjonujących na terenie Niziny Środkowoeuropejskiej wymknął się spod kontroli i zerwał kontakty z dowództwem ?
Czy ludzie zmuszani tam do operowania technologią syntetycznej telepatii mają za zadanie używać hipnotycznych komend podprogowych do nakłaniania osób żyjących na powierzchni do popełniania złych czynów, które ogólnie można by określić mianem "grzechów" ?
Czy służby specjalne dysponują technologią odmładzania ludzkiego organizmu, a także modyfikowania go genami zwierząt - tak że człowiek może żyć wiecznie, ale na przykład wyglądać jak potwór - wypisz wymaluj, znany z legend "demon" ?
Czy wysiłki krajów NATO zmierzające do unicestwienia owego tajnego projektu mogą skłonić kierującą nim sztuczną inteligencję do ewakuacji personelu i sprzętu w odległą przeszłość, gdzie dalej mogłaby kontynuować swój program wyszukiwania i karania winnych, "grzeszników" wśród ludzi żyjących na powierzchni ?

Czy tym właśnie jest "piekło" - tajnym projektem z XXI wieku, który wymknął się spod kontroli, został przejęty w trybie awaryjnym przez sztuczną inteligencję i wkrótce cofnie się w czasie o tysiąclecia (już tam jest), wraz ze swoimi pracownikami - o których dba, aby nie umierali, ale też pilnuje, by nawet nie próbowali uciekać i chronić się wśród reszty populacji (dlatego będą wyglądać jak "demony", dysponować "magicznie" zaawansowaną technologią i "kusić" każdego, na kogo trafią, aby "wyrobić normę") ?
Czy wszystkie tunele czasoprzestrzenne istnieją w tkaninie czasu od początku - również te, które otwarte zostaną dopiero w przyszłości - i w związku z tym, nic się nie zmieniło ..po prostu historia się dopełniła, a wąż połknął własny ogon ? 29 I 2020


    Około roku 1991 lub 1992, w szkole podstawowej, kiedy miałem mniej więcej 12 lat, pojechaliśmy całą klasą na kilkudniowy biwak do Rzeczki. Pierwszego dnia, zaraz po przyjeździe, nawiązaliśmy kontakty z miejscową młodzieżą w ten sam sposób, co zawsze - czyli grając mecz w piłkę. Pamiętam, jak bardzo pochyłe było boisko, zaimprowizowane na zboczu pagórka. Jednak warte uwagi z punktu widzenia kontrwywiadu, jak i sił kosmicznych oraz do walki z zagrożeniem międzywymiarowym - jest to, co stało się w nocy. Miałem wtedy niesamowite koszmary, była to jedna z najtrudniejszych nocy w moim młodym, a być może w całym życiu. Po latach pamiętam jednak wyraźnie już tylko dwie rzeczy. Jak nad ranem, kiedy wszyscy koledzy już wstali (a może to był jeszcze wieczór ?) pogrążony w transie czy malignie, na wpół a może na ćwierć przytomny, nagle otwarłem oczy i wstałem jak lunatyk informując wszystkich, że "ja muszę iść do swojego pokoju". Znajdowałem się na poddaszu górskiego domku, gdzie nas zakwaterowano, a w tym dziwnym silnym transie usiłowałem za wszelką cenę udać się do swojego pokoju w Środzie Wlkp. w bloku na os. Jagiellońskim. Słowa kolegów do mnie nie docierały, byłem zdecydowany i prawie że agresywny, odpychałem ich i nie wiedząc gdzie jestem ani co robię, kierowałem się w stronę krętych schodów, z których na pewno bym spadł - na szczęście wspólnymi siłami udało im się mnie powstrzymać i położyć z powrotem do łóżka. Wszystko to nad ranem mi opowiadali, a wkrótce sam sobie przypomniałem - również z czymś o wiele, wiele straszniejszym.

  W dziwnie przejmującym "śnie", który wydawał się być czymś dużo ważniejszym od wydarzeń tzw. realnego świata, unosiłem się nad polami liczb. Były to jak gdyby nieskończone pola cyfr, którymi zapisane były ludzkie losy, lata wydarzeń i całe epoki, po horyzont. Był tam gdzieś, wśród tych liczb, i mój los. I były istoty, które unosiły się nad owymi bezkresnymi polami cyfr, o złowrogim wyglądzie ni to demonów, ni to reptilian (jak bym je dzisiaj określił) - śmiejące się szyderczo i złowrogo, w czasie gdy gmatwały mój los i w mojej bezradnej obecności programowały go na długie dekady do przodu, formując przede mną jak gdyby nieskończone zadanie, szalenie skomplikowaną, a być może nierozwiązywalną łamigłówkę - gdyż pola tych liczb i zakodowanych w nich ludzkich losów wydawały się nie mieć kresu.

  Najbardziej zatrważające były i są dla mnie po dziś dzień, z tamtego "snu" - nie podobnego do niczego wcześniej, ani długo potem (gdyż dopiero wiele lat później zaczęły się zbliżone "fantastyczne koszmary", ale nigdy już taki) - najbardziej przejmujące i rozdzierające w jaźni były dla mnie szydercze, złowrogie śmiechy oraz sam wygląd tych istot, które jak gdyby "zagmatwały, na długie lata zaklęły i zaprogramowały mój los, w jak gdyby nieskończone zadanie" - oraz właśnie to wrażenie nieskończoności trudu, jaki przede mną stoi, jaki te istoty dla mnie uszykowały, co widziałem i rozumiałem we "śnie".

  Kilka następnych lat było jednak spokojnych. Dopiero po wyjeździe do Poznania i rozpoczęciu studiów "w dwa lata zrobiło się bardzo smutno, i tak już zostało" - a dopiero po dalszych dwóch dekadach miałem dowiedzieć się, że od razu po osiągnięciu pełnoletności zostałem zakulisowo wrobiony w pedofila, rosyjskiego szpiega, a w dodatku terrorystę - a gdy to się wyświechtało i w wielkopolskich służbach wypłynęło z czasem nowe pokolenie, a wraz z nim nowe trendy - w kosmitę, robota i obcego replikanta (jak ostatnio, co jednak wykracza poza temat naszych dzisiejszych rozważań). Dziś, po upływie prawie trzydziestu lat, niezliczonych kłopotach o które się sam nie prosiłem, uwikłany w bezlik intryg, machinacji i manipulacji, osamotniony na grzęzawisku tajemnic państwowych i nieżyczliwych hipotez śledczych, w których nie szuka się prawdy, ale pretekstu do likwidacji osoby poszkodowanej dochodzeniami - wspominam tamto zamierzchłe, lecz niezacieralne w pamięci zdarzenie z poczuciem, że to wszystko się spełniło, że tamta lewitacja nad polami liczb i losów wydarzyła się naprawdę - chociaż nie wiem gdzie i w jakim wymiarze.

   Dopiero od niedawna rozumiem, jak nierozważne było obnoszenie się po świecie ze swoimi talentami i zdolnościami, jak naiwne było moje zaczytywanie się "Gazetą Wyborczą" i wynikające z niego przeświadczenie, że w Polsce kreatywny i pracowity młody człowiek rzeczywiście może tworzyć dzieła i mieć z tego zyski, a nie kłopoty. 18 II 2020

powrót na stronę główną