Wiceadmirał Roscoe Henry Hillenkoetter, pierwszy dyrektor CIA (w okresie 1 V 1947 - 7 X 1950 r.), w liście do Senackiej Komisji d/s Nauki i Astronautyki pisał swego czasu: "Oficjalna polityka ukrywania i wyśmiewania prowadzi wielu obywateli do poglądu, że latające spodki to nonsens" - za "New York Times" z 28 II 1960 r. - link do oryginalnego artykułu w j. ang. tutaj - "Z dala od oczu opinii publicznej, wysocy rangą dowódcy w siłach powietrznych są poważnie zaniepokojeni ufo"; "Czas, aby prawda ujrzała światło dzienne na drodze otwartych przesłuchań przed Kongresem"; "Siły powietrzne wymuszają milczenie swoich pracowników poprzez regulacje prawne".

   Ogólnie według wielu różnych źródeł na całym świecie trwa cicha wojna wywiadów dotycząca polityki wobec ufo. Linia podziału przebiega również przez USA - wywiad marynarki (US Navy tak samo jak US Army ma własny wywiad, siły powietrzne i armię - Marines) współtworzy grupę nazywaną 'Comm12', która we współpracy ze służbami innych państw stymuluje kontrolowane przecieki dotyczące ufo i ogólnie zmierza w kierunku ujawnienia opinii publicznej możliwie szerokiego spektrum tego zagadnienia. Z kolei CIA i ich partnerzy z całego świata od handlu dragami z Afganistanu i innych przekrętów, typu MI6, pod szyldem 'Aquarius' pracują na rzecz zachowania status quo, w którym koncerny naftowe nadal mają miliardy klientów i w ogóle nic się nie zmienia - bogaci nadal są bogaci, a biedni pracują jak mrówki i wdychają spaliny. Tę linię długo reprezentowało również powołane przez administrację Eisenhowera niejawne ciało 'Majestic-12', chociaż ostatnio podobno odchodzą od tego wtykania głowy ludzkości w piasek i też zaczynają jak gdyby pomału "puszczać farbę" w tej delikatnej kwestii, a przynajmniej na to pozwalać. Niewątpliwie jednak w dalszym ciągu wielu ludzi na szczytach władzy w USA siedzi w kieszeni tych, którym w koszmarach śni się, że na wielkich konferencjach prasowych dziennikarze pytają naukowców, na jakim właściwie paliwie ufo przyleciały tu z innych gwiazd i gdzie mają te wielkie zbiorniki.

   Przemysł naftowy nie chce pytań o technologie obcych - to dla nich największe możliwe zagrożenie, dosłownie straciliby wszystko w okamgnieniu, a rezerwy samej ropy są warte 300 bilionów dolarów - ktoś wyłożył te pieniądze i prawdopodobnie nie byli to bezdomni z Central Parku, tylko ludzie dla których wydać 50 mln $ na czyjąś kampanię to zwyczaj przekazywany w rodzinie z pokolenia na pokolenie; zresztą prezydenci i tak nie mają w tej sprawie nic do powiedzenia, oni nawet nie mogą wchodzić do podziemnych baz - np. taki Clinton mówił w swoim otoczeniu, że "nie chce skończyć jak Kennedy". Zresztą Tesla wynalazł co trzeba już w latach 20-tych XX wieku, a prof. Wernher von Braun (konstruktor rakiety V2 i ojciec amerykańskiego programu kosmicznego, twórca rakiety Saturn V, która wyniosła lądownik z astronautami na orbitę Księżyca, a w zasadzie była przerośniętą rakietą V2) mówił w latach 70-tych, że już wtedy mogliśmy mieć latające samochody i świat bez spalin - tyle że taki scenariusz nie jest na rękę tym, którzy sprzedają energię, bo wtedy nikt by już nie musiał od nich niczego kupować i wszyscy raz-dwa "poszliby z torbami". Ale jest więcej powodów i grup interesów stojących za utrzymywaniem zagadnienia ufo w tajemnicy i z dala od "poważnego" obiegu. Szczególnie w USA osoby na szczytach władzy, które zawsze chodziły do dobrych szkół i nie znają życia - im się wydaje, że oni są światli, a zwykli ludzie głupi, prymitywni, nie poradziliby sobie sami ze sobą, potrzebują aby ktoś nimi rządził - dlatego "obawiają się paniki", a tak naprawdę albo sami są niedorzecznymi paranoikami, albo to tylko taka wymówka-wkrętka dla naiwnych - typu władze krajów takich jak nasz. Dyplomaci obawiają się reakcji państw wyznaniowych na kilka faktów z dziedziny religioznawstwa. Władze USA obawiają się gniewu ludzi za ukrywanie całego tematu ufo przez 60 lat i pakt z Szarymi z 1954 r. - a jednocześnie w praktyce to one decydują, kiedy cały świat zacznie o tym mówić. Z tym, że podobno w Indiach ta sama partia (BJP), która kiedyś zaszokowała świat uruchomieniem programu nuklearnego i wybudowaniem arsenału rakiet - jeżeli wygrają następne wybory, to znowu nie będą się na nikogo oglądać i ogłoszą, że kosmici tu są, nawet za cenę wykluczenia ich kraju z niejawnej międzynarodowej współpracy. Fajnie by było, bo po co kolejne pokolenia miałyby zostać nafaszerowane bzdurami, tak jak nas potraktowano.

   Inne ciekawe pod tym względem państwa to Brazylia i Meksyk - tam o ufo piszą na pierwszych stronach najpoważniejsze dzienniki (w Indiach zresztą też), normalna sprawa, nikt się z tego nie śmieje. W grudniu 2007 r. zaistniała też ciekawa sytuacja w Japonii, kiedy w ślad za rzecznikiem rządu minister obrony Shigeru Ishiba publicznie wyraził sensowność wprowadzenia zmian do konstytucji na wypadek inwazji z kosmosu, a następnie wokół tego tematu wypowiadali się inni członkowie gabinetu; przy okazji, w japońskim parlamencie oraz ogólnokrajowych kanałach telewizji prywatnej i publicznej była już prawda o zamachach z 11 września w Nowym Jorku - ponieważ zginęli w nich również obywatele japońscy, a "wiele wskazuje na to, że wyjaśnienia udzielone premierowi Koizumi'emu przez prezydenta Busha nie były prawdziwe". Z tym, że z drugiej strony, póki co to jest podobno tak (patrz Benjamin Fulford), że to Amerykanie zmuszają Japończyków do różnorakich ustępstw, pod stołem grożąc kolejnymi trzęsieniami ziemi lub innymi "naturalnymi" katastrofami - bronie pogodowe to technologia z lat 60-tych, miały ją już wtedy i USA, i ZSRR, obecnie największa na świecie jest instalacja HAARP na Alasce - oficjalnie badawcza.

   Różne inne źródła (trochę jest na świecie tych badaczy ufo i nazbierali materiału przez dekady): wokół Ziemi znajduje się osłona, która uniemożliwia wejścia w atmosferę pojazdom przybywającym z kosmosu. Powstają w niej jednak nieregularne, przypadkowe dziury, dzięki którym przejście tej bariery staje się możliwe - ale nikt nie potrafi przewidzieć ich występowania. "Szarzy" oficjalnie tylko starali się pomóc Amerykanom w uporaniu się z czasoprzestrzennymi anomaliami stanowiącymi uboczny efekt 'Eksperymentu Filadelfia' z 1943 r. (podobno prawie każdy przesłuchiwany rozbitek z ufo przez długie lata zaczynał rozmowę od refleksji w rodzaju "Ale jesteście porypani..!", mając na myśli tamten test z przypadkowym przejściem okrętu w hiperprzestrzeń, w wyniku którego według Ala Bieleka powstało ryzyko potężnej katastrofy) - a przy okazji tych wszystkich tuneli czasoprzestrzennych umożliwili przybycie ponad 1400 gadoidom, które teraz siedzą pod ziemią (info od Alexa Colliera z 1994 r.) i są trudne do zabicia, a niektóre z nich wzrostem dorównują ludziom z małych planet - 7.5 metra; jak takiego zobaczysz np. w lesie (póki co nie mają jeszcze od swojej "góry" pozwolenia na paradowanie po deptakach, żeby nie zepsuć niespodzianki), rozsądnie jest zejść mu z drogi - ale bez strachu, one się tym żywią i nakręcają, dla nich to wręcz coś jak dragi: kiedy np. Szarzy porwą Cię na spodek i już nie możesz nic zrobić, najlepiej jest myśleć o czymś od rzeczy, wtedy ich rozczarujesz, bo na pewno liczyli na to, że naszprycują się jeszcze dodatkowo Twoim strachem - więcej Cię nie porwą (z tym, że w ogóle w sprawie porwania najlepiej jechać do USA, obecnie oni głównie tam operują, skoro już mają coś na piśmie - w pierwszej połowie XX stulecia uprowadzali przeważnie w Ameryce Południowej). Przy użyciu środków mechanicznych (Ludzie nie potrzebują do tego maszyn) Gadoidy potrafią przenosić się w czwartą gęstość, trochę inny wymiar, jak gdyby następny - co ciekawe, wtedy najbardziej pozytywne osoby spośród Ziemian są dla nich w ogóle niewidzialne, to znaczy przebywają jak gdyby w zupełnie innym paśmie rzeczywistości; według innych źródeł one zazwyczaj sobie siedzą w tej czwartej gęstości, dlatego ich nie widzimy, gdy pojawiają się między nami i pożywiają się naszymi negatywnymi emocjami - strachem i agresją, albo kiedy nami do pewnego stopnia sterują, wpływając na działanie szyszynki - co jest szczególnie łatwe, kiedy dana osoba jest pijana; niektórzy ludzie twierdzą, że na zasadzie widzenia aury potrafią zobaczyć takie dziwne kształty podczepiające się do niektórych osób. Te jakby z naszego wymiaru (? - może to te same) lubią ludzkie mięso, ale takie niezanieczyszczone nikotyną, kofeiną ani syfem dodawanym do jedzenia - dlatego preferują dzieci, oczywiście żywe - rzeczywiste amerykańskie władze karmią te przykre stwory, żeby nie wychodziły na powierzchnię. Przybyły tu w ramach współpracy rządu USA z mieszkańcami innej planety, tak że chyba nie ma obowiązku przechodzić nad tym do porządku dziennego; dla równowagi trzeba jednak dodać, że niektóre z nich rzekomo pochodzą z naszej planety - kłaniają się czasy dinozaurów, to były jakby ich krowy i sarny, a według niektórych hipotez niekiedy również przodkowie; zresztą legendy o smokach funkcjonują od wieków na całym świecie - ich wykańczaniem zajmował się m.in. niejaki Św. Jerzy - podobnie jak opowieści górali z Polski, Himalajów i Oceanii o olbrzymach śpiących w górach, wszystkich kultur o spektakularnej "magii" i dziwacznie wyglądających istotach z szuwar, z niebios, wyłażących spod ziemi - kiedyś ludziom tak nie wtłaczano do głowy, że już wszystko wiadomo, cały świat został rozpracowany i opisany, no i przekazywali sobie te relacje, normalnie jak to ludzie ludziom i dziadkowie wnukom, ku pamięci; dziś jak takiego stwora zobaczysz, to siedzisz cicho - wiadomo, każdy głupi doskonale rozumie, że lepiej nie występować z tego typu relacją, jakoś tak dziwnie jest skonstruowana nasza rzeczywistość, że można sobie wierzyć w duchy, przesądy, raj, Tarota, wróżenie z ręki - ale jak tylko powiesz coś o stworze z kosmosu, to już możesz zaczynać się martwić, co z Tobą zrobią w przekonaniu, że tylko Ci pomagają.

   Według Alexa Colliera i jego rzekomego kontaktu z Andromedanami, w efekcie niefrasobliwych eksperymentów wokół Ziemi narobiło się kilka linii czasu. Istnieje np. taka, w której gadoidy nigdy tu nie przybyły - tak samo jak inna, gdzie III Rzesza trwa sobie jako imperium. Według badaczy takich jak Marcia Schaefer czy David Wilcock, nie żyjemy w do końca identycznych rzeczywistościach - niektóre osoby mogą w roku 2012 wylądować na planszy z kataklizmami, podczas gdy innym woda ledwo przemoczy buty; jak sobie pościelesz, tak przeżyjesz lub nie, cały czas stwarzamy sobie własną rzeczywistość, oczekując jej w naszych głowach - z tym, że jeżeli sobie zablokujesz w mózgu, że nie ma żadnych złowrogich ufo ani ryzyka jakichkolwiek wydarzeń w 2012 r., to może właśnie Wszechświat będzie starał się Ci jakoś mniej lub bardziej delikatnie zasugerować, że masz zakuty łeb - to działa też na tej zasadzie, że dzieje się to, czego nie chcemy, liczy się tylko to, na czym się koncentrujemy, nieważne z jakiego powodu i klimatu w głowie zachodzi potrzeba przerabiania danej lekcji. Liczni niezależni badacze utrzymują ponadto, że według ich źródeł, przecieków i w ogóle szczątków kopalnych, ewolucja form życia na naszej planecie nie przebiegała w tempie linearnym, ale w skokach co ok. 52 miliony lat, kiedy nagle pojawiały się nowe gatunki, bardziej rozwinięte i wyrafinowane, jak gdyby z następnego szczebla złożoności - i właśnie na tym ma polegać ów rok 2012, czy jaka powinna być data, bo tu pomyłka może być o parę wieków - w każdym razie Układ Słoneczny orbituje wokół centrum naszej galaktyki i co kilkadziesiąt milionów lat może faktycznie przechodzi przez jakieś pola czy kanały energii, dzięki którym możliwe są ciekawe przemiany, ale też np. dzieje się sporo innych zauważalnych rzeczy - spekuluje się nawet o zmianach w sposobie rotacji Ziemi i co do położenia biegunów, o liniach brzegowych nie wspominając... Według Plejaran tereny o najsolidniejszych fundamentach w skorupie ziemskiej pod kątem takich okoliczności to Peru i Australia - podobno trzęsień też ma być sporo, zresztą ich liczba mocno wzrosła już w ciągu ostatnich dwóch dekad, tak samo jak aktywność wulkanów.

   Kubański kryzys rakietowy był tak naprawdę o to, że sowieci czuli się (i słusznie) oszukiwani przez Amerykanów w kwestii udostępniania technologii pochodzących z wymiany z obcymi - wcześniej Jankesi obiecali im, że będą się uczciwie dzielić (kiedy ZSRR zagroził podpisaniem własnego traktatu), ale w praktyce wyszło inaczej: mikroprocesory, diody LED, laser, kevlar, teflon, hologram, światłowody, poszycia niewidzialne dla radarów - wszystko jakoś "wynaleziono" w USA, chociaż Rosjanie chyba cały czas mieli lepszych naukowców, skoro przodowali w dziedzinie broni pogodowych, zjawisk paranormalnych, kontroli umysłów, konstrukcji myśliwców i łodzi podwodnych, o czołgach i śmigłowcach nie wspominając. W dodatku wszystko to pojawiło się w przedziale ok. 20 lat: 1950 - 1970 r.; dla porównania tempo opracowywania innych wynalazków według współczesnej nauki: koło - 500 tys. lat, młotek - 500 tys. lat... Podczas kryzysu Kennedy dwa razy pytał się CIA, czy to prawda, co mówią Rosjanie - i dwa razy odpowiedzieli mu, że "nie, coś świrują bez sensu" - podobno nawet, kiedy świat dzieliło już tylko 20 minut od rozpoczęcia nuklearnej wymianki. To dlatego chciał ich potem rozpędzić na cztery wiatry, według m.in. Williama Coopera dał im też ultimatum, że mają rok na ujawnienie tematu ufo opinii publicznej. Oswald był człowiekiem Hoovera, który miał mieć oko na chłopaków z CIA krążących wokół JFK jak sępy. Hoover nie był transem, ręczy za niego m.in. Ted Gunderson, który znał go osobiście. W dniu zamachu w Dallas Edgar Hoover otrzymał teleks o treści "Zadrzyj z nami, to zginiesz" - to fakt raczej znany, ale pewnie mało ciekawy; zresztą, może to tylko Lee Harvey faksował sobie z biblioteki? Nawet Jackie mówiła przyjaciółce - która opowiedziała o tym przed kamerami - o agentach Secret Service: "Oni zabili mojego męża". W ciągu następnych 30 lat w wypadkach, strzelaninach i samobójstwach zginęły 133 osoby, które znajdowały się wówczas na tyle blisko samochodu, że mogły widzieć, co właściwie się stało - pewien matematyk wyliczył, że prawdopodobieństwo przypadkowego wystąpienia takiej serii wynosi jeden do kilkudziesięciu miliardów; no cóż, całkiem duże - a może to L.H. Oswald mści się zza grobu na gapiach, jak przystało na samotnego psychopatę..? Jeszcze trzy dekady później np. do Philipa Corso Jr. przyszli tajniacy i powiedzieli (w skrócie): ta książka o ufo to jeszcze może być, ale jak napiszesz o zamachu na Kennedy'ego, to szykuj na cmentarzu miejsce dla siebie i całej rodziny; na początku trzeciego tysiąclecia żyło ponoć jeszcze około stu czterdziestu osób, którym prawda mogłaby zaszkodzić - przy czym sporo wątków zawsze wydawało się orbitować wokół osoby George'a Busha Seniora, który za młodu podobno raz nawet poszedł w tej sprawie do Hoovera ze spluwą za pazuchą, domagając się zakończenia śledztwa i gotowy na wszystko - czyżby miał wiele do stracenia..? Po śmierci JFK awansował na szefa misji łącznikowej w Pekinie, potem został dyrektorem CIA, dalej dwa razy wiceprezydentem za Reagana, następnie sam prezydentem i jeszcze dwa razy zrobił syna, a drugiego gubernatorem - skończył jak Łokietek, a zaczynał od tego, że w jego firmie naftowej tajne służby z powodzeniem wdrażały nową metodę przemytu narkotyków z Ameryki Płd. w zwolnionych z kontroli celnej pojemnikach przerzucanych pomiędzy platformami wiertniczymi (na początku lat 70-tych New York Times ujawnił, że tak samo wykorzystywano trumny z żołnierzami zabitymi w Wietnamie - według Michaela Rupperta robią to przy każdej wojnie, a pieniądze z dragów idą na Wall Street; według innych źródeł na podziemne bazy i tajne projekty). Z kolei kiedy Junior zakładał w latach 70-tych swoją firmę naftową Arbusto, 50 tys. $ na rozruch za pośrednictwem pilota-ochroniarza-kolegi taty przekazał mu ...Saul Bin Laden, przyrodni starszy brat Osamy; klan Bin Ladenów to przyjaciele rodziny Bushów od dekad, już po 11 września w czasie wakacji Seniora z małżonką w Arabii Saudyjskiej spędzali wolne chwile razem, jak przystało na długoletnich znajomych; kiedy Osama wysadził najpierw te amerykańskie placówki w Afryce, kontrakt na ich odbudowę otrzymała od rządu USA firma ...Bin Laden Constructions, jego przyrodniego brata; no ale po co telewidzowie mają o tym wiedzieć, tylko mogłoby im się pomieszać w głowach, racja. Kartel Bushów tropi m.in. dziennikarz BBC Greg Palast.

   Generalnie przez całą zimną wojnę na szczytach władzy funkcjonowała nie najgorsza komunikacja pomiędzy USA, Wlk. Brytanią i ZSRR - na powierzchni trwało napięcie i konfrontacja, patriotyczny wysiłek po obydwu stronach oceanu, a w kosmosie dzięki tej całej produkcji mogła rozwijać się współpraca i postępować ekspansja. W latach 60-tych powstała międzynarodowa baza na Marsie, na Księżycu funkcjonowała już w momencie "pierwszego lądowania". To dzieje się jakby pod egidą ONZ, np. w słynnej (i jedynej takiej, o której wiadomo) strzelaninie z Szarymi w bazie pod miejscowością Dulce w stanie Nowy Meksyk w 1979 r. zginęło 66 komandosów również z takich krajów, jak Norwegia czy Izrael. Drugi raz polityka ukrywania wszystkiego przed ludźmi okazała się mieć swoje dobre strony, kiedy w roku 1993 baza na Marsie przestała nadawać - było tam wtedy 300 000 ludzi (info: Phil Schneider). Według Alexa Colliera z wywiadu z 1994 r. bazę przejęły Gadoidy, sporo ludzi zjadły, a dla reszty nie mogliśmy nic zrobić, przynajmniej wtedy. Z kolei po 2000 r. pojawiło się anonimowe źródło pod pseudonimem 'Henry Deacon' (wywiad po polsku ), gość mówi, że na Marsa jest winda - stabilny tunel czasoprzestrzenny - i dużo tam grał w ping-ponga (w ogóle nie wychodzi się z bazy na powierzchnię), a robił to samo, co na Ziemi, czyli siedział przy maszynerii; według jego relacji jest tam teraz 700 tys. ludzi, to znaczy "mamy tam kilka baz". Według dr Dana Burisha (domniemanego byłego członka MJ-12) Księżyc i Mars to jedyne miejsca w naszym układzie planetarnym, gdzie obcy tolerują naszą obecność, to znaczy to by było porozumienie z obydwiema frakcjami - "dobrymi" i "złymi" (informacje spod egidy Project Camelot, po 2000 r.). Według dr Burisha na księżycu Jowisza Io znaleziono inną formę życia - małe stworki podobne do krabów, poza tym nic w całym układzie, jeśli nie liczyć (Collier:) baz Szarych na Księżycu i Phobosie ani siedmiu kopuł (dla siedmiu kast) gadoidów na Wenus, skądinąd sfotografowanych już dwie dekady temu przez radziecką sondę - rzekomo tysiące lat temu nakierowały one w nasz układ wielką kometę, która przechodząc obok Urana zmieniła jego oś obrotu, dalej spowodowała eksplozję świeżo skolonizowanej przez Ludzi planety Muldek (znanej również m.in. jako Melona), która tworzy teraz pas asteroid, orbitujący sobie pośrodku naszego układu jak gdyby nigdy nic pomiędzy orbitami innych planet, w czym milion naukowców nie widzi w tym nic dziwnego; przechodząc obok Marsa kometa zdarła z niego prawie całą atmosferę, zmuszając ludzi - uchodźców z gwiazdozbioru Lutni i Wegi - do zejścia pod powierzchnię, a następnie przeniesienia się na Ziemię (gdzie już zostali, gadoidy musiały się stąd szybko zwijać przed jakąś kosmiczną policją - wg Michaela Tsariona) - następnie przechodząc obok naszej planety, kometa zdarła z niej płynną atmosferę, umożliwiając rozwój życia, po czym podebrany Uranowi księżyc zostawiła na orbicie wokół Słońca, gdzie jego lód się stopił i dlatego cała Wenus jest teraz okryta parą i chmurami, bo to właśnie był ten księżyc. Według Alexa Colliera księżyc Marsa Phobos to pojazd Szarych, mają sporo takich dużych - to właśnie olbrzymie obiekty orbitujące wokół równika Ziemi w 1953 r. skłoniły ekipę Eisenhowera do respektu i odrzucenia oferty kosmicznych Ludzi, których żądanie nuklearnego rozbrojenia uznano w tej sytuacji za nie do przyjęcia; zresztą wtedy zimna wojna była jeszcze na serio, a Stalin dopiero się rozkręcał z budowaniem wyrzutni. Mimo, że ludzie z gwiazd mówili wówczas, żeby nie zwracać uwagi na te gigantyczne statki Szarych, generałowie wiedzieli swoje - a na lądowanie Szarych Ajk zaprosił nawet w charakterze wsparcia duchowego biskupa Jamesa Francisa MacIntire'a, który następnie wbrew przykazaniom amerykańskich służb od razu wygadał się papieżowi i to wówczas powołano do życia watykański wywiad - te tropy śledzi włoski dziennikarz Luca Scantamburlo , który zadaje dyskretne pytania o to, dlaczego np. Jezuici wykupili w Stanach obserwatorium astronomiczne na szczycie góry, gdzie zawsze mieszkał bóg miejscowych Indian, a Watykan zasponsorował misję sondy kosmicznej - co jest dosyć dziwne jak na tak niewielkie państwo, w dodatku dość specyficzne; obecnie Stolica Apostolska ma już na koncie nie tylko kilka sygnałów, że Kościół dopuszcza możliwość istnienia cywilizacji pozaziemskich, ale także oficjalnego rzecznika odnośnie tematu ufo - jest nim ojciec Corrado Balducci i przypadkiem jest on również głównym demonologiem Watykanu. Przy okazji, Fatima itp. - to były według A. Colliera akcje Szarych, którzy przygotowują również drugie nadejście Chrystusa z pozbawionym duszy klonem w roli głównej, wszystko ma być lepiej jak w Hollywood - o ile do tego dojdzie, tzn. jeżeli ludzie nadal będą psychicznie stali w kolejce na ten film i będzie im się to opłacało wyprodukować.

   Według innych wersji , miliony rzekomo porwanych przez Szarych Amerykanów, którym na pokładach spodków wszczepiono implanty, to tak naprawdę tysiące ludzi faktycznie przez kogoś uprowadzonych, z tym że stały za tym raczej czynniki zbliżone do konglomeratu zbrojeniowego USA, przebrani ludzie itp. - ten przemysł przynajmniej od lat 70-tych rozumie to doskonale, że w końcu nie będzie już z kim toczyć wojen, w związku z czym dla swoich firm, jakże przecież istotnych dla bezpieczeństwa narodowego, nie od dziś planują nowe kontrakty na przetrwanie, tym razem na wyprodukowanie uzbrojenia całej orbity - a że są to przedsiębiorstwa quasi-państwowe, nie powinno być problemu, żeby zorganizować dla tłumów holograficzne bitwy z obcymi (technologia z lat 60-tych - przypadek "ukazania się Matki Boskiej" na kilka godzin nad Hawaną parę lat po przejęciu władzy przez Castro). Oczywiście reszta armii nie będzie o niczym wiedziała - rzekomo już od lat 90-tych zdarzają się ataki latających spodków na placówki wojskowe, a przekręt polega tu na tym, że to są talerze produkcji ziemskiej, które silą się na wrogą flotę z kosmosu; z tym, że ofiary w ludziach są naprawdę i będą także, kiedy przeprowadzą to w skali całej planety - można przypuszczać, że dużo więcej niż w nieskrytykowanym jeszcze przez nasze gadające głowy spektaklu teatru telewizji pt. "11 września". Jak można się domyślać, każdy, kto będzie mówił, że nie ma żadnej inwazji obcych i to wszystko nie dzieje się naprawdę, będzie albo agentem kosmitów i zdrajcą, albo niebezpiecznym świrem - defetystą - mącicielem wody, zasługującym jeżeli nie na kulkę w łeb (w tych trudnych czasach), to przynajmniej na odizolowanie, najlepiej w obozie pracy, żeby chociaż zarobił na swoje wyżywienie.

   Chemiczne smugi (ang. 'chemtrails') - ostatnio można je było zobaczyć np. nad Poznaniem w dniu 17.IX.2009, ale nasilają się też doniesienia z innych miast Polski, tak że "doganiamy" w tym temacie resztę świata - według znacząco już nadwątlonej wersji, są to widoczne gołym okiem konsekwencje pomysłu słynnego fizyka Edwarda Tellera: rozpylane w atmosferze cząsteczki aluminium, które mają odbijać promienie słoneczne (na innej planecie użyto do tego złota, bo mieli więcej złota) - dzięki temu temperatura na Ziemi zwiększyła się tylko o 2 stopnie; dla porównania, jasność Wenus wzrosła o 200%, w różnym stopniu to samo dotyczy też wszystkich innych obiektów naszego układu - rzekomo to w związku z rokiem 2012, kiedy względem Ziemi ustawią się w jednej linii Słońce oraz Centralne Słońce Galaktyki, o czym było wiadomo od tysięcy lat np. z kalendarza Majów, a po dziś dzień nie mówi się o tym w telewizji i oficjalnie nie łączy w całość napływających informacji astronomicznych - np. że Wielka Plama na Jowiszu w połowie lat 80-tych zaczęła się przemieszczać po tym, jak przez wieki ani drgnęła, a na Marsie również występuje efekt cieplarniany, chociaż nie ma tam fabryk. Nie mogą ujawnić, że rozpylają to na całym świecie - choć widać, że niebo zmieniło kolor i nie jest już tak błękitne, jak jeszcze paręnaście lat temu - gdyż nie wiadomo, jaki to ma wpływ na zdrowie, zaraz ruszyłaby lawina procesów o odszkodowania itp. Z kolei według Plejaran Ziemia owszem przybliża się do Centralnego Słońca Galaktyki i w sumie to dlatego tu są z tą zaplanowaną na 800 lat misją pomagania nam wśród wielkich przemian - ale oni nie akcentują w żaden sposób daty 2012 r., tak że chyba według nich to jest źle obliczone.

   Z ludźmi, którzy podróżowali w czasie, podobno jest taka sprawa, że najlepiej ich nie zabijać, ponieważ mogłoby to wytworzyć dodatkowe anomalie i zapaćkać czasoprzestrzeń jakimiś niebezpiecznymi quasi-sprężynami; Al Bielek czuł się z tego powodu nietykalny do roku 2003 według własnych obliczeń, ale doczekał się za to dedykowanej witryny internetowej oczerniającej go jako oszusta i naciągacza - mnie jednak osobiście przekonują te jego swetry, w których występował m.in. w wywiadzie z gościem z Bułgarii - to było na początku lat 90-tych i w tamtym czasie sam miałem lepsze swetry, żyjąc w Polsce - ten człowiek przez wiele lat utrzymywał się ze skromnego zasiłku, czegoś w rodzaju renty. Relacja Ala Bieleka przedstawia się w taki sposób (źródło: legendarny wywiad w 'Coast to Coast' z 1993 r. - "The Philadelphia Experiment - Complete"), że jako naukowiec Ed Cameron w 1943 r. pełnił służbę na pokładzie okrętu USS "Eldridge" podczas testu nowej technologii niewidzialności dla radaru, opierającej się na wywoływaniu efektu opływania jednostki przez promienie wskutek wytworzenia wokół niej potężnego pola elektromagnetycznego; znalazł się tam również jego brat Duncan, który był bardziej kimś w rodzaju agenta do zadań specjalnych, chociaż też ukończył fizykę (Ed na Harvardzie); ich ojciec pracował w wywiadzie, m.in. zajmował się przerzuceniem do Stanów Oscara Schneidera. Technologia owa powstała w roku 1931 na University of Chicago - pracowali tam wówczas dr John Hutchinson oraz dr Nikola Tesla (ten ostatni niejawnie - ostatnie 12 lat życia Tesli było jego najbardziej pracowitym okresem, inaczej niż się podaje - nie wegetował bezczynnie w hotelu w Nowym Jorku, tylko pracował dla rządu Stanów Zjednoczonych). Trzy lata później projekt przeniesiono do Princeton Institute of Advanced Studies, gdzie akurat przewijali się niemal wszyscy najsłynniejsi podówczas fizycy, np. emigranci z nazyfikowanych Niemiec, m.in. Einstein i dr John van Neumann - dorzucili jeszcze Teslę i już wkrótce faktycznie mieli upragniony statek-widmo. Badania finansowała marynarka, sprzyjał im też prezydent F.D. Roosevelt, który znał Teslę jeszcze z 1917 r., gdy piastował funkcję podsekretarza marynarki i pierwszy raz z nim współpracował podczas I wojny światowej. W roku 1940 przeprowadzono udany eksperyment ze "zniknięciem" modelu okrętu w laboratorium - wówczas projekt utajniono, wcześniej to było tylko takie ecie-pecie naukowców, jakieś bzdury; kiedy w środku wojny okazało się, że U-Booty potrafią zatapiać połowę jednostek konwoju, błyskawicznie znalazły się miliony dolarów potrzebne na sprzęt w skali makro i rychło przeprowadzono pierwszy, tzw. "suchy" test, na statku bez załogi: faktycznie zniknął z ekranu radaru, jak również w ogóle z pola widzenia - okazało się, że wytwarzane pole zakrzywia także promienie światła, w związku z czym w miejscu okrętu widoczny był jedynie zanurzony w wodzie obłok mgiełki ozonu pochodzącego z generatorów. W tej sytuacji (i tej na oceanie) pomimo zdecydowanych protestów Tesli, który ostrzegał przed niebezpieczeństwem dla życia ludzi i próbował sabotować projekt, uszkadzając generatory, niezwłocznie zorganizowano kolejną próbę, tym razem z udziałem pełnej załogi okrętu. I to już była katastrofa - okręt wprawdzie faktycznie znikł z radaru, jak również z pola widzenia, ale niestety zniknął także z portu - nie można było nawiązać z nim komunikacji radiowej, choć wszystko odbywało się przy wyłączonych silnikach. Po czterech godzinach statek ponownie zmaterializował się na poprzednim miejscu, jednak nadal niemożliwe było nawiązanie z nim łączności przez radio; wysłano łódź z ekipą ratunkową. Po dopłynięciu do burty niszczyciela, ratownikom ukazał się widok niczym z chorego horroru - niektórzy marynarze płonęli, dwaj zostali wtopieni w metalowe poszycie okrętu; pozostali zwariowali - w efekcie podróży w hiperprzestrzeń doznali fizycznego pomieszania zmysłów, stracili gdzieś w głowie pierwotny punkt odniesienia, jak to później tłumaczono; marynarzom znajdującym się pod pokładem nic się nie stało, bowiem ochronił ich metal. Ponieważ nikt z członków załogi przebywających na pokładzie nie miał szczęścia wyjść z tego cało, a niektórzy zginęli w męczarniach (nikogo nie udało się "odspawać" - to była stal nowego okrętu wojennego), otoczono ich następnie długą opieką w odizolowanych ośrodkach; w kolejnych tygodniach zdarzały się wśród nich przypadki "samoczynnego ludzkiego samozapłonu" (ang. 'spontaneous human combustion') - niektórzy nagle zapalali się od wewnątrz i ginęli w płomieniach; barman z lokalnego pubu zelektryzował miejscową prasę relacjonując, że podczas bójki trzech marynarzy po prostu nagle zniknęło - a po trzech dniach nagle zmienił swoją wersję i odtąd już zawsze utrzymywał, że on tylko tak powiedział, że zniknęli, żeby ich kryć - to był taki żart... Eksperyment uznano za połowiczny sukces i projekt przeniesiono w inne miejsce - obecnie na całym świecie znany jest jako "Philadelphia Experiment" (oficjalny kryptonim wyjściowego programu brzmiał "Project Rainbow") i jest to niewątpliwie najbardziej znany eksperyment, którego nie było - oprócz wielu witryn internetowych oraz filmów dokumentalnych, wywiadów z żyjącymi uczestnikami i świadkami wydarzeń w porcie, powstały o nim nawet dwa hollywoodzkie filmy (co prawda niezbyt wciągające, chyba że ktoś lubi monotonię scen i dialogów a'la teatr tv). Z pokładu USS "Eldridge" w ogóle nie odnalazły się dwie osoby - bracia Ed i Duncan Cameron, którzy obsługiwali generatory i widząc, że już nie da się ich wyłączyć, w związku z czym okręt nieuchronnie zamienia się w gigantyczną kuchenkę mikrofalową, w przypływie geniuszu, który prawdopodobnie uratował im życie, podjęli błyskawiczną decyzję o wyskoczeniu za burtę. Nigdy jednak nie wpadli do wody, ponieważ statek przeniósł się już w hiperprzestrzeń w efekcie wytworzenia zbyt silnego pola elektromagnetycznego, a oni stracili z nim kontakt i więcej go nie zobaczyli, natomiast z tego, co pamiętają (rzecz jasna nasuwa się tu możliwość hipnotycznej impregnacji sztucznych wspomnień), to obudzili się w szpitalnych łóżkach w roku 2137, jak ich poinformowano, po czym Eda wessało jeszcze do 2749 r. - gdzie spędził dwa lata, za wiedzą ówczesnych władz pracując jako przewodnik po latającym mieście, których na Ziemi jest wtedy wiele i zmieniają strefy geograficzne wedle życzeń mieszkańców, a ludzie ze zwykłych miast przyjeżdżają tam jako turyści; poza miastami rozciągają się "żółte strefy", gdzie wycieczki kończą się reprymendą, oraz "czerwone strefy", dokąd nie wolno wchodzić pod groźbą kary śmierci; lewitujące miasta są autonomiczne i każdym z nich kieruje sztuczna inteligencja zaklęta w pokaźnych rozmiarów kryształach, stworzona we wcześniejszych wiekach przez ponadprzeciętną moralnie dynastię programistów komputerowych, specjalnie w tym celu wyselekcjonowaną genetycznie - zakończyło to erę nadużyć władzy, których w inny sposób nie dało się wyeliminować; populacja Ziemi w wieku XXVIII wynosi nieco ponad pół miliarda (czyli swoją drogą norma na planetach wielkości Ziemi - np. jeśli chodzi o planety Plejaran). Po jakimś czasie Ed Cameron zapragnął wrócić do swojej epoki i umożliwiono mu to, a w naszych czasach przywitano go praniem mózgu, w związku z czym wszystko to zaczął sobie przypominać dopiero po latach, fragmentami. Z kolei Billy Meier utrzymuje, że był na pokładzie latającego spodka na wycieczce do wieku XXIV, kiedy nawet rozwinięta bardziej od Plejaran rasa Timmerów (pracowali tu przed nimi, im z kolei chodziło o to, żeby ziemscy naukowcy przed rokiem 1974 nie zniszczyli przypadkiem planety przy okazji eksperymentów z urządzeniami do zapalania atmosfery) bardzo miała się na baczności, aby ich spodek nie został wykryty przez ziemskie systemy monitorujące - według ich relacji ludzie posiadają już wtedy technologię podróży międzygwiezdnych. Inne osoby, z Project Montauk, były na rekonesansie niedaleko w przyszłości - ale nie wiadomo dokładnie, kiedy - i wykonały zdjęcia San Francisco całkowicie zniszczonego przez trzęsienie ziemi o nieznanej wcześniej sile w skali Richtera. I to by było na tyle, jeśli chodzi o najbardziej wiarygodne, bo potwierdzane w przeciekach z innych źródeł, relacje z podróży w czasie funkcjonujące w niezależnym obiegu informacyjnym - których opowiadający je ludzie nigdy nie zmieniali np. pod kątem stworzenia szansy, że ktoś w to tak po prostu uwierzy, odkąd przed laty narazili się na bezprecedensowe wyśmiewanie i szkalowanie, zaczynając mówić o tym publicznie.

   Według Davida Wilcocka i jego źródeł, strach to przepływ energii w stronę jego obiektu - to jedna z wielu nieodkrytych jeszcze przez naszą publiczną naukę reguł funkcjonujących we wszechświecie; również kiedy nienawidzisz swoich wrogów, oni wygrywają - wtedy przechodzisz jakby na ich fale, zaczynasz grać na ich boisku, wytwarzasz ich przestrzeń życiową. 7 tysięcy wspólnie medytujących osób mogłoby zredukować zbrodnie, kradzieże itp. w skali całej planety o trzy czwarte - rządzący tym światem ukrywają przed ludźmi, jak wielką mają moc, a tylko własne dzieci uczą o Atlantydzie i jak to naprawdę było/jest. Dave Wilcock proponuje też wszystkim prostą refleksję: skoro dobre przeczucia nie prowadzą nigdy do złych zdarzeń, dlaczego po prostu im nie zaufać?

   Z kolei Michael Tsarion to badacz z Irlandii; jego kraj miał podobne losy, jak nasz, tak że on też nie pali się do pokłonów przed potężnymi tego świata, przy czym nie jest to w ogóle badacz ufo, ale ezoterycznych tradycji, tajemnej wiedzy i sekretnych praktyk, które można całkiem nieźle prześledzić, korzystając ze starych ksiąg i dokumentów - a że w tych najstarszych sporo jest o "bogach" i ich latającym sprzęcie, to on tego nie omija śladem naukowców z pobliskiego kraju ciemiężycieli, w swojej pracy badawczej koncentruje się jednak nie na poszukiwaniu życia pozaziemskiego, ale na wyjaśnianiu, skąd właściwie wziął się ten niegodziwy system kłamstw, obowiązujący współcześnie w przekazach wtłaczanych co dnia miliardom, a dlaczego nie zauważa się różnych zupełnie oczywistych, a bardzo ciekawych rzeczy - robi to piorunujące wrażenie, kiedy on to zestawi i zacznie puszczać slajdy. W swoich prezentacjach koncentruje się na dawnych czasach, to znaczy reprezentuje takie podejście, że żeby to wszystko dobrze wytłumaczyć, opowieść trzeba by zacząć tysiące lat temu, kiedy ludzkość najwyraźniej z inspiracji pewnych machinatorów z kosmosu nagle przeskoczyła z respektu dla mądrzejszego żeńskiego pierwiastka na patriarchat, w którym stery dzierżą sztywne drewniane roboty, łatwe do manipulowania za pomocą największych nawet bzdur i głupot - i wówczas rozpoczął się upadek człowieka, który obserwujemy do dzisiaj, wystarczy włączyć telewizor. Jego wersja jest taka, że tam, gdzie mieszkały "Węże" (ang. "Serpents"), m.in. w owej Lemurii - tam w przypadkach wielu antycznych kultur było właśnie pozytywnie, następował rozkwit cywilizacji, to również te istoty ewakuowały niewolników z Edenu, chociaż Adamy nie chciały o niczym słyszeć, ale Ewy załapały, o co chodzi; a to tam, gdzie tubylcami rządzili uzurpatorzy - ludzie z kosmosu, szerzyły się patologie, okrucieństwa i zło, tzn. nie zawsze, ale też bynajmniej nie rzadko. Według irlandzkiego badacza znane z antycznych zwojów Węże mieszkały pomiędzy ludźmi jeszcze parę wieków temu w średniowieczu - zostały po nich ślady w pismach, to te ustępy o smokach, bestiach i innych sprawiających problemy stworzeniach, często zwodniczych i ironicznych w szalony i jak na nasze standardy, nieco chory sposób - a kiedy jakiś rycerz chciał udowodnić swoje męstwo, mógł po prostu zakołatać do drzwi takiej istoty i wyzwać ją na walkę (według Colliera gadoidy lubią się bić, a najwięksi twardziele z nich to te z ogonami). Michael Tsarion najwyraźniej ma te wszystkie stare księgi w małym palcu, ale nie przesadza z cytatami częściej niż kilka razy podczas jednej dwugodzinnej prezentacji, pokazuje za to sporo fotografii z różnych miejsc, ciekawych ilustracji historycznych itp. - zapytuje np. dlaczego druga największa rzeźba w Watykanie to szyszka - szyszynka, symbol starożytnego Sumeru, co robią tam człowiek-lew w pozie Sfinksa i obelisk pośrodku placu (to z Egiptu - obeliski stoją też w Waszyngtonie i londyńskim City, pozostałych globalnych centrach władzy: militarnej i finansowej). Interesują go tropy takie, jak pewne zabytkowe miasteczko we Francji, które przed wiekami ktoś zaprojektował na dokładne odwzorowanie jednej z konstelacji gwiazd; co z tymi monumentalnymi kamiennymi schodami odkrytymi w okolicach Japonii na dnie oceanu, 2 km pod powierzchnią, czy to na pewno woda tak prostokątnie wyrzeźbiła - no ale skoro ocean jest tam od tysięcy lat, to mogła być tylko woda i chyba tylko wariat mógłby spekulować, że to może być dzieło jakichś przedhistorycznych kolonizatorów z kosmosu, a każdy zdrowy psychicznie człowiek albo z klasą w ogóle ominie ten temat, żeby nie opuszczać bezpiecznej koleiny "rozsądnej postawy", albo racjonalnie wytłumaczy, że to sprawka kwadratowych prądów i wirów - w takim świecie żyjemy, przy czym większości z nas to nie przeszkadza, zresztą mówią w telewizji, że wszystko jest fajnie, więc czym się przejmować? Inna ciekawa hipoteza charakterystyczna dla Michaela Tsariona dotyczy starożytnych świątyń - według niego po zagładzie Atlantydy generalnie technologia była zdruzgotana, ale oczywiście nie cała maszyneria się rozpadła i z myślą o odtworzeniu infrastruktury w przyszłości, zakopano lub pozostawiono najcenniejsze urządzenia na miejscu, a ponad nimi wzniesiono świątynie, nad którymi pieczę sprawowali poszczególni 'bogowie' vel wyrzutki z innych planet zatrudnione na etatach dozorców - i to wtedy top-listę największych zbrodni, jakie może popełnić człowiek, szturmem podbiła pozycja "świętokradztwo". A propos świętości - co z tymi drugimi ołtarzami w pomieszczeniach z pentagramami wygrawerowanymi na posadzce, które znajdowano w na wpół zburzonych katedrach miast Anglii i Niemiec, zbombardowanych podczas II wojny światowej? Jak na tak zastanawiającą, wręcz zdaje się szokującą sprawę, dlaczego nic się o tym nie słyszy, nie wydrukują o tym nawet jednego zdania w gazetach w rubrykach z historycznymi ciekawostkami z danego dnia w kalendarzu - ale to pewnie mało znaczy i o niczym nie świadczy, a teraz westchnijmy z przejęciem i współczuciem, łącząc się w bólu z ofiarami różnych chorych grup i praktyk.

   Natomiast ustalenia Davida Icke'a (on też ma te obeliski w swoich prezentacjach, jeszcze więcej tego ma - ukrytej w architekturze ezoterycznej symboliki; również nie używa nigdy słowa "ufo", jego jak gdyby obchodzi tylko to, co dzieje się na Ziemi, w komnatach zamków i za kulisami politycznych spotkań) - byłego piłkarza (bramkarza Coventry), który po kontuzji został znanym prezenterem i komentatorem sportowym telewizji BBC, potem rzecznikiem brytyjskiej Partii Zielonych, a w końcu światowej sławy niezależnym historykiem i tropicielem pół-ludzi, pół-jaszczuroidów wśród globalnych elit - to jednak te gadoidy są odpowiedzialne za wszystko, co złe, a rasa hybrydowa po dziś dzień kontroluje świat - były to królewskie rody kolejno Sumeru, Egiptu i Izraela, które następnie przeniosły się na Stary Kontynent jako arystokracja indoeuropejska, a rozłamowcy stamtąd - do Stanów Zjednoczonych (np. każdy prezydent USA wybrany w wyborach był spokrewniony z brytyjską rodziną królewską, zresztą prawie każdy kandydat, a wygrywał zwykle ten bardziej spokrewniony - to są ustalenia konwencjonalnych genealogów) - dziś są to m.in. rodziny bankierów i dynastii politycznych, w dalszym ciągu starają się zawierać małżeństwa między sobą, tak jak przez wieki mieli przykazane - krew decyduje u nich o hierarchii. Swoją drogą Bush to np. potomek jakiegoś Godfryda, który prowadził jedną z krucjat, a elokwentny Al Gore wywodzi się w prostej linii od legendarnego władcy Karola Wielkiego, który wsławił się m.in. rozkazem powbijania na pale członków kilkutysięcznej armii szlachciców, która nie chciała na rozkaz przejść na katolicyzm. David Icke utrzymuje, że odwiedziwszy ponad 40 krajów miał okazję rozmawiać z setkami osób z różnych ścieżek życia, które opisywały mu, jak były naocznymi świadkami krótkotrwałego przemieniania się najczęściej znanych, ale również zupełnie zwyczajnych osób, w postać przypominającą gadzią - chyba najciekawsza ze zgromadzonych przez niego relacji to zarchiwizowana na wideo opowieść pewnej pani z brytyjskiej organizacji walczącej z wykorzystywaniem dzieci, o podpatrzonym przypadkiem obrzędzie z udziałem kilkudziesięciu osób, podczas którego przemienił się premier Wlk. Brytanii z lat 70-tych sir Edward Heath, ale najbardziej szokujące było w tym to, że nikogo z pozostałych uczestników imprezy na pentagramach to nie zdziwiło; z innych kręgów mielibyśmy tu np. historię gospodyni domowej Mony Kempki, która niezmiennie utrzymuje i równie spokojnie mówi o tym przed kamerami, że pewnej nocy przy jej łóżku zmaterializował się potężny dwunożny jaszczur, który wnikliwie się jej przyglądał, ale poza tym nie szalał i ogólnie wykazał więcej kultury niż przeciętny włamywacz. Według brytyjskiego poszukiwacza prawdy o naszym świecie (to znaczy nie on wymyślił tę teorię) nasz wszechświat jest nieprzenikalnym hologramem, a DNA to coś jak dane w pliku, kiedy gra instaluje Ci się na kompie - kiedy zmienią się dane, zmienia się również sposób, w jaki wyświetlana jest postać, a jest to możliwe gdyż niektóre sekwencje DNA są zdolne zamykać się i otwierać, tak jak akapity rozwijają się na stronie internetowej (nie tej, np. w Wikipedii) - dlatego możliwe są błyskawiczne zmiany fizycznej postaci w wykonaniu "arystokratów", tj. ludzi o błękitnej, niekrzepliwej krwi z dużym udziałem atomów miedzi zamiast węgla; z tym, że w razie czego pamiętajmy, że to też są ludzie, mieszkańcy naszej planety, nie żadni kosmici - my mamy średnio 10-15% gadzich genów, a oni 50% - rozkręcisz na takiego polowanie, a potem z tej całej agresji nieoczekiwanie sam/a się w łazience przemienisz, bo np. Twój praprzodek był bękartem jakiegoś króla z importu i jego geny z kosmosu nie najgorzej przetrwały te kilka pokoleń. Podobno to oni byli tą nadzieją na pokój, w związku z którą według Alexa Colliera po dziś dzień pół galaktyki uważnie przygląda się Ziemi, czy jednak możliwa byłaby jakaś zgoda pomiędzy Ludźmi a Gadoidami i pokojowe współżycie tych dwóch prastarych ras. Jeśli hybrydy istnieją, to nic dziwnego, że się ukrywają - gdyby okazało się, że Ty też bywasz dwunożną jaszczurką, czy chodzenie tak po ulicy byłoby do końca dobrym pomysłem? Może po kosmopolitycznej Warszawie? Wedle rekonstrukcji faktów w wykonaniu Davida Icke'a, gadoidy uwięzione od wieków w otchłani - jakimś innym wymiarze gdzieś tu koło Ziemi - mogą zamieszkiwać jedynie gadoidzie ciała, dlatego ta rasa hybrydowa jest ich oczkiem w głowie, gdyż dzięki niej mogą jeszcze czasem choć przez chwilkę normalnie pożyć, wstępując w ciało o kompatybilnej strukturze DNA; to stąd brały się te nieraz bardzo surowe prawa dotyczące mezaliansów i taka jest cena, jaką płacą owe bajecznie bogate rodziny - zawsze jedno z dzieci idzie na okazyjny wehikuł dla gadoidziej duszy, to oni się tam bawią na tych pentagramach i to o to chodzi w satanizmie, faktycznie czasem ktoś przybywa - te ścieżki na zasadzie pewnej niekończącej się sprawy (dr MacDonalda) bada od lat były szef FBI w Los Angeles, Ted Gunderson; ale kiedy takiego dziwnego potwora zobaczysz, zachowaj spokój: wystarczy uciąć mu głowę - a potem on np. przemieni się z powrotem w człowieka i okaże jakimś księciem znanym z kolorowych pisemek - wtedy pamiętaj, że nikt tu nie daje gwarancji na te praktyczne porady. Hybrydy według Icke'a możliwie często piją krew, ale noworodki konsumują tylko wtedy, kiedy w czasie obrzędu w ich ciała na krótko wstępują gadoidzie dusze z "otchłani"; poza tym niekiedy w niekontrolowany sposób zmieniają "wyświetlaną postać" podczas snu albo np. w reakcji na woń krwi menstrualnej; w miarę zbliżania się roku 2012 coraz trudniej będzie im kontrolować stan, w którym się znajdują - zwiększy się zapotrzebowanie na enzymy z krwi ssaków, dzięki którym mogą długo pozostawać "wywrócone na ludzką stronę". Hybrydy i 100% gadoidy preferują jedną rasę ludzi do spożywania ich mięsa oraz picia krwi: są to osoby o jasnych włosach i niebieskich oczach, których przodkowie byli z tego powodu ścigani już tysiące lat temu między odległymi gwiazdami - ich krew zawiera nie występujące nigdzie indziej enzymy dające "najmocniejszego kopa" w galaktyce, dosłownie. Według Davida Icke'a to dlatego Hitler miał zadbać o czystość tej konkretnej rasy - ale brytyjski badacz jest w tej teorii raczej osamotniony, gdyż np. z ustaleń nie tylko Williama Coopera wynika, że Adolf "dał kosza" Szarym (to do niego najpierw się zgłosili w latach 30-tych), co z kolei tłumaczyłyby informacje od Billy'ego Meira - Hitler należał do wpływowego w Niemczech dekady przed nim i po nim towarzystwa mistycznego "Thule", którego media utrzymywały telepatyczny kontakt z "plejarańskimi terrorystami" spod piramidy w Gizie, naziści byli już z nimi dogadani - cała III Rzesza została zbudowana na podstawach z "magii", to w dużej mierze od nich mieli też pomysły na latający spodek.

   Pusta Ziemia - nie wiadomo, prawda czy dezinformacja, fakt rzędu odkrycia Kopernika czy prowokacja obliczona na ośmieszenie i skompromitowanie niezależnego obiegu informacyjnego, przynajmniej jeśli chodzi o te zdjęcia - bo z kolei trudno lekceważyć relację amerykańskiego kontradmirała Richarda E. Byrda, któremu w 1947 r. najpierw powierzono dowództwo głośnej misji, na którą nakręcono całe Stany (telewizja pokazywała m.in. wizytę dowódcy u prezydenta w Białym Domu itp.) - co ciekawe, w tej "wyprawie naukowej" brał udział pokaźny zespół niszczycieli oraz lotniskowiec - a po powrocie uznano go za chorego psychicznie, kiedy relacjonował, że coś tam jest pod Antarktydą, jakaś kraina - drzewa, miasta, wszystko, tam się wlatuje jak gdyby do nowego świata przez otwór znajdujący się lub pojawiający na biegunie - a następnie w latach 50-tych z rozkazu prezydenta Eisenhowera uznano go za zdrowego psychicznie i powierzono mu dowództwo nad kolejną wyprawą w te rejony; krążą pogłoski, że podczas tej ekspedycji Amerykanie zdetonowali na Antarktydzie bombę atomową lub wodorową, co miało stanowić gest pozdrowienia dla szwendających się tam niedobitków nazistów; po powrocie admirał powiedział jeszcze w wywiadzie, żeby w czasie następnej wojny uważać na nadlatujące z okolic podbiegunowych spodki zdolne do poruszania się z ogromną prędkością - chciał zrobić z siebie pośmiewisko czy uważał to za swój obowiązek, żeby przed tym przestrzec? W każdym razie, jego imieniem nazwano potem niszczyciel, a fantastyczne (?) książki o pustej w środku Ziemi komuś już zdarzyło się zauważyć na półce w gabinecie wysokiego oficera sił powietrznych USA. O wyprawach admirała Byrda jest akurat sporo w necie po polsku, nie problem znaleźć czy obejrzeć np. jakiś film w języku rosyjskim jeżeli ktoś nie zna angielskiego; ale co ciekawe, jeszcze bardziej wiarygodna (po przeczytaniu, bo chyba nie w poniższym streszczeniu) może wydać się krótka, rzeczowa, zwięzła i po prostu przekonująca brakiem fajerwerków relacja norweskiego rybaka Olafa Jensena, niestety zdaje się nie przetłumaczona dotąd na język polski - o tym, jak z ojcem popłynęli za daleko na północ i spotkali gigantów, którzy od czasów zagłady Atlantydy żyją wewnątrz naszej planety i są kilkaset lat przed nami pod każdym względem (dlatego nie chcą, żebyśmy przyjeżdżali i wylatują w spodkach pogadać tylko, kiedy np. zaczynamy przeprowadzać detonacje nuklearne), a po 2 latach gościny pragnąc wrócić do rodzinnego domu, zdani na prąd potężnych wewnętrznych rzek przepłynęli całą Ziemię "na dół" po wewnętrznej i niemal udało im się bezpiecznie wydostać z powrotem "na zewnątrz" - to znaczy jego ojciec zginął pod olbrzymią górą lodową, a sam Olaf Jensen, odnaleziony faktycznie na biegunie południowym przez statek wielorybniczy, którego kapitan kazał go zakuć w łańcuchy jako niebezpiecznego szaleńca, za swoje opowieści spędził potem 27 lat w zakładzie dla obłąkanych i do końca życia nigdy nikomu nie wspominał już o tej wyprawie do krainy skądinąd znanej ze skandynawskich mitów - a swoją historię polecił wyjawić światu dopiero w Ameryce, oddając rękopis w wieczór poprzedzający noc, kiedy wyzionął ducha. Model pustej Ziemi z niewielkim sztucznym słońcem w środku nie jest też bezbronny na polu naukowym w starciu z lansowaną przez Królewskie Towarzystwo Geograficzne hipotezą o jądrze, które nie ostygło przez 3.5 miliarda lat: dużo prościej wyjaśnia fenomeny obecności wyłącznie słodkiej wody w górach lodowych, zorzy polarnej, wariowania kompasów w okolicach podbiegunowych (w tej teorii to nie jest żadne wariowanie, tylko tak ma być) i dlaczego w licznych dziennikach okrętowych z paru ostatnich wieków wprost roi się od doniesień o ptakach migrujących w stronę biegunów tam, gdzie na mapach nie ma żadnych lądów, a także od wzmianek o akwenach z ciepłym klimatem w rejonach arktycznych lub o tropikalnych owocach znajdowanych w górach lodowych - zdarzają się całe palmy. Jeżeli to prawda, to wszystkie planety i księżyce są puste w środku, co jest efektem działania siły odśrodkowej podczas formowania się - wirowania ciał niebieskich, która to siła nigdy nie przestaje dociskać wewnętrznej powierzchni do zewnętrznej i to dlatego po obydwu stronach zawsze wypływa magma; Księżyc zresztą tak właśnie odbija dźwięk, jak gdyby był pusty w środku, jest o tym w naszych księgarniach książka pt. "Kto zbudował Księżyc?", wyd. Amber, 2007 (dyskusja na ten temat pomiędzy uniwersytetami w USA zaczęła się w latach 70-tych). Mielibyśmy tu już jednak dwie wersje: że Księżyc jest pusty w środku, a tak przy okazji to jest pojazdem Szarych albo Gadoidów (Collier), lub że to wygładzony w kosmosie fragment jakiejś planety z innego układu (Meier). Propagatorami teorii pustej w środku Ziemi byli m.in. astronom sir Edmund Halley (odkrywca komety) i znani matematycy ze Szwajcarii - Leonard Euler - oraz Szkocji - John Leslie - a także dwaj pisarze imieniem Edgar - Allan Poe oraz Rice Burroughs; dla odmiany w XX wieku pojawiło się całkiem sporo osób, które twierdzą, że tam były, widziały to na własne oczy - często słyszy się np. o mieście Telos pod górą Mt. Shasta w Kalifornii, jacyś dwaj Amerykanie rzekomo znaleźli się tam w latach 70-tych - nie są to jednak doniesienia podparte niczym poza sobą nawzajem. Inna wersja/interpretacja proponuje, że Ziemia nie jest cała pusta w środku, ale w okolicach biegunów znajdują się olbrzymie podziemne przestrzenie i są to zamieszkane krainy, w których bynajmniej nie jest ciemno.

   Największym problemem witryn internetowych takich, jak niniejsza, gdzie ktoś stara się zgromadzić i przedstawić kilka ciekawych relacji, o których pomimo konkretnych dowodów przedziwnym trafem nikt nigdy nie słyszał, choć tyle nadają bzdetów przez 24 godziny na dobę - jest taktyka drużyny przeciwnej, polegająca na regularnym infekowaniu niezależnego obiegu informacyjnego różnorakimi opowieściami oraz quasi-wiarygodnymi zeznaniami czy rzekomo autentycznymi dokumentami, czego efekt wygląda potem w ten sposób, że zajmowanie się tymi sprawami wychodzi inaczej, niż np. zakuwanie na studiach - im więcej nocy na to poświęcisz, obejrzysz filmów i wysłuchasz nagrań, przejrzysz zdjęć i dokumentów - tym właśnie mniej wiesz, gdyż turla Ci się po głowie więcej wersji, co do których potrafisz wskazać coraz więcej miejsc, gdzie nie zgadzają się one ze sobą - no i wtedy dopiero masz problem, co właściwie jest prawdą, a gdzie zdarzyło Ci się jednak łyknąć jakąś zanętę skomponowaną specjalnie z myślą o rozgorączkowanych i świeżo wrzuconych w ten krajobraz drugiego dna prawdy o naszych czasach i historii miejscowej cywilizacji. Chyba jedyna sprawdzająca się w praktyce metoda to znana każdemu z życia codziennego i szlifowana np. podczas wybierania przedziału w pociągu technika "na twarz" - nietrudno zauważyć, że osoby wypowiadające się na filmach, do których linki tu zgromadzono, wyglądają jednak trochę inaczej niż tzw. słupy w imieniu NASA bądź SETI deklamujące oświadczenia dla prasy, albo ludzie-upiory z władz USA czy też owi "eksperci" i "psychologowie" z telewizyjnych kanałów dokumentalnych, którzy wciskają naszym dzieciom bzdury, mówiąc przybitym monotonnym tonem, z niezbyt szczęśliwym wyrazem twarzy i matowym, błądzącym wzrokiem jakby nie do końca czystego sumienia.

"300 lat temu naukowcy myśleli, że Ziemia stanowi centrum kosmosu. Dziś sądzą, że Ziemia jest biologicznym centrum kosmosu"

                                                                

dziwne właściwości wody:

   W razie czego podobno najlepiej kupować srebro - ma zastosowanie w przemyśle, a wydobycie jest stałe - bo np. pieniądze są bezwartościowe już od jakiegoś czasu (info: Stewart Swerdlow), a z Księżyca przywieźli tony złota (źródło: John Lear) o niespotykanej na Ziemi liczbie karatów, czy jakoś tak, ale pracują nad tym. Według Colliera kosmiczne Gady dbają o ekosystem naszej planety i przetrwanie naszej populacji - dla nich to coś jak kurnik dla babuszki ze wsi, one by tu chciały jeszcze tysiące lat żywić się naszymi ciałami i/lub emocjami, jak to prawdopodobnie czynią już od wieków, a może od zarania pamiętanych dziejów - kto udowodnił, że to całe zło pomiędzy nami, ludźmi, bierze się tak naprawdę spomiędzy nas..? Widzimy tylko siebie, ale czy jesteśmy tu sami? Co mówią na ten temat księgi, chociażby te święte, przed którymi miliardy padają na kolana - są jakieś inne istoty, które tylko czasem się ukazują, czy nie ma..? To też wszyscy wymyślili w różnych częściach świata, kolejny archetyp po olbrzymach, czarodziejach i potworach..? Jest rok 2008 i na 100 zapytanych osób, 101 będzie się śmiało, kiedy zapytasz, co sądzą o możliwości, że Ziemi w jakiś sposób zagraża nieprzychylna rasa kosmitów. Kiedy dopowiesz, że to oni nas gnębią od epok, to już zrobią zdziwione oczy i zaczną Cię nimi tasować, jak chyba lekko pomylonego. Ale co z tego, jeżeli to prawda? Ktoś musi być pierwszy - tak samo było z Kopernikiem, braćmi Wright, Darwinem, pomysłodawcą teorii dryfu kontynentów Alfredem Wegenerem - z nich również przez dekady trwało pośmiewisko; no i z wieloma naiwniakami, których poglądy się nie sprawdziły, bo np. uwierzyli w jakieś bzdury - tak że pewnie też nie ma co za bardzo panikować i stać u drzwi, czekając na złowrogie monstra z kosmosu - gdyż jest również projekt sztucznej inwazji obcych w powolnym toku od co najmniej trzech dekad i to także nie stanowi już większej tajemnicy w dzisiejszych czasach potęgi niekontrolowanego obiegu informacyjnego, jakiej może nie widziała jeszcze ta planeta - patrz np. zeznania dr Carol Rosin, S. Swerdlow także wiele wie na ten temat. Bujdy o zębatych obcych, którzy zrobią wam kuku, jeżeli zaraz nie dacie nam trzydziestu bilionów dolarów - to ciekawy temat dla rozmaitych ściemniaczy gotowych surfować na ludzkiej ksenofobii i lękliwości, skoro nikt nigdy nie pokazał im innych uczuć i po prostu nie są na tyle biegli w mechanizmach odmiennych pasm emocjonalnych, żeby się w nich wybić i jakoś zaistnieć. Ale za coś chyba jednak Phil Schneider zginął - już nie przesadzajmy, że nie pamiętał własnego życia albo przeprowadził chorą mistyfikację, a na końcu sam się zabił, żeby to wszystko bardziej uwiarygodnić i nabić jeszcze więcej kabzy, niż ten jego kumpel Bielek, też naciągacz..?

   A może jednak mamy niezależne media, które by nam o tym wszystkim powiedziały, gdyby tkwiło w tym cokolwiek wiarygodnego i poważnego - tak jak powiedziały nam prawdę o zamachach z 11 września, prawdę o zabójstwie Kennedy'ego czy prawdę o ufo w wydaniu choćby dla dzieci z przedszkola?

   Jeszcze garść zwierzeń o informacjach, które na pewno wzbudziły tu lekceważący śmiech i rechot niedowierzania u większości zorientowanych i oczytanych czytelników - też to przerabiałem i sam taki byłem, przez 10 lat czytałem "Wyborczą" i potem długo przechodziłem przez etap "nie, to jakieś bzdury, przecież to by o tym gdzieś było napisane - już przynajmniej na murku na przystanku PKS..." Co do teorii o pustej w środku Ziemi, to niezależnie od tego, czy to prawda czy nie, w każdym razie skoro domniemani mieszkańcy i tak nas tam nie chcą, trudno postulować strategię, w której ujawnienie światu tej erraty do wiadomości z lekcji geografii powinno stanowić główny nurt wszelakich niezależnych dopływów informacyjnych. Zresztą dzieci i tak już są wnerwiające, po co jeszcze miałyby się pytać: "Tato, a dlaczego nie można jechać do wnętrza Ziemi?" - byłby tylko kolejny problem, żeby im to jakoś pozytywnie wytłumaczyć, a jednocześnie nie nakłamać; chociaż póki co też je chyba wkręcamy - osobiście teraz już wierzę w ten model, po pierwsze dlatego, że dziwnie cicho i głucho jest o tych relacjach admirała Byrda i rybaka Jensena, skoro to takie śmieszne bzdury - powinno choć z rzadka przewijać się w mediach, że są jacyś debile, którzy w to wierzą, no nie..? - po drugie, bo nie ufam już nikomu z żadnego towarzystwa z przymiotnikiem "królewski" w nazwie, a po trzecie, gdyż w ten sposób najprościej i bez kombinowania można wytłumaczyć np. obecność tropikalnych owoców w górach lodowych, ptactwo migrujące co roku 'donikąd' oraz efekt zorzy polarnej, a także wariowanie kompasów w okolicach podbiegunowych; zresztą nasi naukowcy najgłębsze odwierty w skorupę planety wykonali dopiero na głębokość 20-paru kilometrów - więc to może faktycznie tak być, że pod nami jest tylko 300-milowa powłoka skalna, nie jest to teoria sfalsyfikowana empirycznie, a jedynie niezgodna z obecnie przyjmowaną, wyprodukowaną setki lat temu. Ale udaję, że w to nie wierzę, bo chyba nie ma sensu namawiać do pokonywania całej przepaści do uwierzenia w jednym skoku i pamiętam też z własnego doświadczenia, że przez pierwsze pół roku zgłębiania ukrywanych tematów i partyzanckich wersji historii zawsze, kiedy znienacka natrafiałem na koncepcję pustej Ziemi u jednego czy drugiego badacza, z niesmakiem i poczuciem zmarnowanego czasu od razu dawałem sobie spokój z danym źródłem i długo do niego nie wracałem, choćby nie wiem jak obiecujące wydawało mi się wcześniej; tak samo miałem zresztą z tymi podróżami w czasie i tunelami czasoprzestrzennymi, całym zbiorem zagadnień a'la Project Montauk (co relacjonują też inni badacze - że na początku byli pewni, że to jakieś bzdury i robienie sobie jaj, mało śmiesznych, a mocno debilnych) - z tym, że tu chyba tylko jakieś 2-3 miesiące opierałem się, żeby zacząć na poważnie przypuszczać, że to faktycznie mogło już gdzieś naprawdę się wydarzyć, np. w jakimś wojskowym laboratorium, gdzie wrak spodka kosmitów mają na magazynie od 30 lat - oprócz ciekawego zbiegu okoliczności, że kiedy paręnaście lat temu w Stanach pojawili się uciekinierzy narodowości rosyjskiej z satelitarnymi zdjęciami bąbla czasoprzestrzennego akurat ponad Montauk Point na Long Island, są jeszcze żywi i uczciwi z wyglądu świadkowie, którzy od lat ze spokojem mówią przed kamerami, że w tym uczestniczyli i podziękowano im praniem mózgu - więc tym bardziej trudno w to nie wierzyć, kiedy obejrzało się te wszystkie wywiady z nimi i osoby owe nie sprawiają wrażenia ani zamożnych, ani zwariowanych, ani niewiarygodnych (poza Alem Bielekiem są to Duncan Cameron, Preston Nichols i Stewart Swerdlow - ten ostatni nie był tam naukowcem, tylko "produktem", przeżyło mniej niż 1 procent z 300 000 dzieci, prawie wyłącznie chłopców, których pościągano z ulic i domów dziecka w późniejszej fazie tego projektu, kiedy podstarzali naukowcy zaimportowani jeszcze w ramach operacji "Paperclip" badali prezenty od obcych pod kątem produkcji psionicznych supermenów - uczestnicy dokonali sabotażu tego programu w 1984 r., po czym zamknięto bazę na Long Island i przeniesiono projekt w inne miejsce[-a] - smutne ale prawdziwe, to wszystko dla bezpieczeństwa narodowego i światowego pokoju, wiadomo...)

   W sumie można dojść do wniosku, że ze względu na zagrożenie ze strony garażowych terrorystów, szalonych doktorantów itp., popularyzowanie informacji na temat dostępności technologii podróży w czasie faktycznie nie jest najlepszym sposobem na oddanie przysługi temu światu - jednak w dzisiejszych czasach wskutek obowiązywania blokady informacyjnej tak się jakoś porobiło, że pragnący się czegokolwiek dowiedzieć są skazani na niezależny obieg, a w nim nie sposób nie natknąć się na te tropy - stąd te parę wzmianek powyżej, o co tam chodziło, żeby to wyjaśnić w języku polskim. Ostrożność wydaje się również rozsądnym podejściem do tematu zjadania dzieci przez gadoidy - dorośli powinni o tym wiedzieć, że byłby sens zakasać rękawy i pozwolić flaszce stać na półce w sklepie, ale dzieci lepiej niech na razie zostaną przy nagraniach z rzeźni i ubojni koni, emitowanych czasami w popołudniowych wiadomościach, kiedy akurat nie ma nic o pedofilach - nawet za cenę utrzymywania całej ludzkości i ich samych potem już w dorosłych życiach w świecie kłamstw i szydzenia z prawdy oraz każdego, kto spróbuje dawać jej świadectwo. Z drugiej strony, według m.in. tych samych źródeł, stwarzamy i nasilamy rzeczywistość, o której myślimy, tak że całkiem możliwe, że faktycznie nie ma sensu ciągle o tym mówić ani nadawać w telewizji - a może jest sens, ciekawe co by powiedziały te dzieci i szukający ich potem latami rodzice.

   W przygotowaniu podstrona o rozbieżnościach: według Alexa Colliera Szarzy zmodyfikowali nasze religie, cofając się w czasie. Tymczasem Al Bielek wyjaśnia to naukowo, rysuje na tablicy itp., że nie można zmienić przeszłości - cofając się w czasie i robiąc cokolwiek, tworzy się nową, inną linię czasu, która jak gdyby "podbiera" ułamek realności, potencjalnego prawdopodobieństwa, namacalności z oryginalnej linii czasu, którą najlepiej było zostawić w spokoju, bo w końcu może stać się całkiem przezroczysta i "skrajnie mało prawdopodobna"; chyba że my właśnie żyjemy w tej zmienionej linii dziejów, wtedy to by się zgadzało jedno z drugim. Tymczasem Billy Meier relacjonuje, że nie da się zabić swojego pradziadka, gdyż uniemożliwią to prawa spójności wszechświata; z tym co mówi Al Bielek oraz inne źródła byłoby to zgodne co do tego, że można przesunąć się w czasoprzestrzeni np. o 10 lat, ale trzeba wtedy uważać żeby trzymać się z dala od samego siebie o 10 lat młodszego - ponieważ spotkanie czy przypadkowe dotknięcie mogłoby wywołać lokalne rozdarcie czasoprzestrzeni - tzn. może całe miasto by wyparowało, znikło, wpadło w "szczelinę czasoprzestrzenną". Z kolei syn płk. Corso, Philip Corso Junior, utrzymuje że według jego informacji żyjemy właśnie w zmodyfikowanej linii czasu - w oryginalnej Niemcy wygrali II wojnę, ale amerykańscy naukowcy z lat 60-tych cofnęli się w czasie do lat 40-tych i dostarczyli projekty uzbrojenia, amunicji itp. rozpisane w taki sposób, żeby można je było realizować przy użyciu części dostępnych w latach 40-tych; potem z kolei ZSRR wygrał zimną wojnę i tu już potrzebne było Roswell - ziemski pojazd z androidami na pokładzie (według tego źródła ludzie nie mogą podróżować w kosmosie) przysłany z okolic roku 2112, dzięki któremu Amerykanie od lat 50-tych mogli cieszyć się światłowodami, laserami, mikroprocesorami oraz innymi technologiami wymienionymi już poprzednio; w tej wersji powodem ukrywania przez władze obecności ufo jest przede wszystkim technologia podróży w czasie, dostępna po niewielkiej modyfikacji ich napędu; jeżeli w owym roku 2112 nie skonstruujemy tego spodka i nie wyślemy go w przeszłość, żeby się "'rozbił" pod Roswell, powróci oryginalna linia czasu - hipoteza dość ekscentryczna, ale to właśnie płk. Corso był odpowiedzialny za akta z Roswell; choć na jego niekorzyść świadczy fakt, że był także członkiem tzw. komisji Warrena, która zamach na JFK wyjaśniła nie lepiej, niż ostatnio kongresowa wydarzenia z 11 września. Dla odmiany według Stewarta Swerdlowa Roswell było sfingowanym incydentem, przez który władze USA rozpoczęły zapoznawanie opinii publicznej z tematem ufo, był to też swego rodzaju test "jak ludzie zareagują". A najczęściej spotykana wersja jest jeszcze inna: to uruchomione właśnie wówczas potężne radary zaczęły na krótki okres powodować katastrofy spodków i to była właśnie jedna z pierwszych - większość "starej gwardii" niezależnych badaczy (np. William Cooper) zwykła skłaniać się ku tej standardowej w tym temacie tezie - trzech z czterech obcych zmarło w wyniku katastrofy, a ostatni rok później w wojskowej bazie; Alex Collier rozwija to w ten sposób, że na skutek tego wydarzenia Szarzy zmuszeni byli nawiązać kontakt z Ziemianami wcześniej, niż mieli to uknute w swoich planach.

   W przygotowaniu również podstrona z cytatami - często na forach internetowych zdarza się, że osoby posiadające dużą wiedzę ironizują, że wszelkie doniesienia na temat ufo mają charakter zbliżony do "Józio mówił, że Pyzio widział", czyli praktycznie zerową wiarygodność. Tymczasem to jest po prostu inaczej, przez dekady uzbierało się sporo dotyczących latających spodków wypowiedzi osób w stylu dowódców baz z wyrzutniami rakiet nuklearnych, byłych ministrów obrony wiodących krajów NATO, ostatnio na starość pierwsi astronauci jeden po drugim przerywają milczenie i w amerykańskich mediach z bohaterów przemieniani są w zbzikowanych dziadków plotących jakieś bzdury o gigantycznym spisku władz. Inteligentne i oczytane osoby popełniają błąd zakładając, że skoro w kiosku Ruch-u ani w osiedlowej kablówce nie było żadnych wypowiedzi znanych osób na temat ufo, to takie relacje nie istnieją - tymczasem to tylko tak wygląda, stanowiąc efekt mechanizmów filtrujących wbudowanych w największe światowe agencje "informacyjne" (Reuters i Associated Press - znajdujące się zresztą w tych samych rękach), a oddolnie sprawa regulowana jest w sposób znamiennie niegodziwy dla naszego świata - po prostu jeżeli zajmujesz się ufo, to wiadomo, jesteś albo głupi, albo chory psychicznie, albo pomylony, nie znasz się kompletnie na życiu i najwyraźniej coś wytrąciło Cię ze zdroworozsądkowej równowagi, skoro już nie kumasz podstawowej bazy, że gdyby cokolwiek poważnego pojawiło się w tym temacie, to zaraz dawaliby o tym na okrągło we wszystkich telewizjach i stacjach radiowych - nie umiesz nawet oglądać wiadomości i słuchać, co do Ciebie mówią, że wszelkie ważne informacje są podawane na bieżąco... Taka przykładowa podstrona na innej witrynie ( j.pol.) - tutaj.

   W przygotowaniu także podstrony z innymi ciekawymi informacjami - np. że w staroindyjskiej świętej księdze "Srimad Bhagavatam" znajduje się opis, jak to poczciwy bóg Shiva przeciw najeźdźcom z niebios o głowach węży, którzy napadli na jakieś trzy systemy planetarne(?), użył potężnych broni ze ...swoich pojazdów powietrznych; to znaczy tak jest napisane w oryginale u Hindusów - według Michaela Tsariona w procesie tłumaczenia na język angielski tego typu ustępy zawsze są pomijane, to taka seria przeoczeń ciągnąca się już kilka wieków. Oczywiście również chociażby w mitologii greckiej mamy czarno na białym, że kiedy "bogowie" walczyli z gigantami, to ziemia się trzęsła, a niebo płonęło - według Meiera i Tsariona (ten ostatni samodzielnie rekonstruuje to wszystko na podstawie zapisów z prastarych ksiąg różnych kultur) giganci byli dziećmi ojców z kosmosu i urodziwych już wtedy ziemskich kobiet (zapis m.in. w Biblii: "spojrzeli na kobiety z Ziemi i zobaczyli, że są piękne") - te urocze bachory w promieniach naszego Słońca powyrastały na dryblasów jeszcze większych od swoich protoplastów, których zapewne słusznie uznali za popaprańców nadających się jedynie do obalenia. Albo co to znaczy, kiedy Jezus mówi do apostołów: "bądźcie mądrzy, jak węże" (ang. "Be wise as the Serpents") - jakie węże..? Według Tsariona w Biblii są przypisy objaśniające wszystko, tylko nie to jedno zagadkowe zdanie.

   Rzekome relacje od sprzyjających nam kosmitów czasami nie są do końca zgodne, albo przynajmniej takie się wydają po połowicznym poznaniu - są jednak wątki, gdzie nie ma i nie było żadnych rozbieżności, jeżeli chodzi o te przekazy. Byłoby to np. uparcie powtarzane przesłanie, że przyczyną pewnego rozczarowania wielu osób własnym życiem jest tzw. "wzorzec ofiary" (ang. 'victimization pattern') wpojony nam przez nieżyczliwych obcych oraz ich ziemskich zauszników, polegający na myślach w rodzaju "no tak, ja jestem nieudana", "to znowu ja, ofiara", "lepiej będę siedzieć cicho, to grzech się wywyższać", "wszystko się sprzysięgło przeciwko mnie - ależ cierpię przez to, że jestem kimś w porządku"... Inaczej mówiąc, chodziłoby tu o takie jak gdyby samodołowanie się - poświęcanie - niedowartościowanie, trochę też na zasadzie "cierpię, więc chyba postępuję szlachetnie, no nie..?" - a wcale nie, właśnie wtedy robisz kroczki na ciemną stronę, wszystkie tego typu myśli i postawy, obojętnie jaką kto preferuje odmianę, to wtyczki mafii złych uczuć, które owszem mogą na chwilę zapewnić poczucie bezpieczeństwa pod parasolem obowiązujących wzorców religijnych itp., ale jakości samego życia jeszcze nikomu nie poprawiły - taki ktoś będzie tylko coraz bardziej "cierpieć" i "poszkodowany", no bo "poświęcił się dla innych" - a w życiu nie chodzi o to, żeby cierpieć, to chore i gorzej, jak wyrzucanie zanęty dla gadoidów - jeśli istnieją, bo może np. te wszystkie kultury o smokach to też tylko jakieś symultaniczne wymysły w wykonaniu przodków, jest takie prawdopodobieństwo, tyle że dosyć małe; no ale na pewno jeszcze mniejsze jest prawdopodobieństwo, że gdzieś w jakiejś odległej konstelacji w którymś tam miliardzie lat wyewoluowały gady zdolne do obmyślania akcji bardziej wyrafinowanych, niż łapanie much i chowanie się pod kamykami, skakanie po drzewach bądź podwodne pogonie za rybami, darzące ludzi sympatią podobną, jak ludzie gady. To takie nieprawdopodobne, że hej - zwłaszcza, że przecież nasłuchują w SETI 24/7 i nie odebrano jeszcze żadnego sygnału z kosmosu, chyba nie ma tam życia w ogóle, totalna atrapa - a SETI ani NASA nie miałyby powodu nikogo okłamywać w tym pięknym świecie wolnych mediów, gdzie znamy na przykład prawdę o zamachach z 11 września, ogólnie po prostu wiemy, że informują nas o wszystkim i nie żyjemy w świecie propagowania idiotyzmów ani szumowin pałętających się po szczytach władzy. A co do tych gadoidów, to można mieć nadzieję, jeśli nie że są tylko widmem z przeszłości rozdmuchiwanym teraz naumyślnie, to przynajmniej że choć niektóre z nich wyglądem przypominają wojownicze żółwie ninja - poniekąd wiadomo, że rozwija się wśród nich progresywna i życzliwa nam mniejszość, może to właśnie takie; według Prestona Nicholsa i Duncana Camerona w 'Project Montauk' w charakterze doradcy pracował Drakonianin z ogonem, przypominający wyglądem człowieka-jaszczura, z jakim w klasycznym epizodzie "Star Trek" walczył kapitan Kirk - który raz nawet, jak to w robocie, upił się jakąś chemiczną miksturą, o której skład później się wywiadywał i odpowiadał za zwiększenie zapotrzebowania na nią; według tej samej relacji również kręcący się po Montauk mali Szarzy "upijali się" z kolei płynem "Lisol", którym ich nacierano (ludzie próbowali używać go jako zamiennika mydła do ich czyszczenia - Szarzy straszliwie cuchną z racji tego, że wydalają toksyny itp. niestrawione resztki pożywienia przez skórę).

   Zamachy z 11 września - chyba każdy śmiał się z tej teorii, że to Amerykanie zaatakowali samych siebie - tymczasem tak właśnie wypowiadali się m.in. były prezydent Włoch prof. Francesco Cossiga (że wszystkie poważne agencje wywiadowcze świata o tym wiedzą - w wywiadzie dla najstarszego włoskiego dziennika "La Corriere della Serra") oraz były sekretarz obrony Niemiec Aleksander von Buelow (że podczas służbowej wizyty ludzie z CIA pokazywali mu supernowoczesne centrum dowodzenia w budynku WTC7 i to dlatego gmach ten musiał się potem niewytłumaczalnie zawalić, żeby nie został po tym ślad - gość napisał o tym książkę i odszedł z polityki, kiedyś był m.in. szefem komisji weryfikującej agentów Stasi). Niemiecka firma, która wyprodukowała stal, z jakiej zbudowane były kolumny wsporne budynku, wydała oświadczenie, że ich stal nie topi się w temperaturze spalania się paliwa lotniczego, tylko dwukrotnie wyższej. Konstruktor budynków (zginął w zamachach) mówił, że dzięki zastosowaniu schematu moskitiery każda z wież była przygotowana na wytrzymanie uderzeń dwóch Boeingów 707 w dowolne miejsce. Na telewizyjnych nagraniach widać, jak niedługo przed zawaleniem się wież z podziemi wydobywają się kilkupiętrowe kłęby dymu - ci, którzy stamtąd wyszli, strażacy itp., wypowiadali się jeszcze osmaleni przed kamerami, że kolumny nośne pod ziemią są zniszczone, doszło tam do potężnych eksplozji - zawsze przed wyburzeniem budynku najpierw niszczy się podziemia. To samo działo się na zupełnie rozmaitych piętrach powyżej poziomu gruntu - istnieją na ten temat nie tylko relacje bezpośrednich ofiar potężnych wybuchów, ale również nagrania radiowe z meldunkami strażaków, którzy wkrótce potem zginęli - dosłownie tuż przedtem z jednej z wież nadawszy raport, że sytuacja jest właściwie opanowana i pożary znajdują się pod kontrolą. Na trafionych samolotami piętrach panowała rzekomo temperatura pieca hutniczego - jednak to właśnie tam klatki schodowe były zniszczone i ludzie po 20 minut stali w oknach, wymachując koszulami i wołając o pomoc. Na zdjęciach zgliszczy (wszystko wywieziono natychmiast do Chin - sprzątała ta sama firma, co ruiny z Oklahoma City) widać kolumny wsporne ucięte niby krzywo trzymanym nożem - ślady charakterystyczne dla ładunków wybuchowych używanych przy wyburzaniu, według zgodnych opinii ekspertów z całego świata. Sołtys z Shanksville, gdzie rzekomo spadł czwarty samolot, nigdy nie przestał utrzymywać, że kiedy dojechał na "miejsce katastrofy", była tam tylko dziura w ziemi - nic więcej, żadnego samolotu; miejscowy koroner: "po 20 minutach zakończyłem pracę - na całym polu nie było ani jednej kropli krwi, strzępku ubrania, niczego co wskazywałoby, że rozbił się tam samolot". Dwa tygodnie przed zamachami z budynków WTC wycofano psy do wykrywania materiałów wybuchowych, a pracownicy zaczęli znajdować na biurkach pył wlatujący z otworów wentylacyjnych (przy wyburzaniu ładunki wwierca się w kolumny i umieszcza wewnątrz). W dniu zamachów akurat odbywały się ćwiczenia o podobnym scenariuszu, co zdezorientowało uczestniczące w nich służby szybkiego reagowania, a od początku września kontrolę nad systemem obrony powietrznej też akurat przejął osobiście v-ce prezydent USA, który jak przystało na wielkiego męża stanu, rzucił myśliwce nad ocean, kiedy już wszyscy się zorientowali, że to jednak nie są ćwiczenia i musiał je poderwać, a jeszcze mogłyby dogonić wracające w kierunku Nowego Jorku samoloty - które przez dwie godziny latały sobie jak gdyby nigdy nic po najbardziej zatłoczonym korytarzu powietrznym świata, choć takich bzdur nie ma w scenariuszach nawet najgłupszych filmów, Renny Harlin by tego nie wyreżyserował. Cztery godziny przed zamachami z World Trade Center ewakuowali się co do jednego pracownicy izraelskiej firmy telekomunikacyjnej, a po uderzeniach samolotów zaalarmowana przez przechodniów policja zatrzymała w parku inne osoby narodowości izraelskiej, które z dachu furgonetki filmowały całe wydarzenie, głośno przy tym wiwatując - zwolniono ich po dwóch tygodniach. Ale zapomnijmy o tym i nie rozwijajmy takich wątków - to przecież pachniałoby antysemityzmem, a my jesteśmy na poziomie, nie jakieś prymitywy. Była to pierwsza w historii budownictwa sytuacja, kiedy na skutek pożaru zawaliły się stalowe budynki - i to 3 od razu tego samego dnia (np. hotel w Madrycie stał w ogniu przez 24 godziny - i nic; spróbuj np. spalić swój rożen do grilla - zobaczymy, czy szybko zamieni się w obłok trującego dymu). Siedem godzin po zawaleniu się bliźniaczych wież nagle zawalił "się" budynek stojący 50 m dalej, WTC7: samą siebie przeszła tym razem telewizja BBC World, która poinformowała o tym zaskakującym wydarzeniu 20 minut przed jego nastąpieniem, pokazując na żywo panoramę Manhattanu m.in. z tym budynkiem stojącym na swoim miejscu bez żadnych ciekawszych pożarów, jak gdyby niczego nie podejrzewał, że wkrótce nieoczekiwanie się zawali i już nawet mówili o tym w wiadomościach - inne budynki stały dużo bliżej wież i nic im się nie stało, chociaż spadały na nie setki ton zgliszcz; reporterka Jane Standley nie chce o tym rozmawiać, skąd miała tę przesadnie aktualną informację - ludzie dzwonią do niej i próbują się czegoś dowiedzieć, ale ona prosi, żeby już zostawić ten temat. Wieże zawaliły się w rekordowym tempie swobodnego spadku kamienia - po przeliczeniu czasu na ilość pięter wychodzi 10 pięter na sekundę - czy ktoś jest w stanie wyobrazić sobie zawalający się w takim tempie budynek, np. zwykły blok mieszkalny? Tylko efekt implozji towarzyszący eksplozjom ładunków wybuchowych może to wytłumaczyć, jak też co stało się z podwojonym rusztowaniem przesadzonych kolumn wspornych, że nie stawiło oporu większego niż powietrze również na piętrach, gdzie nie było żadnych pożarów. Wszystko w okamgnieniu obróciło się w pył, którego kłęby zasnuły pół miasta - w początkowej fazie były to sunące ulicami mordercze obłoki o niewytłumaczalnie wysokiej temperaturze; zgliszcza jeszcze po 2 tygodniach miały gdzieniegdzie temperaturę kilkuset stopni - dr Steven Jones ustalił, że tylko jeden rodzaj materiału wybuchowego może być za to odpowiedzialny (ang. 'thermyte', typowy dla właśnie takich ładunków jęzor widać zresztą na nagraniach, jak wybija szyby dziesiątki poziomów poniżej zawalających się pięter). Eksplozje zarejestrowały uniwersyteckie sejsmografy, mówili też o nich reporterzy w relacjach na żywo. Dziwne rzeczy zdarzały się mieszkańcom Nowego Jorku na przestrzeni kilkunastu dni przed 'uderzeniem terrorystów' - a to ktoś dostał list od krewnego z marynarki, żeby trzymać się z dala od dolnego Manhattanu, a to policjant wypisujący komuś mandat wskazał na wieże i napomknął, że wkrótce runą, a to dzieci na wycieczce szkolnej pokazywały na budynki mówiąc nauczycielom, że "te wieże niedługo się zawalą". Były członek administracji Busha, główny ekonomista Departamentu Pracy dr Morgan Reynolds wypisał się z ekipy i zaczął wypowiadać przed kamerami, że to oni to wszystko zaplanowali i przeprowadzili. Podobnie były gubernator Minnesoty Jesse Ventura. Z kolei dr Dan Burish miał w pracy spotkanie, gdzie poinformowano ich o sprawie jeszcze przed całym wydarzeniem - a najbardziej zszokowało go to, że wszyscy potem wrócili do swoich zajęć, jak gdyby nigdy nic, nikt się tym specjalnie nie przejął. Według niego zamachy były konieczne, aby społeczeństwo amerykańskie poparło inwazję na Bliski Wschód - w przeciwnym razie planetę wkrótce ogarnęłaby wielka wojna o te tereny, jak wynikało z podpatrywania przyszłości przy użyciu podarków od obcych, dostępnych dla elit Zachodu od lat 50-tych XX wieku. Inne hipotezy dotyczące przyczyn tej zbrodniczej mistyfikacji są bardziej prozaiczne i zresztą w ogóle nawzajem się nie wykluczają. Według Michaela Rupperta chodziło o to, aby odzyskać kontrolę nad narkoprodukcją Afganistanu, ponieważ bez tych pieniędzy Wall Street zacięłaby się niczym silnik bez oleju - w styczniu 2001 roku Talibowie po raz pierwszy puścili z dymem plony opium. Według zaniepokojonych Amerykanów rząd szykuje im permanentny stan wojenny - przepchnięta po wydarzeniach ustawa Patriot Act wyrzucająca konstytucję do kosza była gotowa ...już przed zamachami - i wtedy jeszcze nie przeszła. Faktem jest też, że Talibowie nie chcieli się zgodzić na amerykański rurociąg za psie grosze - a pola za północną granicą ich kraju były już wtedy wykupione, tylko oni opóźniali całe przedsięwzięcie, żądając wyższej stawki - świadkowie z negocjacji mówią, że usłyszeli od Amerykanów dosłownie "albo zalejemy was deszczem złota, albo deszczem bomb". W Arabii Saudyjskiej prawo koraniczne jest tak samo ostre, jak w wydaniu Talibów - ale tam wojskowe bazy USA bronią jego i reżimu Saudów, dopóki za ropę rozliczają się wyłącznie w dolarach i cały świat nieustannie potrzebuje zielonych, żeby kupować paliwo. Inna sprawa, że te budynki były już przestarzałe jak na dzisiejsze standardy - i tak by je trzeba było zburzyć, a ze względu na otoczenie wiązałoby się to z miliardowymi odszkodowaniami. Tymczasem niejaki Larry Silverstein, który wydzierżawił wieże krótko wcześniej, na odszkodowaniu zarobił miliard $ na czysto - i tak był pewnie rozczarowany, bo chciał polisę na dwa razy więcej; może coś przeczuwał..? Zresztą potem nieroztropnie wypowiedział się przed kamerami na temat budynku WTC7: "przyszli do mnie i powiedzieli, że uszkodzenia są na tyle poważne, że muszą zburzyć budynek"; ale oficjalna wersja wydarzeń po dziś dzień głosi, że WTC7 również zawalił się wskutek pożaru - ponieważ ładunków wybuchowych do kontrolowanego wyburzenia nie dałoby się rozmieścić w kilka godzin... Z kolei rakieta lub jednosilnikowy samolot bezzałogowy, który tamtego dnia uderzył w Pentagon (raczej nie był to Boeing, skoro dziura w ścianie była jak po traktorze, a piętro ponad nią ani ze stołu nie spadł monitor, ani z pochyłego pulpitu książka - widać to na zdjęciach; "dla bezpieczeństwa narodowego" na zawsze utajniono wszystkie taśmy z dziesiątek kamer monitoringu przemysłowego z okolicznych hoteli, stacji benzynowych etc. - FBI zaczęło je konfiskować ...20 minut po zamachach) uderzył akurat w jedyne skrzydło gmachu zajmowane przez Marynarkę Wojenną USA - tak podobno wyglądają ich wewnętrzne pozdrowienia. W każdym razie, najbardziej żenująca jest w tym wszystkim postawa polskich dziennikarzy, byłych ambasadorów itp. komentatorów i ekspertów, którzy udają głupich i biorą za to pieniądze, robiąc ludziom wodę z mózgu - lansuje się jakieś kwestie i debaty lustracyjne, że ktoś coś zrobił 20 lat temu i teraz ma za to ponosić konsekwencje, a może nie ma ponosić, studenci i wykładowcy dyskutują o tym na uniwersytetach - a tymczasem żyjemy w świecie fałszu, totalnej zdrady dzień za dniem, kłamania w żywe oczy za pieniądze - i chyba tym należałoby się w pierwszej kolejności zająć, gdyby to całe ględzenie było naprawdę szczere i coś warte. Kiedyś Niemcy i Rosjanie musieli przyjeżdżać czołgami, żeby wydzierać nam wolność, o którą tak wytrwale walczyły pokolenia przodków - potem zmieniły się generacje i wystarczyło, że ktoś wyłożył kasę, a sami się sprzedaliśmy, jedni drugich, dziś cały kraj nie zna prawdy, tylko powtarza kłamstwo - a na naszej ziemi nie ma ani jednego amerykańskiego czołgu, są tylko ich pieniądze. Wstyd - w takiej np. holenderskiej telewizji mają autorskie programy w rodzaju "11 września - atak czy dar z niebios?" [występuje m.in. Michael Meacher, członek brytyjskiego parlamentu i minister środowiska w latach 1997-2003], podobnie w niedemokratycznej Rosji czy "dyktatorskiej" Wenezueli (Chavez wygrał wybory dwa razy tak samo, jak Bush - tyle że poradził sobie bez cudów z tysiącami maszynek do głosowania, mylących się wyłącznie na niekorzyść kontrkandydatów i tylko w stanach o równowadze notowań). W polskiej tv nie było nawet filmów Michaela Moore'a, skądinąd pomijającego w swych dociekliwych dziełach wszystkie wymienione powyżej fakty i lansowanego w amerykańskich mediach z intensywnością, jakiej uczciwi ludzie tam nie doświadczają. Podobne zagrania znane z historii Stanów Zjednoczonych to m.in. "wysadzenie przez Hiszpanów" okrętu USS "Maine" w 1898 r. w Hawanie, co zapoczątkowało zwycięską dla USA wojnę o Kubę - w prasie natychmiast histeria, szok i nienawiść, ludzie masowo zaczęli zgłaszać się do wojska (ponad milion ochotników), a po latach okazało się, że to był pic na wodę, Hiszpanie tego nie zrobili, w wodzie w ogóle nie było żadnej miny - kapitan okrętu od początku utrzymywał, że to eksplodował kocioł z węglem, co później potwierdziło dochodzenie; incydent w Zatoce Tonkin w 1964 r., który zapoczątkował inwazję na Wietnam (wcześniej Eisenhower i Kennedy wysyłali tam tylko doradców wojskowych) - rzekomo wietnamskie kutry storpedowały amerykańskie niszczyciele, a po latach nawet ówczesny sekretarz obrony USA Robert McNamara przyznał, że "to była pomyłka", w wodzie nie było żadnych torped, to prawdopodobnie niedoświadczony operator sonaru przejął się być może paroma delfinami. Również Pearl Harbor nie było do końca czystą tragedią - konkretnie chodziło o to, że Roosevelt nie potrafił przekonać Amerykanów do rozpoczęcia wojny z Niemcami, Hitler też nie chciał zaczynać, więc trzeba było rozegrać to przez sprzymierzonych z nim Japończyków - najpierw Amerykanie długo prowokowali ich sankcjami, totalnym utrudnianiem życia i żeglugi etc., a kiedy Japończycy postanowili w końcu coś z tym zrobić, prezydent USA miał według skrupulatnych ustaleń teraz już nawet konwencjonalnych historyków co najmniej 7 ostrzeżeń o zbliżającym się ataku na Pearl Harbor - jego reakcją było wycofanie z portu jedynie większości lotniskowców oraz ...skierowanie radarów do naprawy - to się miało wydarzyć, żeby można było wreszcie rozpocząć tę wojnę. Ale najbardziej patologiczny z tych wszystkich przekrętów, na szczęście niezrealizowany projekt, to zdaje się 'Operation Northwoods' - zestaw pomysłów zaproponowany Kennedy'emu w roku 1962 przez ówczesnego szefa połączonych sztabów gen. Lymana Lemnitzera, który wkrótce potem za te chore koncepcje stracił stanowisko: chodziło o uzyskanie poparcia społeczeństwa dla inwazji na Kubę, plan zakładał m.in. sfingowanie ataków "kubańskich" snajperów w wielkich amerykańskich metropoliach, m.in. Miami i Waszyngtonie, zwalenie ewentualnej śmierci wysyłanego wtedy w kosmos pierwszego astronauty Johna Glenna na rzekomych kubańskich sabotażystów, a także sfingowanie zestrzelenia amerykańskiego samolotu pasażerskiego. Proponowano również atak przebranych za żołnierzy Castro zaprzyjaźnionych Kubańczyków na bazę Guantanamo, ponowne wysadzenie jakiegoś własnego okrętu w okolicy, a także zatopienie łodzi z kubańskimi uciekinierami i akty przemocy wobec społeczności emigrantów na terenie USA, za które winą obarczone miały zostać kubańskie służby. Na tej samej zasadzie doradzano zamachy bombowe i podkładanie dowodów na winę przysłanych z Kuby sprawców oraz porwania powietrznych i lądowych środków transportu; czego się nie robi dla ojczyzny i demokracji, kiedy jest się generałem - patriotą (ich to tam wielu obmyślało, a w podsumowaniu wystąpili o poszerzenie swoich uprawnień i oddanie im dowodzenia nad inwazją na wyspę). Z innych krajów warto wspomnieć operację Gladio potępioną w latach 90-tych przez Parlament Europejski, polegającą na długoletnim fingowaniu przez tajne służby wiodących krajów NATO kontynentalnej Europy morderczych aktów terroru i zwalaniu odpowiedzialności za nie na różnorakie grupy i środowiska wedle bieżącego zapotrzebowania politycznego. Również zamachy 7/7 w Londynie nosiły wszelkie znamiona 'operacji pod fałszywą flagą' (ang. 'false flag operation') - też akurat odbywały się ćwiczenia o identycznym scenariuszu, z tymi samymi stacjami metra i tym samym czasem synchronicznej eksplozji (!?!), o czym ich zrozumiale wstrząśnięci uczestnicy mówili jeszcze tego samego dnia w radiu i telewizji; pasażer z metra relacjonował, że w wagonie wybrzuszyła się podłoga, a nie że to wewnątrz coś eksplodowało; Brazylijczyk, w którego głowę wpakowano wkrótce potem pół magazynka - akurat wszystkie kamery monitoringu się zepsuły, kiedy do pociągu weszli antyterroryści i kazali wszystkim wyjść - jego terroryzm polegał prawdopodobnie na tym, że wiedział o ofercie pracy "jeżdżenie z plecakami po mieście", której nie przyjął - "zamachowiec" z autobusu według relacji ocalałych współpasażerów bardzo nerwowo zaczął grzebać w swojej torbie, kiedy w radiu podano informacje o eksplozjach, a był to jedyny z ponad 700 autobusów miejskich, który po pierwszych wybuchach skierowano na inną trasę i postój, gdzie detonacja ładunku nastąpiła akurat w momencie przejeżdżania przy nim furgonetki firmy reklamującej swoje usługi w branży ...wyburzania - uwieczniła to kamera; podobnie jak 9/11, również 7/7 to data związana z jakimś cyklem kalendarza słoneczno-zodiakalnego, czy czegoś w tym stylu. To samo zamachy w Madrycie - kiedy hiszpańska policja ruszyła ze śledztwem, po pewnym czasie okazało się, że tropy prowadzą do ...współpracowników hiszpańskich służb; według historyków takich jak Michael Tsarion tajne stowarzyszenia pokroju Iluminatów nigdy nie zinfiltrowały żadnej agencji wywiadowczej Starego Świata - to oni je wszystkie pozakładali. Dość zagadkowy epizod (o tym akurat pisały nasze niezależne w tę stronę świata gazety) wiąże się również z wysadzaniem "przez Czeczenów" bloków mieszkalnych w Rosji: na zwołanej po tych wypadkach konferencji prasowej wysoki oficer milicji złożył kondolencje mieszkańcom miast dotkniętych atakami, przy czym wymienił nazwę miasta, gdzie zamachy wydarzyły się dopiero dwa tygodnie później - wzbudzając na ten okres zrozumiałą panikę wśród mieszkańców, którzy powołali obywatelskie patrole sprawdzające piwnice itp.: w jednej z nich milicjanci aresztowali ludzi z ładunkami wybuchowymi, którzy okazali się pracownikami rosyjskich służb FSB; oczywiście ich też potem zwolniono, a zamachy i tak się odbyły - zrobili to Czeczeni, ci nieobliczalni terroryści... (są to rasowi terroryści - podobnie jak wszyscy inni zadziorni mordercy naszych czasów, zamieszkują bowiem powierzchnie ponad resztówką złóż ropy lub tereny równoważne przesmykom górskim tam prowadzącym; być może to wyziewy nafty oddziałują tak na tych ludzi, że zaczynają krwawo prowokować najpotężniejsze mocarstwa, z braku lepszych pomysłów w zaślepieniu kierując swój gniew z reguły na obiekty cywilne, bynajmniej nie wojskowe ani zbliżone do siedzib władz).

   Ale opuśćmy już ten świat terroryzmu i zdrady przebierającej się za patriotyzm za parawanem ludzkiej naiwności - ani Jezus, ani Budda, ani żadni kosmici nie mówili, i nikt tak też w sercu nie czuje, że sprytnie byłoby skupiać się na negatywnych sprawach i smucących tematach; od tego są odpowiednie służby i osoby, które co miesiąc otrzymują należyte wynagrodzenie; a przynajmniej można mieć nadzieję, że są wśród nas tacy bystrzacy i to na to idzie chociaż część podatków - bo np. co robią za nasze pieniądze z telewizją publiczną, niestety każdy może zobaczyć. Z ciekawszych rzeczy warto chyba natomiast wypróbować to, czy to z tymi naszymi życiami nie jest czasem tak, jak mówi David Wilcock, że ktoś z gwiazd nawkręcał mu w głowę podczas medytacji, a potem wojskowi naukowcy powiedzieli to samo: że kiedy doświadczasz jakiejś negatywnej emocji, myśli albo zdarzenia - to znaczy, że robisz albo myślisz coś niewłaściwego, nie w zgodzie ze swoją prawdziwą naturą, nie w tę stronę, co trzeba i byłoby dobrze dla Ciebie oraz Wszechświata. Z kolei kiedy masz dobre przeczucie, to nie jest tak, że to Bóg ci powiedział, kosmos dał cynk albo ufoludki lub znajomi przekazali telepatycznie temat - to cząstka Ciebie, o której nie przeczytasz w gazecie, cały czas próbuje się z Tobą kontaktować, wiedząc wiele rzeczy lepiej i potrafiąc celniej przewidywać - to Twoje takie jak gdyby "wyższe Ja", trwające sobie gdzieś w innym wymiarze; według tego samego źródła rok 2012 ma w dużym stopniu polegać właśnie na tym (u niektórych osób będzie się to działo wcześniej), że w prawie każdym następować będzie jednoczenie się świadomości z tą jak gdyby nadświadomością i innymi takimi kawałkami nas w jeszcze innych wymiarach - jednak wiele niepoinformowanych osób nie będzie potrafiło wykorzystać tej szansy i myśląc, że zwariowały, że im odbija, będą się skupiały wyłącznie na ukrywaniu swoich nowych mocy psychicznych przed rodziną i znajomymi. Nawet naukowcy z publicznego obiegu doszli już do tego po tych kwantach, że wymiarów jest znacznie więcej, niż cztery - nie wiadomo jeszcze tylko, ile dokładnie ich się tam nazbierało - 7, 11 czy 20-kilka; w tej sytuacji faktycznie wydawałoby się to niegłupie, że skoro istniejemy tu w tych paru namacalnych wymiarach, to w tamtych też muszą sobie trwać jakieś cząstki nas. Przy okazji, według zbliżonych źródeł, oprócz czasoprzestrzeni istnieje też coś takiego, jak przestrzenio-czas - to tam się dzieją sny, to jest jak gdyby odwrotność naszej rzeczywistości, to znaczy jeżeli czasoprzestrzeń wyobrazimy sobie jako zewnętrzną powierzchnię balonu, to przestrzenio-czas byłby jego powierzchnią wewnętrzną - są tam trzy wymiary czasu i jeden wymiar przestrzeni, ale tego to już "za Chiny" nie potrafię zrozumieć ani nawet w połowie pojąć - jak wielu rzeczy, o których mówi ten Wilcock, gość najwyraźniej przeczytał za dużo książek o fizyce i myśli, że każdy potem załapie wszystko w kilku zdaniach...

   Żyjemy w świecie, w którym nie ma elementarnej wolności do spontanicznego manifestowania własnej indywidualności, emocjonalności i pomysłowości, do życia "po swojemu" w zgodzie z wewnętrznymi przeczuciami oraz pragnieniami chwili - zamiast tego każdy musi być normalny, zachowywać się tak, jak reszta i myśleć plus minus w ten sam sposób, co inni; jeżeli spróbuje postrzegać ten świat inaczej, to już ryzykuje: albo będzie to tolerowane, albo go gdzieś ze współczuciem zamkną, oczywiście "dla jego dobra". I to ma być wolność, ten cały szumny wolny świat..? Żeby zrozumieć, o czym mowa, po pierwsze niezbędne będą jakieś poglądy czy w ogóle informacje różniące się od powszechnie propagowanych jako właściwe - dopiero wtedy człowiek faktycznie spotyka się w swoim życiu z taką sytuacją, że chciałby sobie we własnej głowie pospekulować w jakimś kierunku, ale w tle odzywa się brzęczyk, że dalej na tej drodze może czekać uznanie przez otoczenie za przypadek pomieszania zmysłów, nawet przez autentycznie dobrotliwe i inteligentne osoby, które po prostu jeszcze nie natknęły się na żadne ślady matriksu i niczego nie podejrzewają - taka bariera w naszej rzeczywistości, stanowiąca jakby płot wokół naszej wolności, istnieje naprawdę, można tam dotrzeć - to nawet nie jest daleko, ja sam np. jeszcze rok temu myślałem, że wszystko jest fajnie, w XXI wieku media są wreszcie niezależne i naprawdę podają zwykłym ludziom całą prawdę na bieżąco, zresztą miliony dziennikarzy, ekspertów i naukowców przecież nie mogłyby przegapić żadnej większej ściemy, bądźmy poważni i zostańmy na poziomie oczytanych, a nie debili którzy myślą, że świat stoi na głowie; codziennie z zaciekawieniem oglądałem programy informacyjne w polskiej tv, jak również dla większego splendoru także te po angielsku na BBC i Euronews, uznając to za niezłą metodę bycia na czasie ze wszystkimi ważnymi sprawami naszego świata; byłem przekonany na mur beton, że zamachy z 11 września to dzieło ludzi Osamy wyuczonych pilotażu na wielbłądach, śmiałem się do rozpuku ze zwolenników teorii o udziale amerykańskich władz, no i jak każdy wszechstronnie zorientowany, zdawałem sobie też sprawę, że żadnego ufo jakoś niestety nigdy jeszcze nie sfotografowano, w ogóle w całym kosmosie wydaje się panować cisza, jak makiem zasiał, choć wciąż intensywnie szukają i bezustannie nasłuchują przez radioteleskopy; kiedy słyszałem, jak ceniona przeze mnie wcześniej osoba mówi o jakiejś innej wersji na temat 11 września, albo że ludzie nawiązali już kontakt z kosmitami - nie mogłem wyjść ze zdziwienia, jak ktoś tak wiele warty mógł nagle tak szybko zgłupieć, żeby teraz miejscowo zdradzać już totalną ignorancję w temacie wiedzy o świecie nawet na średniawo przyzwoitym poziomie - której w ogóle już nie potrafi odróżniać od absurdalnych wkrętów dla hipernaiwnych, co nikt normalny czy jako tako wykształcony by w to nie uwierzył ani na sekundę, nawet by się nad takim badziewiem nie zastanawiał. Teraz mam za swoje i to ze mnie się śmieją; w każdym razie, na bazie własnych doświadczeń mogę powiedzieć, że nigdy nie wiesz, czym się będziesz zajmować za rok.

   Ciekawe, czy na innych planetach, tam gdzie mają pojazdy międzygwiezdne i funkcjonują w ramach struktur zrzeszających wiele układów i różnorakich form życia - czy kiedy się budzą co rano, to od razu kwiczą i łapią się za głowy, że jacyś kosmici istnieją, panikują, że krążą jeszcze gdzieś po galaktykach inne światy i tam też żyją ludzie oraz operują gangi zdołowanych istot, że gdzieś nawet podobno mieszkają hałaśliwe stwory, które swoją planetę nazywają Ziemią, a stanowi ona dom dla miliardów przedstawicieli tej niezwykłej kosmicznej rasy..? Moim zdaniem to jest coś najzupełniej normalnego i właśnie to jest rozsądne i logiczne, że tak jak są ludzie z innych krajów, tak samo są ludzie z innych światów, planet - to tacy trochę dalsi sąsiedzi; np. na powierzchni naszego globu wszystkie tereny są mniej lub bardziej zamieszkane, najwyraźniej ziemia lubi być przez kogoś deptana - a spójrz nocą w niebo, czy to wygląda jak Czarnobyl..? To tylko w naszym świecie taka perspektywa wydaje się póki co w niemałym stopniu szokująca, po pierwsze dlatego, że w sumie dopiero się rozwijamy jako cywilizacja i wiek za wiekiem powoli pozbywamy złudzenia, że jesteśmy pępkiem kosmosu, a po drugie dlatego, że współcześnie po prostu ostro z nami jadą, oficjalnie rozgłaszając nieprawdziwe informacje przy użyciu kanałów rządowych i medialnych, np. "naukowe wiadomości" z instytucji o nazwie SETI - normalni bystrzy ludzie dają się na to nabrać, bo nikt by nie podejrzewał, że oni mogą tak po prostu kłamać albo w ogóle nie znać prawdy o swojej dziedzinie - tzn. te osoby wypowiadające się przed kamerami; dla usprawiedliwienia trzeba dodać, że oni myślą, że robią dobrze, że to dla dobra świata i ludzkości, żeby uniknąć wybuchu paniki i chaosu - no a co z tego wychodzi w praktyce, to się naoglądamy jutro od nowa, nie tylko w telewizji, lecz również na ulicy - piękny świat, nie ma co, a jak rewelacyjnie pachnie z tych wszystkich rur wydechowych - miodzio... Przez 60 lat nie zrobili nic, żeby przybliżyć ludzkość do prawdy i wyswobodzenia z historycznych kłamstw, a właściwie zrobili jeszcze mniej, gdyż wdrażając taktykę ośmieszania i dezinformacji, we współczesnym świecie umeblowali prawdę na przedpokój do domu wariatów, a wiele zwyczajnie szlachetnych osób po prostu wykończyli, skoro groźbami nie dało się ich złamać - kręgi i agencje odpowiedzialne za te tajemnice i ponure ruchy musiałyby zrobić jakiś porządek we własnych szeregach, bo to wszystko dość dziwnie wygląda, a na naiwność w tej sytuacji już raczej nie ma co liczyć; w dzisiejszych czasach nawet nie trzeba być bohaterem, żeby przeciwstawiać się tak hardemu oszustwu i zakłamaniu - jeśli chodzi o niezależny obieg informacyjny, to w tym momencie już zdaje się codziennie zasilają go nowe filmy dokumentalne, istnieją dziesiątki tysięcy(?) stron internetowych w setkach języków - miliony ludzi wzięły się do roboty, choć nikt nie obiecał im za to ani grosza, po prostu z czystej przyzwoitości, której nie pokazywali w telewizji, ale jeszcze najwyraźniej nie przeszła do historii. Może na razie nie mówią o tym w telewizji, to znaczy nie w polskiej ani jej bajecznie bogatej idolce, tej amerykańskiej - ale niewątpliwie coś zmienia się w masowej świadomości, kto nadstawi ucha, ten usłyszy. Przy czym te "czarne charaktery" również zdają sobie z tego sprawę - przypatrz się np. swojemu genetycznie zmodyfikowanemu pomidorowi, smakującemu jak jakieś lekarstwo - kto wie, może to lekarstwo właśnie na te "teorie" spiskowe..? (nie wiem, nie mam mikroskopu - ale są informacje tego rodzaju i to z wielu źródeł)

   Hipoteza reptilian (ang. 'reptile' = gad): prawda, prowokacja GRU czy oczernianie wesołych potworów z kosmosu - a może wszystkiego po trochu..? Gdyby współcześni ludzie podbijali jakąś planetę i chcieli uczynić jej mieszkańców niewolnikami, na pewno wybudowaliby im wysokie płoty z drutami pod prądem, każdy dostałby zdalnie sterowaną obrożę, bez wątpienia sporo byłoby też brzęczenia łańcuchami... Tymczasem w oparciu o różnorakie dziwne fenomeny naszej rzeczywistości i haniebnie uderzające paradoksy tego świata, coraz częściej słyszy się głosy, że najwyraźniej w branży okupacji istnieją również jakieś bardziej wyrafinowane rozwiązania, systemy tak zaawansowane, że ich więźniowie na własnej ziemi mają duży problem w ogóle ze zorientowaniem się w sytuacji, że cały czas ktoś niepostrzeżenie ich kontroluje i nimi manipuluje, że wolność, którą na co dzień mogą się cieszyć, to tylko wolność reklamowana w telewizji, zwykłe badziewie dla takich, co wierzą reklamom. Jeżeli przekonała Cię ta hipoteza, nie zwlekaj i nie siedź tak bezczynnie, ale może chociaż spróbuj odwdzięczyć się tym, którzy w Twoim życiu najwięcej dla Ciebie zrobili: udaj się do cioci albo babci i wytłumacz im, że jakieś gadoidy lub ich krzyżówki z ludźmi sterują naszym światem od tysięcy lat, to stąd były te wszystkie wojny i masakry, terror wieków - dla nich to coś jak żniwa, bez tego zdechliby z głodu; że to takie dwumetrowe jaszczurki chodzące na dwóch nogach, co jedzą dzieci i fruwają w niewidzialnych latających spodkach, kiedy akurat nie wychodzą ze ściany, a tak w ogóle to potrafią zmieniać postać i zazwyczaj głupio się patrzą, jeśli oczywiście nie przebywają w tym swoim wymiarze, skąd podłączają się do czakr niektórych ludzi, niby wszy do włosów czy tasiemce do układów pokarmowych. Oczywiście babcia albo ciocia nie uwierzy w 97 procentach przypadków; wtedy należy spróbować z kimś inteligentnym, na poziomie, młodym i oczytanym na bieżąco - i co, taka sama reakcja... Bierze się to stąd, że nawet kiedy ktoś o otwartym umyśle, bystry i szybki w myśleniu, z pozytywnym nastawieniem i szacunkiem wobec osoby przekazującej mu tę teorię, słyszy taką propozycję modelu otaczających nas realiów, to w jego głowie uruchamia się normalne inteligentne myślenie, a efekt analizy wygląda w ten sposób, że przecież gdyby byli jacyś kosmici, to chyba ci z SETI powiedzieliby o tym pierwsi, a to nie może być tak, że cały świat jest zakłamany i wszystkie najróżniejsze media rozmijają się z prawdą, ponieważ za dużo jest porządnych dziennikarzy i rozmaitych właścicieli stacji telewizyjnych, żeby to wszystko mogła być jakaś zmowa, kartel, parada kłamstw i banda oszustów. Rozumowanie to wydaje się nie mieć słabych punktów - oprócz tego, ze jest błędne, gdyż ci wszyscy porządni dziennikarze z reguły także myślą, że mówią prawdę i nie wynika to z naiwności ani nieuwagi, tylko naprawdę trudno się zorientować i natknąć na jakieś ślady, że w naszej rzeczywistości "coś poprawiają" - w głównym obiegu informacyjnym w ogóle tego nie ma, a kto ma czas na szukanie jakichś danych po sieci, skoro można mieć wszystko za włączeniem guziczka i gromadząc informacje o świecie, jednocześnie np. jeść pizzę - no czy to nie jest fajne..? Stacje telewizyjne nie mogą siać paniki w oparciu o informacje zupełnie różne od oficjalnie uznawanych za puzzle układanki z prawdą, takie rzeczy grożą utratą koncesji, procesami o odszkodowania i innymi kłopotami, a zyskać można bezpośrednio niewiele. Ale czy to samo się tak porobiło, że akurat tej hipotezie najtrudniej jest dać wiarę i przypisać przyzwoite prawdopodobieństwo poprawności? Przecież gdyby ci z SETI mówili prawdę, to ludziom też łatwiej byłoby uwierzyć w te hybrydy rządzące światem, cwane jaszczurki z kosmosu i w ogóle takie sprawy - gdyby ci z SETI chociaż nie kłamali, to inteligentnym ludziom dużo łatwiej byłoby uwierzyć, w każdym razie nie musieliby odrzucać tej teorii jako nieprawdziwej w związku ze sprzecznością z podawanymi w mediach komunikatami tego rodzaju 'ośrodków naukowych'. A więc dla kogo oni właściwie pracują..? Pewnie oni sami tego nie wiedzą, tak to wydaje się wyglądać - np. Phil Schneider też przez kilkanaście lat myślał, że nie dość, że zarabia niezłą kasę, to jeszcze pracuje na rzecz dobra ludzkości - aż pojechał służbowo na spotkanie w jakiejś tajnej drugiej siedzibie ONZ gdzieś pod wodą i weszli Szarzy, od których unosi się atmosfera zła, dławiącego paraliżu i cmentarnego robactwa, każdy to relacjonuje mniej lub bardziej okropnie - ludziom chce się wymiotować i pluć na nich jednocześnie, budzą obrzydzenie i niechęć niczym trędowaci faszyści do kwadratu - i takie stwory wchodzą sobie na spotkanie wysokich oficjeli w ONZ, zasiadają w wywyższonej loży i dyktują ludziom politykę, jak postępować z tym światem i jego mieszkańcami - nic dziwnego, że zobaczywszy coś takiego, gościu zrezygnował z roboty, chyba każdy by tak zrobił; no, może poza paroma osobami poruszającymi się po Warszawie drogimi samochodami. Jeżeli chodzi o wskazówki dotyczące najlepszych taktyk w starciach wręcz z Gadoidami i podczas bliskich spotkań z cuchnącymi Szarymi, to może przede wszystkim warto pamiętać, że oni mają rozkazy nas nie zaczepiać, tylko po cichu wszystko przygotowywać - o ile nie biegniesz na takiego z siekierą, on też raczej nie będzie próbował Cię ruszać (no chyba, że wygrałeś w konkursie "wszczepiamy implant"). Podobno (zupełnie niepotwierdzone informacje) wiele zwykłych gadoidów zna angielski oraz kilka innych języków - w razie czego można spytać, czy nie rozumieją, że krzywdząc innych, rozczarowują wszechświat i sami sobie warzą złą karmę - bo tak mówią ci "dobrzy" kosmici, że oni dlatego ciągle wymierają i mają doła, potrzebują do swoich sztuczek maszynerii zamiast siły woli, ponieważ kosmos nie udostępnia im swoich mocy, jest wobec nich niby obrażona matka; według Plejaran na pewnym etapie odkryć naukowych niezbędnym czynnikiem do powodzenia eksperymentów jest miłość, bez tego już dalej nie zaskoczy - według Colliera to dlatego gadoidy nie mogą się dalej rozwinąć i potrzebują zaplutych Ziemian, żeby jakoś ciągnąć; a dopóki my jesteśmy zapluci, zasługujemy na to, żeby one tu były - więc dla Wszechświata jakby wszystko się zgadza...

   W roku 1943 admirał Doenitz z radością wypowiedział się, że "na Antarktydzie udało się odnaleźć wejście do mitycznej krainy Shangri-La i wybudowano tam 'niezniszczalną fortecę' dla Fuhrera i jego najbliższego otoczenia na wypadek niekorzystnego obrotu działań wojennych". Według m.in. Billy'ego Meiera i Ala Bieleka, naziści w latach 30-tych zorganizowali ekspedycję do Tybetu, skąd wrócili z koncepcją silnika antygrawitacyjnego od lewitujących po górskich klasztorach mnichów i/lub ze strzeżonych przez nich zwojów (niezłe opisy działania napędu pojazdów 'bogów' znajdują się również w prastarych świętych księgach z Indii) - w 1945 r. w bunkrze w Berlinie znaleziono ciała bodajże siedmiu tybetańskich mnichów, z których jeden był w dodatku jakimś strażnikiem klucza, czy coś w tym stylu. Kiedy się pracuje nad tą antygrawitacją, to w pokoju obok można od razu robić podróże w czasie - sprzęt jest praktycznie ten sam; według Ala Bieleka w Niemczech równania związane z poruszaniem się po czasoprzestrzeni pisał m.in. Oscar Schneider, to dlatego był potem taki cenny. Oprócz wyżej wymienionych, istnieje niestety cała masa źródeł i opracowań dotyczących ucieczki śmietanki nazistów na Antarktydę - więcej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Np. w Polsce jacyś mistrzowie już w latach 50-tych powydawali książki, w których znajdowały się mapy z głównymi ośrodkami nazistowskiej emigracji w Brazylii i na Ziemi Ognistej, a także rozmieszczenie domniemanych baz w Argentynie oraz na Antarktydzie. Możliwe, że to oni pokonali pierwszą ekspedycję admirała Byrda - każdy, kto ma telewizor, nieraz widział zdjęcia z ataków japońskich kamikadze na amerykańskie okręty podczas zaciętych i pełnych ognia bitew, ale zapewne mało kto miał okazję obejrzeć kilkusekundowe nagranie podobnej sceny, ujęcia zza stanowiska artylerii przeciwlotniczej na okręcie, kiedy ponad statkiem bardzo szybko przemyka ...latający talerz, brzydki jak niemiecki - bezradna mina amerykańskiego żołnierza (nie są w stanie tak szybko obrócić działka p-lot) pozwala przypuszczać, że jest to materiał autentyczny, do wglądu na niezależnych filmach dokumentalnych o Antarktydzie. Według relacji z kontaktów Billy'ego Meiera, ocaleli naziści czym prędzej poszli po rozum do głowy, tak jakby zerwali z przeszłością w wykonaniu Adolfa i żałowali tego, co nawyrabiał - po czym generalnie odlecieli w kosmos, zresztą u nich dowódcami takich pojazdów były zazwyczaj kobiety, ten dział mieli mocno uduchowiony ze względu na kontakty z prawdziwymi ufo; Plejaranie raczej nie mówią o nich źle, natomiast według Alexa Colliera od tego czasu zdążyli już pomóc gadoidom w podboju kilkunastu planet - tu na ostrożne poparcie byłaby relacja najsłynniejszej amerykańskiej pary uprowadzonych z lat 60-tych Betty i Barney'a Hillów, którzy podczas seansu hipnozy w 1989 r. przypomnieli sobie, że na spodku między Szarymi stał człowiek, w czapce kapitana i ...ze swastyką na ramieniu - oni są z małej mieściny, ciekawe po co mieliby wymyślać akurat coś takiego, o ile ich sąsiedzi to nie sami ufolodzy i badacze ukrytych wątków historii. Jeśli to prawda, że post-naziści byli naszą forpocztą w kosmosie, to już naprawdę nic dziwnego, że nie trąbią o tym w radiu - to by dopiero zeszła dolina na miliardy, gdyby to ujawnili, nie mówiąc o renesansie organizacji neonazistowskich. Niestety sporo faktów wydaje się jakby potwierdzać te doniesienia - przede wszystkim po zajęciu Niemiec alianci nie mogli się doliczyć ok. stu łodzi podwodnych najnowszego typu, wyprzedzającego swoją epokę o kilkanaście lat, 100 000 ludzi, w tym wielu naukowców, dwóch latających talerzy (inne znaleźli i żołnierze z Zachodu, i z ZSRR, w bazach we wnętrzach skał, gdzie zaczynali to produkować - według Ala Bieleka alianci wygrali II wojnę o 30 dni, tyle czasu pozostawało do przeważenia się szal, to dlatego Niemcy bronili się do końca, jeszcze dziećmi w Berlinie). W książkach z całego świata poświęconych problematyce podwodnej ewakuacji nazistowskich elit bardzo często (jeśli nie najczęściej) cytowany jest polski badacz Igor Witkowski - autor m.in. czterotomowej pozycji "Supertajne bronie Hitlera". Wiele osób posiadających atlasy geograficzne może sobie sprawdzić, że do dnia dzisiejszego jeden z regionów Antarktydy bywa nazywany miłą dla ucha nazwą 'Nowa Szwabia' (zamiennie z 'Ziemia królowej Maud'). W czasie wojny w mediach nie obowiązywało jeszcze embargo na informacje o latających spodkach (w ogóle pisało się o tym na pierwszych stronach do połowy lat 50-tych - wtedy to nie było jeszcze śmieszne; u nas np. zrobiło się to nagle niepoważne zdaje się po 1989 r. - w ZSRR zawsze była wokół tego inna atmosfera, oni nie mieli tak dużo do ukrycia, jeśli chodzi o temat gości z kosmosu) - istnieje wiele krótkich notatek w zachodnich gazetach codziennych z ostatnich miesięcy wojny o nowej powietrznej broni Niemców, budzącej wiele obaw wśród dowódców sprzymierzonych. To nie koniec tej garści "szczegółów": włoski dziennikarz Luigi Romersa po wojnie uparcie zarzekał się, że w 1944 r. na jednej z wysp Bałtyku był świadkiem potężnej eksplozji i widział wielki grzyb - obecni z nim w bunkrze dowódcy (ten jeden raz nie pozwolono mu zabrać tłumacza) nie używali słowa 'Atombombe', tylko coś jak 'Zeitregelungbombe' - co tłumaczyłoby się jako 'bomba rozpadowa'; powiedziano mu tylko, że "kiedy bomba będzie gotowa, zostanie użyta na Wschodzie". Według Ala Bieleka na szczęście dla żołnierzy aliantów Hitler do końca pozostał totalnym rasistą i nie zdecydował się na użycie tej broni przeciwko ludziom z Zachodu; poza tym Niemcy mieli taką zasadę, że nie udostępniali siłom zbrojnym żadnej nowej technologii wojskowej, dopóki nie istniała technologia obrony przed nią - a przed tą bombą, silniejszą niż wodorowa, w żaden sposób nie można się było obronić. Co ciekawe, pierwsze testy z bronią jądrową na amerykańskim poligonie odbyły się ...pięć tygodni po zajęciu Niemiec - bywa i tak. Obszerny artykuł na ten temat w języku polskim m.in. ze zdjęciami niemieckiego ufopodobnego badziewia i projektem statku międzygwiezdnego Andromeda w kształcie cygara, którym podobno stąd odlecieli - tutaj. Z kolei hasło 'Nowa Szwabia' w polskiej Wikipedii ma do zaoferowania następujące interesujące ustępy:

   "Po wojnie powstała teoria spiskowa dotycząca zainteresowania III Rzeszy Antarktydą. Wielu ludzi uwierzyło, że na terytorium Nowej Szwabii Niemcy założyli tajny kompleks, w skład którego wchodziły: baza U-Bootów oraz kompleks schronów i budynków badawczych, w których hitlerowcy zgromadzili ogromne ilości złota z okupowanych krajów, a także prowadzili prace nad "Cudowną Bronią". Nowa Szwabia miała posiadać też swój własny garnizon wojskowy. Poza tym, w końcowej fazie wojny miała to być kryjówka dla uciekających z Rzeszy nazistów, w tym samego Hitlera. Teorię te mają potwierdzać takie wydarzenia jak:

* przechwycenie w grudniu 1944 r. przez Aliantów komunikatu dla działających na południowym Atlantyku U-Bootów od samego admirała Doenitza: Misji nie przerywać, aż do całkowitego wykonania

* zainteresowanie wobec Antarktydy jakie wykazywali Amerykanie. Od 1946 przeprowadzali oni wojskowo-badawcze misje o kryptonimie "Highjump" dowodzone przez doświadczonego polarnika Richarda Byrda. W oficjalnym raporcie zaskakuje wzmianka o stratach w ludziach i w sprzęcie podczas misji oraz zarzuty wobec Byrda o opowiadaniu przez niego zaskakujących historii o nazistowskich bazach na Antarktydzie. Prawdopodobnie po potwierdzeniu informacji przez kolejną ekspedycję, Byrd został potajemnie zrehabilitowany, co odsunęło od niego widmo pobytu w szpitalu dla obłąkanych i przywrócony decyzją Eisenhowera na stanowisko dowódcy kolejnej wyprawy wojskowej o kryptonimie "Deepfreeze".

* widywanie przy brzegach Ameryki Południowej U-Bootów długo po wojnie. Na przykład w 1947 wiele osób miało widzieć U-Boota u wybrzeży Argentyny

* zaobserwowane w Republice Południowej Afryki w 1958 roku dwa wstrząsy mogące pochodzić z eksplozji jądrowych nad terenem Nowej Szwabii. W czasie trwania operacji "Deepfreeze" wobec pogłosek o "wojnie na Antarktydzie" Chile, Nowa Zelandia i Argentyna ostro zaprotestowały przeciwko użyciu broni jądrowej w tym rejonie. Badania tkanek pingwinów w latach 60. zaowocowały odkryciem skażenia radioaktywnego w ciałach tych zwierząt"

   Ciekawy, chociaż obszerny artykuł w języku polskim dotyczący cudownej broni Hitlera ('Wunderwaffe') znajduje się tutaj.

   Jeszcze parę słów otuchy i nadziei dla osób pragnących robić karierę w polskich mediach: w "Gazecie Wyborczej" była kiedyś recenzja filmu 'Fahrenheit 9/11' pełna pytań, dlaczego jego autor pominął wszelkie naprawdę zagadkowe fakty dotyczące wydarzeń z 11 września; również w "Przekroju" znalazło się miejsce dla artykułu w miarę naturalnie orbitującego wokół tych tematów, co prawda zagranicznego dziennikarza. Do teleprogramu "Kropka tv"sprzedawanego w marketach sieci Biedronka pewnego razu dołączono płytę z filmem 'Loose Change', a na portalu Wirtualna Polska (wp.pl) przez ponad miesiąc osoby z różnych miast i miasteczek wpisywały gratulacje za odwagę pod krótkim filmem dokumentalnym rodzimej produkcji zatytułowanym 'Zamachy z 11 września - największe kłamstwo XXI wieku?'. Wprawdzie to nie to, co we Francji czy Niemczech, gdzie książki o tym normalnie są w księgarniach - ale zawsze lepiej, niż było pod rozbiorami, więc chyba można spokojnie przejść nad tym do porządku dziennego, skoczyć po piwko i włączyć sobie meczyk w tv; coś przecież trzeba porabiać... A świry zawsze się znajdą, co będą wymyślać jakieś niestworzone historie - widziałem takich na filmach, dziwni i strasznie bredzą, sam nie chcę taki być. Zresztą, gdyby to było coś poważnego, to przecież pisałoby o tym w gazetach, mówili ci dziennikarze w telewizji, oni w porządku wyglądają; kredyty mogliby sobie spłacić np. ze społecznych datków dla organizacji pozarządowych, ludzie wpłacają na te konta miliony - przecież nie wydadzą wszystkiego na drogie samochody i wystawne domy, to tylko skromni chrześcijanie... Aha - jeszcze Mariusz Max Kolonko, chyba jako jedyny z publicznie znanych dziennikarzy naszych niezależnych i obiektywnych mediów, pełnych nieugiętych osobowości, wygospodarował w swoich tekstach trochę miejsca na zwięzłe opisanie zbiegu poszlak, że być może kluczowymi warstwami naszego świata od paru wieków z wdziękiem sterują jacyś miłośnicy symboliki opartej na płonących zniczach, pentagramach, piramidach i sowach - w każdym razie pozostawiali swoje znaki w takich miejscach, że trudno nazywać ich zaszczutymi tchórzami kryjącymi się ze wstydu. Poza tym w salonikach Kolportera itp. można znaleźć magazyn Nexus, gdzie większość omawianych w niniejszej witrynie tematów jest poruszanych w artykułach polskich autorów oraz tłumaczeniach zagranicznych badaczy, zazwyczaj na niezłym poziomie.

   Wracając do relacji Ala Bieleka - w wieku XXVIII latające miasta mają 2,5 mili wysokości, co około 300 pięter kładą platformę antygrawitacyjną, która znosi nacisk na poziomy poniżej; kiedy telepatycznie przesłuchiwała go sztuczna inteligencja w formie lewitującego kryształu niepołączonego z czymkolwiek, ubrano go w kombinezon chroniący przed promieniowaniem - takie tam mają wtedy komputery, czy raczej będą mieli. "Komputer" chciał wiedzieć, skąd Al (wtedy jeszcze Ed) się tam wziął - ale on nic nie pamiętał. Ówczesny ustrój to ...czysty socjalizm: wszystko jest za darmo, ale każdy powinien robić coś dla społeczeństwa - jemu dali pracę przewodnika po latającym mieście dla turystów z klasycznych miast. Sztuczna inteligencja powiedziała mu, że nie ma już wojen, armii ani żołnierzy - choć mają środki do obrony miast, ale nieużywane. Mają telewizję, radio, teatry, pociągi jeżdżące jak statki wycieczkowe, tory po całej planecie dwukrotnie szersze od dzisiejszych, wagony dwuipółkrotnie. Są jeszcze samochody. Wygląd ludzi jest mniej zróżnicowany niż obecnie, to znaczy nie chodzi o ubrania. Według ówczesnej historii około XXI - XXII wieku całkowita populacja Ziemi wynosiła 300 milionów ludzi (w wywiadzie Al komentuje to współczesnymi nam planami spod szyldu Nowego Porządku Świata - ang. 'New World Order' - redukcji liczby mieszkańców Ziemi do 500 milionów, a już na pewno mniej niż miliarda, gdyż do utrzymania większej populacji rzekomo nie wystarczy zasobów naturalnych planety). Na socjalizm zdecydowano się w poprzednich wiekach, aby skończyć z systemem bankowym, który ciągle usiłował czerpać zyski z wojen; na sztuczną inteligencję padło, kiedy okazało się, że w tym socjalizmie tak samo tworzą się elity, które sprawowanie władzy wykorzystują do własnych egoistycznych celów. W XXVIII wieku religia już nie istnieje - zresztą już w 2137 r. występuje wyłącznie w formach szczątkowych. W XXVIII wieku "Boga" uważa się za byt bardzo trudny do poznania i niemożliwy do ogarnięcia przy użyciu naszych zdolności rozumienia czy pojmowania; jednak choć "Bóg" pozostaje jak gdyby poza fizycznym wszechświatem, to utrzymuje z nim kontakt poprzez nas, ponieważ to my zbieramy dla niego doświadczenia - a skoro on jest częścią nas, to my jesteśmy cząstkami Niego, to jest sprzężenie zwrotne - takie tam mają wtedy nastawienie; ich filozofię można w naszych czasach odszukać w sieci pod hasłem 'Wingmakers'. W VIII wieku pozostawili zakopane 'kapsuły czasu' ze swoją literaturą, muzyką i technologią, w XX wieku odkopano 3 z nich - np. tę odkrytą ok. 1983 r. w Nowym Meksyku od razu przejęła NSA, tylko jeden z archeologów zaczął o tym mówić uznając, że nie mają prawa tego ukrywać. Pozostałe 4 mają być odkopane w XXI wieku - ta pomoc jest w związku z trudnymi czasami, do których się zbliżamy, kiedy ukształtuje się przyszły obraz naszego świata - ponura dyktatura albo prawda i wolność. W rozumieniu Ala Bieleka pętla czasu jest plastyczna - nasza przeszłość jest ustalona, ale ...można ją zmieniać i już to robiono. Ci z XXVIII-go wybadali, że po roku 3000 na Ziemi nie ma już życia, nie wiadomo czemu - może dlatego starają się jak gdyby 'lepiej rozgrzać' przeszłość, aby dać ludzkości szansę zmiany tego niekorzystnego rezultatu; według Ala upadek społeczeństwa przyszłości może być wynikiem obserwowanego tam przezeń zaniku pomysłowości i kreatywności, czego przyczynę stanowi brak rywalizacji - skoro wszystko jest dostępne, ludzie po prostu trwają przy codziennych nawykach, nikt nie ma ciśnienia, żeby coś tworzyć i wymyślać, konkurować. Informacje od Ala dotyczące współczesności: kometa Hale'a-Boppa to jeden z największych obiektów, jakie kiedykolwiek weszły w granice Układu Słonecznego - wojsko odkryło ją 10 lat przed publicznie znanymi odkrywcami, jak również obiekt lecący tuż za nią, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa odpowiedzialny za dwie korekty kursu tego ciała niebieskiego, w wyniku których kometa została nakierowana wprost na Ziemię (od tego czasu zniszczyli już ten statek - info m.in. od Phila Schneidera i Stewarta Swerdlowa, te akurat dane są z wywiadu z Bielekiem z 1993 r. w 'Coast 2 Coast', gdzie Al określał te informacje jako cynki od kumpla z wojska). Jedna z najbardziej nokautujących informacji od Ala Bieleka, którą Prestonowi Nicholsowi pewnego razu zdradził jego przełożony w pracy, traktuje o tym, że na Księżycu pierwsi byli ...Brytyjczycy - w latach 1897-1898 podnosili na Srebrny Glob kapsuły przy użyciu jakiegoś promienia w typie technologii antygrawitacyjnych, które po dziś dzień pozostają tajne.

   Przerywnik: dla amatorów mocnych wrażeń historia okrętu radarowego USS "Liberty", 8 czerwca 1967 r., czyli podczas 'wojny sześciodniowej', wysłanego przez prezydenta USA Lyndona Johnsona ku wybrzeżom Egiptu z zadaniem podsłuchiwania komunikacji walczących stron. Ale nie taka była jego prawdziwa misja, o czym jednak załoga ani kapitan jednostki nie wiedzieli. Od czasów projektu operacji Northwoods w kręgach amerykańskiej generalicji i władz funkcjonował koncept, że skoro przez ostatnie pół wieku tylko raz udało się kogoś sprowokować do wojny (Japończyków), to w sumie można by zatopić jakiś własny okręt i zwalić winę na kogokolwiek, kogo warto by zaatakować w ramach walki o pokój - o który USA zawsze walczyły przecież nie mniej niż ZSRR, równie dużo inwazji w przeliczeniu na dekady nie pozostawia złudzeń co do sumienności oddania szczytnej sprawie tego wspaniałego narodu, w którym każdy zwykły obywatel cały czas myśli o tym, by ludziom z innych krajów żyło się lepiej, a nawet gotów jest za to umierać w piekącym słońcu dalekich terytoriów (faktycznie w XX wieku Stany Zjednoczone przeprowadziły więcej interwencji zbrojnych i przewrotów w odległych państwach, niż jakikolwiek współczesny lub historyczny kraj - kto wie, może nawet ustanawiając w ten sposób rekord wszechczasów, którego już nikt nigdy nie pobije na planecie Ziemia). Tak więc kolejny raz zastosowali to zagranie z okrętem - w sumie trudno się dziwić, to najprostsze rozwiązanie, bądź co bądź okrętem najłatwiej podpłynąć do jakiegoś kraju, z którym chce się skojarzyć wojnę. Według relacji załogi, USS "Liberty" cały dzień był śledzony przez jednostki izraelskie, które doskonale zdawały sobie sprawę z jego pozycji. Statek znajdował się 14 mil od wybrzeża, na wodach międzynarodowych, pod dobrze widoczną amerykańską banderą. Izraelski samolot zwiadowczy dodatkowo przeleciał tuż nad nim. O godzinie 14 na niebie pojawiły się trzy nieoznakowane samoloty Mirage-3 (myśliwsko-bombowe klasy Mig-21), które z miejsca przystąpiły do zakłócania łączności i ostrzału okrętu z karabinów maszynowych, a także zrzucania ładunków konwencjonalnych oraz napalmu w trakcie wielokrotnych przelotów nad symbolicznie uzbrojonym okrętem. Następnie nadleciały bombowce m.in. z ładunkami zawierającymi fosfor biały. Kolejny atak przeprowadziły trzy kutry torpedowe płynące pod izraelską banderą: oprócz ostrzału z ciężkich karabinów maszynowych, jedna z torped trafiła w statek i przeszła na wylot, pozostawiając po wybuchu dziurę o średnicy trzydziestu stóp. Dalej kutry torpedowe przystąpiły do niezgodnego z prawem wojennym ostrzału spuszczonych do wody szalup ratunkowych - a cały czas wszystko działo się na wodach międzynarodowych, przy czym na zniszczonym okręcie do końca powiewała wyjątkowo duża amerykańska flaga. USS "Liberty" płonął, a atak ciągnął się przez wiele godzin; bez przerwy wzywano przebywającą w pobliżu amerykańską VI flotę z prośbą o wsparcie powietrzne. Z jej dwóch lotniskowców wysłano na odsiecz eskadry myśliwców, ale zostały one zawrócone na mocy rozkazów z ...Białego Domu. Dowodzący lotniskowcami wchodzącymi w skład tego zgrupowania kontradmirał Geiss zatelefonował do Waszyngtonu, domagając się potwierdzenia rozkazu - najpierw rozmawiał z sekretarzem obrony Robertem McNamarą, a następnie do słuchawki dorwał się prezydent Johnson i wykrzyczał, że okręt ma pójść na dno, nie może otrzymać pomocy i rozkazuje odwołać samoloty. Po trzech godzinach metodycznej rzezi na miejscu pojawił się jednak radziecki okręt szpiegowski - wobec świadków Izraelczycy się wycofali, pozostawiając praktycznie zniszczoną jednostkę, która jakimś cudem jeszcze nie zatonęła. Po latach o sprawie zaczęli mówić wysocy rangą dowódcy amerykańskiej marynarki (m.in. admirał Thomas Moorer), którzy o wypadkach byli wówczas informowani na bieżąco, a także oficer US Navy, któremu polecono sfałszować raporty dotyczące tego wydarzenia, jak również jeden z izraelskich pilotów, który trzykrotnie odmawiał zaatakowania sojuszniczego okrętu na neutralnym akwenie, dopóki nie zagrożono mu sądem wojennym. W akcji zginęło 34 amerykańskich marynarzy, 171 zostało rannych, a wszystkim ocalałym oraz dowódcy okrętu zakazano mówić, co się wydarzyło, pod groźbą dożywotniego więzienia lub kary śmierci; kapitanowi na pocieszenie przyznano jednak order - Medal Honoru - tyle, że też nie mógł o tym nikomu powiedzieć. Z czasem sprawa wyszła jednak na jaw - izraelscy dowódcy zajęli stanowisko, że się pomylili, ich żołnierze nie dostrzegli amerykańskiej bandery, to było takie nieszczęśliwe nieporozumienie - no pewnie, przecież nikt nie podejrzewałby, że ktokolwiek z demokratycznych władz jednego czy drugiego kraju mógłby umyślnie zaaranżować taką morderczo-zdradziecką operację. W całej sprawie chodziło o nie byle co, gdyż plan zakładał zwalenie wszystkiego na Egipt, inwazję USA i zajęcie całego Bliskiego Wschodu. Według pewnych źródeł bombowiec z bombą atomową leciał już na Kair - trudno w to uwierzyć, ale są na ten temat relacje i świadkowie. Cały niniejszy akapit stanowi jak gdyby substytut napisów do pięciominutowego fragmentu filmu Alexa Jonesa, który z jego oryginalnym komentarzem można obejrzeć tutaj. Na innym filmie Alexa wypowiada się była pracownica Pentagonu Karen Kwiatkowski, która odeszła z pracy po 11 września - według niej już dawno mieli to opracowane, że wybudują w Iraku cztery wielkie wojskowe bazy, to pod kątem tego planu kraj ten został zajęty jako pierwszy, ponieważ na mapie jest to po prostu nieduże państwo w samym środku Półwyspu i po wybudowaniu infrastruktury stamtąd najłatwiej będzie podbić resztę - czyli Iran i Syrię; tak bez żadnego zaplecza raczej trudno byłoby opanowywać te wszystkie terytoria. A do 2020 r. jeszcze Wenezuelę, żeby już nikt nie pytał, dlaczego wszyscy terroryści są z półwyspu z ropą; ups, oni też mają ropę - no cóż, trudno, przypadek, a znowu będzie pożywka dla tych zwolenników teorii spiskowych i innych niedouków, co w byle bzdury wierzą - tymczasem my pamiętajmy, że gdyby to była prawda, to byłoby o tym w telewizji, tam przecież wypowiadają się wszyscy eksperci i najbardziej renomowani komentatorzy. Nawet jeśli faktycznie tak to się potoczy, że w miarę wzrostu ceny baryłki Wenezuela zamiast spokojnie sprzedawać i stawać się bogata jak emirat, zacznie coraz bardziej sponsorować terroryzm i w końcu w imię pokoju trzeba będzie chcąc nie chcąc przeprowadzić inwazję - to co z tego, ot ktoś tak powiedział i potem tak samo się wydarzyło, ale to jeszcze nic nie znaczy, a że gościówa miała kwity z wypłat z Pentagonu - to fajnie, ale skoro nawet nie mówili o tym w amerykańskiej telewizji, to chyba żaden z tego poważny temat, bo by to na pewno gdzieś podchwycili w Niemczech albo Wlk. Brytanii w jakimś poważnym tygodniku, gdyby to był taki dynamit, od razu by było o tym głośno - my Polacy zamiast sami myśleć, na razie lepiej pouczmy się jeszcze trochę od tych zachodnich demokracji i ich mediów, one sprawiają wrażenie najbardziej rzetelnych i na pewno każdy inteligentny dziennikarz sam potrafi to ocenić.

   Refleksja na temat posiadania i prezentowania wiedzy dotyczącej zjawiska ufo, jak również dzielenia się swoimi odkryciami z najbliższym otoczeniem, uprawianymi w wersji ekstremalnej, to znaczy opisując wszystkie hipotezy naraz: wiadomo, że jak z tym wyjedziesz do ludzi, którzy większą część dnia spędzają na pracy i rozwikływaniu własnych problemów osobistych, a informacje czerpią tylko z telewizji i są przekonani, że to tam zawsze podaje się wszystkie najciekawsze i najważniejsze newsy - uznają cię za ostro szurniętego, m.in. bo przecież gdyby naprawdę pojawiły się na ten wielkiego kalibru temat np. jakieś zeznania astronautów i wojskowych, czy wręcz zdjęcia - to byłoby o tym w telewizji, na bank na wszystkich kanałach jednocześnie, jak można tego nie rozumieć..? Można się tym dołować, że wciąż żyjemy w tak wynaturzonym świecie, gdzie ledwo ktoś wypowie prawdę, to już jest nienormalny - on myśli inaczej niż telewizor..?  niezły świrus..! - jednak popatrzmy parę wieków wstecz: za wysunięcie przypuszczenia, że Ziemia obraca się wokół własnej osi - spalenie na stosie (Giordano Bruno); z Darwina do końca życia szydzono w związku z jego koncepcją ewolucji; braci Wright traktowano jak debili, kiedy mówili o lataniu, a po pierwszym locie po prostu im nie uwierzono; teoria dryfu kontynentów w kręgach 'naukowych elit' przez dekady budziła śmiech, że boki zrywać; obecnie jest tak np. z badaniem telepatii: każdy doświadczył tego wielokrotnie w zwykłych sytuacjach życia codziennego, kiedy np. ktoś powiedział o czymś, co przybywając tematycznie z daleka pojawiło się w Twojej głowie 1,5 sekundy wcześniej - ale wszyscy muszą być zdania, że nie ma czegoś takiego, bo nie było o tym w szkole, na mszy ani w gazecie, nigdy nie złapano tej telepatii do probówki ani nie namierzono, żeby odbijała jakieś fale - więc chyba nie istnieje, skoro nie można jej nawet sfotografować; a jak nie i wierzysz w telepatię, to na 100% masz coś nie tak pod sufitem - to też jest dziwne, że kiedy wyrażasz jakikolwiek własny pogląd na temat propagowany jako "naukowo przebadany i na bieżąco pogłębiany, że mucha nie siada" - to zaraz inni, wręcz jakby im ktoś za to płacił, wynurzają się z ciemnych głębin własnej apatii i ruszają na Ciebie niczym piranie na dżdżownicę znienacka wrzuconą do wody - takie jest w ludziach ciśnienie, żeby się wybić, choćby na zasadzie "łe, patrzcie, jaki on głupi..! - no i jak teraz wyglądam, przy nim..?" - nawet gdyby dane "głupoty" akurat przypominały normalne logiczne myślenie w oparciu o dostępne informacje i osobiste doświadczenia, to kogo to obchodzi, skoro i tak wszyscy przecież uważają tak samo, jak mówią w telewizorze, pisało o tym w gazetach, że zasadniczo wszyscy są normalni, to znaczy mają takie same poglądy, które są rozsądne - a tak poza tym to świry, bandyci i trzeba mieć zawsze oczy dookoła głowy, kapewu..? Od stuleci sami jesteśmy dla siebie nawzajem klawiszami we własnym więzieniu - można mieć tylko nadzieję, że to jakoś samo tak dziwnie wyszło, że pomimo pojawiania się od dziesiątek lat zeznań i oświadczeń wiarygodnych świadków o nieposzlakowanej reputacji i stażu w sprawowaniu wielkiej odpowiedzialności - nadal nikt nic nie wie, czy w ogóle to ufo istnieje, cała sprawa wciąż jest skutecznie ukryta przed miliardami. Generalnie jednak wydaje mi się, że działając spokojnie i z pewną dozą śmiałości owocną w każdej grze, można pomału odzyskiwać tereny świadomości okupowane przez ten nieludzko sprytny system; jeśli to te jaszczurki, to brawo, niezły wynalazek takie niewidzialne więzienie - ale ludzie z każdego uciekną, zresztą chyba to właśnie dzieje się teraz w rozrastającym się dzięki Internetowi jak na drożdżach niezależnym obiegu informacyjnym, pochłaniającym codziennie kolejne tysiące nieprzekupnych umysłów - tak że np. na YouTube jest już więcej materiałów, niż to się da obejrzeć, dla badaczy z poprzednich pokoleń problemem był brak informacji, a my z kolei mamy już ich nadmiar i też trzeba sobie jakoś radzić w tej sytuacji, umieć powiedzieć "stop" w pewnym momencie, niczym podczas badania rozgałęzień tunelu.

   Dywagacje c.d.: weźmy np. taki obszar 51 ('Area 51' - oficjalnie nic tam nie ma, żadnej z trzech monstrualnych podziemnych baz, z których jedna rozciąga się pod jeziorem, z Las Vegas codziennie lata tam tylko samolot z pracownikami placówki badawczej zagubionej we wnętrzu górskiego pierścienia, tak że z zewnątrz tego nie widać, ani co tam tak ciągle lata - gdyby znajdowało się tam podziemne miasto, to przecież musieliby zabierać dla nich jakieś kanapki itp.). Skoro to taka bzdura i tego nie ma, to dlaczego nie było o tym nigdy wzmianki w Teleexpressie, Wiadomościach ani Informacjach, że funkcjonuje taka ściema i miliony naiwnych ludzi w to wierzą, a ręczący za jej prawdziwość aktorzy tej wielkiej zmowy i mistyfikacji posuwają się niekiedy nawet do samobójstw, byle tylko ją uwiarygodnić? Skoro pakt z Szarymi to taka bzdura, to dlaczego nikt nigdy o tym nie słyszał, nawet jeśli ogląda telewizor dwadzieścia pięć godzin dziennie - podczas gdy na konferencjach organizacji ufologicznych tysiące ludzi, już z dwóch czy trzech pokoleń, z uwagą słuchały o tym na odczytach od dziesięcioleci..? Ja tego nie rozumiem, tyle jest w magazynach bzdetów o jakichś tam szczegółach z życia amerykańskich gwiazd muzyki z lat 60-tych i 70-tych, setki razy to było - a nigdy ani wzmianki o histerii świateł latających nad Waszyngtonem na początku lat 50-tych, o istnieniu w ogóle czegoś takiego jak sekretne projekty i podziemne bazy ( ! - jasne, nie ma już nawet w ogóle żadnych uprawnień 'Top Secret' ani ściśle tajnych dokumentów, teraz wszystko jest jawne i na bieżąco transmitowane w telewizji oraz objaśniane w oficjalnych komunikatach - każdy normalny i rozsądny człowiek powinien mieć co do tego pewność, a jak nie to jest paranoikiem, czy w najlepszym razie zwolennikiem tych śmiesznych teorii spiskowych). Skoro z jednej strony istnieją na ten temat setki filmów dokumentalnych, zeznań astronautów, generałów i naukowców od niejawnych programów, skoro tyle jest trupów, zdjęć latających spodków i udokumentowanych nagrań radarowych niesamowitych manewrów - to dlaczego z drugiej strony nie ma o tym żadnej wzmianki nigdzie w tych grubych tygodnikach, wielkoformatowych magazynach i wszystkich najlepszych programach informacyjnych znanych z dociekliwości autorów? Co by o tym pomyślał porucznik Columbo, zastanowiłoby to go w ogóle..?

   Spojrzenie sobie w oczy krańcowo rozbieżnych punktów widzenia na zasygnalizowane powyżej ukryte ciekawostki: która teoria jest bardziej spiskowa - ta, że oficerowie, astronauci i zestresowani naukowcy mówią prawdę relacjonując, czego się dowiedzieli w pracy, że kosmos jest pełen życia, a latające talerze to nie żadne halucynacje powodowane może defektem mózgu zakodowanym w DNA ludzi wszystkich ras oraz identycznymi awariami układów scalonych w kamerach wideo, tylko po prostu nowi kontrahenci naszych elit od brudnych interesów - czy ta, że w XXI wieku cała prawda o naszym świecie i Wszechświecie jest już prawidłowo opisywana w gazetach i książkach, a także szczegółowo objaśniana na uniwersytetach, czyli to byłoby podobnie, jak sprawy miały się w wieku XV czy XVII, kiedy też wszyscy normalni byli przekonani, że współcześni im mędrcy i uczeni mają niezbicie udowodnioną rację na wszelkie tematy, a każdy kto myśli inaczej, doznał opętania lub pomieszania zmysłów? Mnie się coś zdaje, że dzieci z drugiej połowy XXII wieku, gdy będą się dowiadywały na lekcjach historii, co właściwie mieli w głowach ich przodkowie z początków XXI stulecia, jaki obraz świata i koncepcję swej roli na tej arenie, czy to jest jakiś przypadek czy co, to całe życie, czy to by było tak w sumie bez sensu ani powodu - będą sobie myślały: "ale kiszka!..", miały "niezłą bekę" i oddychały z ulgą, że nie przyszło im żyć w naszej epoce, podobnie jak my wzdragamy się na myśl, że moglibyśmy ciągnąć ten żywot jeszcze może w którymś z poprzednich stuleci, znanych z kart historii jako epoki powszechnej drętwoty, bicia pokłonów przed debilizmami i seksualnej ascezy w roli postawy obowiązkowej dla każdego rzekomo zdrowego i poczciwego człowieka, kobiety czy mężczyzny.

   NWO - ang. 'New World Order' - 'Nowy porządek świata' - plan rozłożony na dekady, którego zwieńczeniem ma być powstanie Światowego Rządu zbieżne w czasie z podarowaniem każdemu elektronicznego czipa wszczepionego pod skórę - to znaczy nie każdy będzie musiał go mieć, ale pieniądze będą już tylko na tych czipach, więc... (ludzie nie zgodzą się na taką nieciekawą alternatywę, chyba że po totalnym krachu finansowym nie będą mieli innego wyjścia). Według informatora Davida Icke'a, geniusza teraz już przymusowo zatrudnionego w CIA - coś mu się nie podobało i pewnego dnia obudził się ze wszczepioną w klatkę piersiową fiolką ze złocistym płynem, który trzeba wymieniać co 48 godzin albo zaczyna się umierać - gdyby ludzie mieli możliwość nie zgodzenia się na jedną rzecz, to najlepiej nie zgodzić się na mikroczip, gdyż opracowano już 5 generacji tych urządzeń, przy czym te ostatnie są zarówno nadajnikami, jak i odbiornikami - a takie transmitery są charakterystyczne dla zdalnie sterowanych robotów. No i jak się robi taki światowy rząd, który zastępuje wszystkie inne? Pomału, krok po kroczku składa się to z klocków: powstały już Unia Europejska i cichociemna Unia Północnoamerykańska (w Stanach dokumenty są już podpisane, choć tylko jeden dziennikarz miał odwagę powiedzieć o tym na wizji - zniesienie granic pomiędzy Kanadą, USA i Meksykiem oraz wprowadzenie wspólnej waluty Amero to przyszłość już zapisana w międzynarodowych umowach, tylko się o tym nie mówi, bo to byłoby mało ciekawe dla Amerykanów), rodzą się również Unia Afrykańska i Azjatycka, a także ich odpowiedniki dla pozostałych kontynentów. Na niektórych terenach, zwłaszcza gdzie nie dodaje się fluoru do wody pitnej, część ludzi jeszcze myśli i nie można z nimi pojechać tak od razu, trzeba przepchnąć te wszystkie traktaty lizbońskie itp. (kiedy np. odrzucają ci konie trojańskie podłożone w Eurokonstytucji, po prostu przygotowujesz inny dokument zawirusowany w podobny sposób i rozsyłasz go pod inną nazwą - jak gdzieś odrzucą w referendum, to robisz następne i tak do skutku). Potem już tylko łączysz te unie np. w obliczu jakiejś katastrofy, jak inaczej nie da rady, no i już masz ten swój Rząd Światowy, na którego czele sobie stajesz i np. zakazujesz posiadania filmu Loose Change już we wszystkich krajach (obecnie tylko w USA jesteś terrorystą, jeśli go masz - co zresztą jest dosyć niewytłumaczalne, skoro to tylko jakieś niepoważne insynuacje studentów odnośnie wydarzeń historycznych). Z drugiej strony należy zauważyć, że np. Plejaranie od B. Meiera doradzają Ziemianom powołanie jednego rządu dla całego globu - w kosmosie każda rozwinięta planeta występuje jako jedna całość; poza tym fajne te unie, że już nie ma granic - to była zawsze dolina z tymi celnikami, a dokładniej z ich minami gestapowców. Nie wiadomo do końca, co o tym myśleć - to znaczy mieć wszczepionego czipa chyba nikt nie pragnie, zapewne niewiele osób znajduje się już na tym etapie - choć w telewizji promują to nie od dziś, że np. można dzięki temu szybciej wejść do klubu w Barcelonie, zrobić zakupy w markecie we Frankfurcie albo pozwolić się namierzyć po porwaniu w Ameryce, zadowoleni ludzie z uśmiechem opowiadają, jak to ich życie zmieniło się na lepsze i łatwiejsze, odkąd dali sobie wszczepić czipa jako pierwsi. Natomiast co do znoszenia granic to jest w tym jakaś myśl i nie jest sprytnie zakładać, że wszyscy politycy świata mają złe intencje i cały czas myślą tylko, jak nam zrobić kuku - zapewne niejawne ciała międzynarodowe obradujące co jakiś czas wokół tematu 'jak powiedzieć ludzkości o kosmitach' pracują też jakby na rzecz unowocześnienia struktury politycznej naszego globu do standardu stosunków międzyplanetarnych. Mimo wszystko jednak większość badaczy jest zdania, że ten NWO to jakiś syf i trzeba uważać, dosłownie mieć oczy dookoła głowy, bo cały czas próbują z tym wyjeżdżać - a to będzie utrata suwerenności dla wszystkich krajów na rzecz nie wiadomo kogo, ale to oni dość skrytobójczo popisują się już od dekad, przy czym bankierzy mają u nich jak pączki w maśle, a w żadnej telewizji nikt nigdy złego słowa na nich nie powie; z drugiej strony inni badacze zauważają, że w praktyce już od paru dekad mamy niewidzialny światowy rząd, tyle że niewiele osób zdaje sobie z tego sprawę - więc to już w sumie nie byłaby wielka różnica, a przynajmniej ludzie by się dowiedzieli. Na wypadek różnych katastrof itp., bez których nie da się przeprowadzać zamaszystych zmian, ponieważ ludzie z reguły nie życzą sobie przemeblowywania całego świata tylko dlatego, że gdzieś daleko ktoś tak sobie wymyślił - badacze tacy jak David Wilcock czy Marcia Schaefer utrzymują, że jedyny sposób, którym można utrzymać się przy życiu w obliczu potężnej katastrofy naturalnej, wojny itp., to siła świadomości, czyli jak gdyby to, co sobie wyobrażasz i na co zgadzasz się w swojej głowie - tylko własne myśli mogą Cię przeprowadzić przez te wszystkie wydarzenia, których najlepiej w ogóle się nie spodziewać, tylko właśnie myśleć pozytywnie, jako że myśl to potęga, wyobraźnia to wielka siła, dusza to bóg-stwórca w miniaturce, który operuje na otoczeniu całą swoją mocą, choćby tego nie chciał albo nie potrafił dostrzec.

   Ważna rzecz, którą wypadałoby rozumieć, to że ci wszyscy ludzie nie są źli - ci z CIA czy od tajnych projektów: praktycznie każdy z nich myśli, że jest patriotą i pracuje dla dobra kraju czy w ogóle ludzkości, całego świata; złudzenia trwają nieraz po kilkanaście lat, jak w przypadku Phila Schneidera - dopóki się nie przekonasz, co jest na samej górze tej struktury, jaki syf i bezduszność, kto tak naprawdę już dawno wykupił Twoją drużynę i tylko udekorował pięknymi hasłami korytarz prowadzący z szatni na stadion, gdzie masz czarować tłumy. Również Iluminaci czy Bilderbergowie to w dużej mierze ekipy pełne dobrych chęci i poczucia misji poprowadzenia ludzkości ku lepszemu jutru - ci pierwsi co prawda trochę dużo składają w ofierze dzieci podczas rytualnych obrzędów (np. w Watykanie - informacje od żyjącej w ukryciu Svali, która wychowywała się w takiej rodzinie milionerów wtajemniczonych w dziwne sprawy - oni tam niemal wszyscy są bardzo zamożni, dotyczy to ok. 1% ludzi w USA) - jednak ogólnie chodzi im o pozytywne rezultaty i to nad tym tak ślęczą, bez dopingu ani krztyny uznania ze strony publiczności grając tę trudną partię z wyzwaniami naszych czasów i strącając z szachownicy miliony niczym pionki. Jeśli zapomnimy o jeszcze bardziej obleśnej i przerażającej aparycji globalnych hierarchów religijnych, to ci politykierzy od NWO ze Stanów to byłyby najgorsze typy spośród kręgów elit zainstalowanych na szczytach władzy naszego świata, przynajmniej sądząc po ich twarzach gości, którzy samych siebie uważają za jakieś szmaty - i tak wyprzedzając w ten sposób niektóre gwiazdy naszej sceny politycznej, nawet sobie nie uświadamiające, że jakimś zbiegiem okoliczności wyglądają w sumie jak krzyżówki ludzi ze świniami, a z oczu patrzy im jeszcze gorzej, niż tym poczciwym zwierzętom...

   Info od Alexa Colliera z 1996 r. (pokaz slajdów ze zdjęciami z sond i satelitów - j. ang.): 3,5 tys. lat temu zawartość tlenu w atmosferze Ziemi wynosiła 35 - 40%. Obecnie (prelekcja z 1996 r., kontakt po 1994) jest to mniej niż 18%; poniżej 15% ludzie zaczęliby umierać wskutek uduszenia - 23 marca 1994 r. kosmici musieli zadziałać i po dziś dzień się głowią, jak ludzie mogą być tak głupi - bo zostałoby nam tlenu już tylko na cztery dekady. Systemy planetarne dookoła nas są zamieszkane, a goście stamtąd przybywają od dawna. Nasze władze zapomniały nam powiedzieć, że Ziemia to wydmuszka - jest pusta w środku; prawdopodobnie rozpowszechnienie informacji, że na biegunie jest tylko cholernie zimna i pusta czapa lodowa to niedopatrzenie w wykonaniu tego samego nieodpowiedzialnego urzędnika, który w imieniu SETI rozsyła komunikaty, że w kosmosie nie było dotąd słychać nawet odgłosu używania krzesiwa. Otwory na biegunach są duże, musieli je widzieć wszyscy astronauci - może to dlatego prawie wszyscy musieli być jakimiś masonami itp. (co akurat nie jest sprawą wielce tajną - na Księżycu zrobili nawet zdjęcie z małą masońską flagą trzymaną w rękach), może też dlatego Neil Armstrong na konferencji prasowej po powrocie z Księżyca był zdołowany jakby go ktoś trzymał na muszce, a potem przez kilka dekad zgodził się udzielić tylko jednego wywiadu, natomiast Buzz Aldrin zawsze płacze albo wymiotuje, kiedy w gronie znajomych ktoś znienacka zapyta go o spacer po Srebrnym Globie - według ekspertów jest to typowy objaw indukcji posthipnotycznej, czy jak to się fachowo nazywa, w każdym razie najwyraźniej komuś chodziło o to, żeby w ogóle nie mógł wracać do tego pamięcią; według astronauty Scotta Carpentera pierwsi astronauci nigdy nie byli w kosmosie sami, ufo latały za nimi godzinami. Wracając do relacji Alexa Colliera - oskarżanego z kolei nie o to, że jest oszustem próbującym nabijać sobie kabzę, ale że działa jako ofiara prania mózgu i nieświadoma marionetka w projekcie sztucznej inwazji obcych (tymczasem np. Jordan Maxwell na starość uznał plan sztucznej inwazji obcych za zasłonę dymną dla ...prawdziwej inwazji obcych): Księżyc jest pojazdem z kategorii bazy, pustym w środku i trochę oklejonym materiałem skalnym dla niepoznaki - istoty, które go tu zaparkowały, w ciągu poprzednich 25 lat wywiozły z Ziemi ponad 30 tys. dzieci; rocznie znika ich około 100 000 z powierzchni naszej planety - rządy na całym świecie o tym wiedzą (w sumie chyba nie można za to wszystko winić paktu Amerykanów - Księżyc był tu już wcześniej). Ogólnie to, co mówi Collier o pochodzeniu Wenus i Księżyca, nie wydaje się specjalnie niezgodne z wersją Billy'ego Meiera - da się na to tak spojrzeć, żeby wychodziło w ten sposób, jak gdyby Plejaranie mówili Billy'emu tylko pół prawdy co do niektórych wydarzeń, tzn. bez wspominania o istotach, które były ich sprawcami. Rząd USA ma 53 latające talerze stacjonujące ...po ciemnej stronie Księżyca. Amerykańska baza na Księżycu powstała w lutym 1958 r. pod jurysdykcją NSA (nie mylić z NASA; NSA to prawdziwe amerykańskie władze, statut tej agencji mówi, że nie dotyczą jej zapisy konstytucji ani żadnych ustaw bądź innych aktów prawnych, o ile nie jest ona w nich wymieniona z nazwy - wszystko dla bezpieczeństwa narodowego, zresztą dosłownie jest to właśnie Agencja Bezpieczeństwa Narodowego, ang. 'National Security Agency'; to tam się rozrasta cały "Big Brother", system 'Echelon' itp.); Rosjanie też mocno się tam usadowili - obydwie grupy pracują dla międzynarodowych bankierów, którzy stanowią "nowe kapłaństwo" pomiędzy mieszkańcami Ziemi a przybyszami z kosmosu, tzn. uprzywilejowaną kastę pośredników. Na Księżycu znajduje się 9 miast pod kopułami, mieszka tam 5 mln obcych; kiedyś mieli nawet wodę i roślinność. Po drugiej stronie Księżyca (jako jedyny się nie obraca) jest atmosfera, a astronauci zrobili zdjęcia chmur - wszystko, co się nam mówi, to kity. W kraterach powstałych rzekomo wskutek uderzeń meteorytów stoją sobie góry o wierzchołkach niekiedy wystających ponad ściany kraterów. Często wskazywana na opublikowanych kiedyś przez NASA niedokładnie pozamazywanych zdjęciach "półmilowa wieża na Księżycu" to baza amerykańsko-rosyjsko-brytyjska, sfinansowana przez międzynarodowych bankierów i wykonana przy użyciu technologii podarowanych 'rodzinom panującym' przez Szarych w 1954 r. - to zdaje się właśnie to miał na myśli Eisenhower w kończącym drugą kadencję przemówieniu, gdy w niedwuznaczny sposób informował naród o "przejęciu potężnych technologii przez kompleks przemysłowo-zbrojeniowy, którego nikt nie kontroluje". Na Księżycu żyje sobie też 35 tys. ludzi pochodzących z Ziemi, konkretnie są to Aryjczycy - w Stanach ujęcie tego inaczej jest naruszeniem prawa; współpracują z obcymi z kategorii porywaczy klonujących ludzi. Między Ziemią a Księżycem kręci się 18 000 Szarych - ale tylko 2 000 prawdziwych, reszta to klony - oni naprawdę są niedobitkami swojej rasy, przynajmniej w tym jednym nie kłamali. Na Marsie żyły kiedyś dinozaury, jak również gatunki ssaków i gadów dobrze znane nam z Ziemi - kiedyś na obydwu światach występowały podobne formy życia, co "odkryjemy", gdy polecimy tam publicznie jako rasa, a nie tylko w tajnych misjach najemników elit; pierwszą zamieszkaną planetą w naszym układzie była planeta Muldek, obecnie w kawałkach. Na Marsie występują ozon, tlen oraz woda. 23 marca 1995 r. w lokalnej gazecie z San Diego ukazał się artykuł o tym, że ozon na Marsie odkryto już w roku 1971 - jednak w pracach naukowców koncentrujących się na tej planecie po dziś dzień nie ma o tym ani słowa. W roku 1989 ziemska baza na Marsie została zaatakowana i przejęta przez obcych z Oriona - to w tej sprawie Bush spotykał się z Gorbaczowem na Malcie w atmosferze szczytu przerażenia. 317 lat w przyszłości w naszym rejonie galaktyki panuje tyrania i zniewolenie duchowe - przybysze z galaktyki Andromedy odtworzyli bieg wypadków i po nitce do kłębka doszli do naszego układu planetarnego, bo to tu "przeskoczyła zworka" i energia straciła jasny kolor - dlatego cofnęli się w okolice naszych czasów i podobnie uczyniło wiele innych ras. Kręgi w zbożu to dzieła dwóch grup: z Andromedy, które polegają na kodowaniu w Ziemię informacji, które "kupują dla nas czas", oraz inteligentnych gadów z Oriona, które przylatują z komety Hale-Bopp - przy czym tak naprawdę to nie jest żadna kometa, sygnały odebrano już w 1960 r. i po dziś dzień czają się, żeby nam powiedzieć, że "odebraliśmy jakieś sygnały"; dość długo nad tym pracują. Wmieszane w niejasne pakty elity muszą wszystko ukrywać przed ludźmi i robić z nich głupków, gdyż boją się ich w kontekście własnej odpowiedzialności i że gdyby ludzie wspólnie zwrócili się o pomoc do pozytywnych kosmitów, to taka pomoc zostałaby udzielona - tak mówią ci Andromedanie. Według nich (lub Alexa Colliera, jeżeli to on to wszystko wymyśla albo ktoś go nabiera) Plejadianie toczą zaciekłą wojnę z Szarymi z dala od naszego układu planetarnego - widzi to teleskop Hubble'a oraz podobny sprzęt Rosjan, o którym się nie mówi. Phobos jako jedyny obiekt w naszym układzie kręci się w drugą stronę, a spodki Szarych wylatują z kraterów; z kolei Ganimedes to baza przyjaznych nam ras. W marcu 1994 nastąpiło przebiegunowanie 19 słońc w naszej galaktyce, a 'jednocześnie' wszystkie czarne dziury w znanym nam wszechświecie rozpoczęły emitowanie wibracji koloru i dźwięku, które holograficznie wytwarzają następny wymiar, nową rzeczywistość, która popchnie wszystkie już istniejące do przodu, jakby na wyższe poziomy - nasza ustąpi jej miejsca prawdopodobnie do 3 grudnia 2013 roku i będziemy sobie dalej żyć w tej nowej, bardziej magicznej, tzn. łatwiej będzie wyginać wzrokiem łyżeczki i nie tylko. W latach 90-tych (u nas) Rada Andromedy (sąsiedniej galaktyki) podjęła decyzję o wystosowaniu ultimatum do wszystkich "złych" i "dobrych" przybyszów z kosmosu w naszym układzie planetarnym, żeby odlecieli stąd przed końcem sierpnia 2003 r., a jak nie, to wypchną Księżyc w kierunku Jowisza i tam go rozbroją, a nam dadzą nowy - żaden problem, kiedy opanowało się inżynierię planetarną. Jednak niemal połowa Rady Andromedy forsowała opcję, żeby zostawić Ziemian na pastwę losu - argumentowano, że "nie szanują swojego domu, siebie nawzajem ani siebie samych - więc jaka jest ich wartość"..? Według Andromedan gdyby wdrożono technologie wolnej energii, Ziemia mogłaby wyżywić 11 miliardów ludzi. Trzęsienia ziemi to powierzchniowe efekty pozbywania się przez planetę negatywnych energii - w związku z pozytywnymi zmianami raczej się to nasili. Świat ma zapasy żywności na 53 dni. W opinii Andromedan wszechświat jest hologramem liczącym sobie 23 biliony lat; nie uznają astrologii. Mieszkańcy Ziemi mają geny i banki pamięci 22 ras z kosmosu - nasze ciała to jakby jedne z lepszych bryk w galaktyce. Dusza nie mieszka w mózgu, mózg to tylko ośrodek umożliwiający poruszanie ciałem; duszą jest aura, to tym naprawdę jesteśmy. Wielu ludzi na Ziemi i pozostałych 21 manipulowanych planetach to dusze, które już były na 11 poziomie gęstości (wyżej niż Andromedanie) i zdecydowały się powrócić w wymiar czasu i zapomnieć, kim są, żeby "lepiej nakręcić" ewolucję wszechświata w najbardziej "zakichanych" rejonach - cała wiedza jest w nas, tylko musimy sobie poprzypominać; dla wielu kosmitów poruszanie się w naszym wymiarze to jak chodzenie w kisielu, nie mają takiej siły psychicznej, żeby przemieszczać się w tak gęstej rzeczywistości. Andromedanie nie przypisują Bogowi-kosmosowi płci, ale gdyby już mieli to robić, to wybieraliby płeć żeńską, ponieważ to ta płeć rodzi i daje życie. Nasz układ planetarny to układ podwójny, mamy tu dwie gwiazdy obracające się wokół siebie, ale z Ziemi zawsze widać tylko jedną - z innych planet widać również tę drugą; może naukowcy z NASA po prostu z rozpędu ją przeoczyli, kiedy namierzali w kosmosie 200 miliardów odległych galaktyk - ale kto wie, czy kiedyś jej w końcu nie zauważą, powinno być coś widać np. na zdjęciach z sond, tylko trzeba by je jeszcze raz na spokojnie przeanalizować... [tu w sukurs przychodziłby Michael Tsarion, który w astrologicznych opisach starożytnych Chińczyków zauważył, że nie ma tam ani słowa o żadnym księżycu, a u jeszcze wcześniejszych ludów jest za to mowa o dwóch słońcach na niebie - tylko że on to interpretuje w taki sposób, że jedno z tych słońc to była owa planeta, która się później rozpadła, co u różnych kultur opisuje wiele mitów traktujących o dramatycznych wydarzeniach obserwowanych na niebie]. Prelekcja Alexa Colliera z maja 2008 roku (j. ang.) tutaj (streszczenie: Andromedanie są technologicznie 10 000 lat przed nami, duchowo jeszcze ok. pięć razy bardziej; ich średnia długość życia waha się w przedziale 18 - 23 wieków, dzieci chodzą do szkoły 152 - 180 lat i kiedy kończą edukację, są mądrzejsze od rodziców; ich pojazdy są większe wewnątrz, niż na zewnątrz; żywią się owocami, które sobie uprawiają na statkach długości np. 200 mil; na 5 gęstości mają 4 razy więcej kolorów; zwierzęta są u nich sprytne i telepatyczne, ludzie tak samo, bardzo niewiele dzieci w ogóle uczy się mówić - ta umiejętność właściwie się nie przydaje).

   Inne informacje: Project Montauk w wymiarze technologii prania mózgu i programowania ludzi na posłuszne roboty o łatwej do wymazywania pamięci bazował na uruchomionych w Stanach w drugiej połowie XX wieku kolejnych programach spod szyldu MK-ULTRA - Rosjanie zawsze przodowali w tej dziedzinie i kiedy jeńcy zaczęli wracać z Korei, potrzebne było rozeznanie, co oni mogli z nimi zrobić i jak poważne jest zagrożenie. Dziwna sprawa z tym MK-ULTRA polega nie tyle na okrucieństwach metody perswazji poprzez traumę, ale na tym, że sprawa ta w połowie lat 90-tych ujrzała światło dzienne w USA (w Kanadzie już w 1980 r. 9 ofiar eksperymentów wywalczyło od CIA odszkodowania po 100 000 dol.), kiedy odbyły się publiczne przesłuchania byłych ludzi-robotów, często kobiet, które opowiadały niesamowite rzeczy o tym, co robiono z nimi i z ich umysłami, sprawa została opisana w mediach, a następnie ...jakoś ucichła, wszyscy o tym zapomnieli, dziś nie zająknie się o tym żaden 'poważny' publicysta po dowolnej stronie oceanu, nie ma na ten temat artykułów w 'prestiżowych' periodykach i jeśli ktoś ani na chwilę nie wetknie głowy w nurt niezależnego obiegu informacyjnego, to może sobie spokojnie żyć w przekonaniu, że się na wszystkim zna i nie było czegoś takiego, to się po prostu nie wydarzyło, bo inaczej na pewno można by o tym gdzieś przeczytać; czasem może i wspomną temat na Planete, rzucą hasło 'MK-ULTRA', ale tak raczej na zasadzie "byle wszyscy mogli spokojnie zasnąć po tym filmie", co akurat często oznacza niestety badziewne zakole z dala od groźnego nurtu prawdy. Słyszy się z różnych źródeł pomiędzy tu powyżej wymienianymi, że taką placówkę Amerykanie otworzyli w Iraku po zajęciu tego kraju w 2003 r. - ciekawe, po co tak daleko od domu, tyle potem wydadzą na transport lotniczy tych ludzi-robotów...

   Kim właściwie są autorytety naszego medialnego półświatka, to twardziele czy raczej gogusie, badacze czy plotkarze? Nic przyjemnego w ogóle stawiać takie pytania i zaczynać nowy akapit od wyciągania kolejnych brudów, ale czy łatwiej byłoby tak po prostu to tolerować..? W dniu 15.10.2008 w programie "Dzień dobry TVN" błysnął np. pan Jacek Żakowski - z miną wybranego, który wraca do platońskiej jaskini, ujawniając światu poruszającą prawdę o Johnie Fitzgeraldzie Kennedym - że to był spidziarz i niestabilny psychicznie chory człowiek. Ze dwa dni wcześniej w tym samym programie tę samą tajemnicę zdradzał tłumom Bogusław Wołoszański - widocznie obydwaj eksperci są szczęśliwymi posiadaczami dekoderów tej samej platformy cyfrowej i znowu dawali to w weekend. Ja też kiedyś oglądałem ten film na Discovery i tak samo błyszczałem potem na internetowych forach niczym supernowa, że coś jest nie tak z tym światem, że nie mówią nam prawdy, że np. taki Kennedy to był zwykły spidziarz i w ogóle żałosne zero, nie żaden bohater. Ale prawda jest taka, że to właśnie jego zabili, więc chyba jednak nie był taki najgorszy, a nawet błyskotliwi Amerykanie są dziś w ponad 70% przekonani, że władze nie powiedziały im prawdy o tym zamachu; po JFK nikt już nie próbował robić tego, co on, to znaczy likwidować Federalnego Systemu Rezerw ani popychać zagadnienia ufo w kierunku ujawnienia - tylko Jimmy Carter na początku kadencji dopytywał się o to drugie, bo sam widział ufo jako gubernator płynąc rzeką statkiem, ale ówczesny szef CIA George Bush Senior przyszedł do niego i odpowiedział, że w myśl prawa to nie działa na zasadzie "chcę wiedzieć", tylko "muszę wiedzieć". Kennedy też nie był święty, ale pomysły miał dobre; jeśli chodzi o Marylin Monroe to też jest ciekawa sprawa, że w dniu, w którym "przedawkowała", wcześniej sąsiedzi widzieli zza firanek, jak jest siłą wpychana do karetki pogotowia - to nie żaden ukryty historycznie fakt, a jednak raczej dość trudno o tym usłyszeć, podobnie jak że aktorka zmarła "samobójczą śmiercią" nie doczekawszy konferencji prasowej na dużą skalę, którą uprzednio sama zwołała, a parę dni wcześniej zwierzała się w gronie zaufanych koleżanek, że "opowie o wszystkim publicznie i sprawi, że pożałują". Z księżną Dianą też był motyw, szerzej omawia to David Icke - m.in. przyjaciółce mówiła o Windsorach, że "to nie są ludzie" i nazywała ich "jaszczureczkami" (ang. 'lizzies'); na koniec w pobliżu jej grobu ustawili podobny płonący znicz z kamienia, jak w Dallas w bezpośredniej okolicy miejsca zamachu na Kennedy'ego - ten ostatni na szczycie obelisku, a sam zamach na szczycie piramidy w planie ulic miasta... Fenomeny takie jak 'masowa amnezja' odnośnie ujawnionej afery MK-ULTRA osoby dłużej siedzące w tych tematach tłumaczą w ten sposób, że ludzie po prostu nie chcą o tym wiedzieć - można im puszczać w telewizji zeznania świadków, drukować w gazetach szokujące historie odkrywające inny świat, a oni nadal pragną żyć po sąsiedzku z Alicją z Krainy Czarów, nie denerwować się i udawać, że tego nie ma, że nic takiego nigdy się nie wydarzyło, zresztą chyba już w ogóle nie ma żadnych złych ludzi ani morderczych występków, i dobrze bo jeszcze by wypadało coś z tym robić - a potem bezsilnie dziwią się i łączą w smutku z rodzinami ofiar nagłych wysypek ataków snajperów w krajach, gdzie prawo do posiadania broni mają od ponad 200 lat i niejeden raz życie było trudniejsze (według Phila Schneidera i Billa Coopera jedynie fakt posiadania broni przez setki milionów obywateli powstrzymuje elity USA przed wprowadzeniem stanu wojennego i skończeniem z tą serią beznadziejnych ściem śmiechu wartych - osoby wyrażające wątpliwości znajdą duchową przystań w podziemnych więzieniach oraz ośrodkach masowego internowania ('FEMA camps') w całych Stanach fotografowanych z helikopterów od początku lat 90-tych, kiedy ich aranżowanie w środowiskach postindustrialnych ruszyło na taką skalę, że Stalin i Pol-Pot mogliby im dać czwórkę z minusem).

   Federalny System Rezerw - to jest dopiero ściema: u nas jak się niszczą banknoty, to mennica państwowa dodrukowuje nowe i sprawa jest czysta; w USA wygląda to trochę inaczej po przekręcie z okolic drugiej dekady XX wieku, kiedy skorumpowane amerykańskie władze pozwoliły bankierom przepchnąć napisaną przez nich ustawę - w tym przypadku grupa trzymająca władzę najwyraźniej osiągnęła swój cel i od tamtej pory każdy dolar drukowany w USA był/jest Stanom Zjednoczonym pożyczany na procent przez ...zrzeszenie prywatnych banków występujące pod szyldem FRS (Federal Reserve System), z przyzwoitości w książce telefonicznej figurujące w dziale "Firmy i przedsiębiorstwa", bynajmniej nie "Instytucje publiczne i państwowe" - to w wyniku funkcjonowania już prawie 100 lat tego uczciwego systemu, propagowanego obecnie na całym świecie, każdy Amerykanin, nawet jeśli urodził się godzinę temu albo w życiu nie kupował niczego na raty, ma do zapłacenia ponad 50 tys. dolarów długu i to dlatego USA są niewypłacalne, a Wall Street to noc żywych trupów uzależnionych od krwi z narkopól Afganistanu; na każdego prezydenta, który próbował zlikwidować FRS (znalazło się czterech takich śmiałych), był zamach - ostatnio mało chętnych. W latach 50-tych amerykańską opinią publiczną przez lata wytrząsał skandal po ujawnieniu, że Lenin największe, a Hitler też niemałe pożyczki otrzymali od ...amerykańskich bankierów (podczas II wojny światowej na terenie USA w tej drugiej sprawie aresztowany przez policję został Prescott Bush, pracownik banku i dziadek Georga Jr. - dla wyrównania trzeba dodać, że jego syn George Sr. w tym samym czasie niejeden raz wykazał się odwagą jako pilot w misjach nad oceanem, był m.in. zestrzelony i najmłodszym pilotem lotów bojowych w marynarce - nie tak, jak z kolei jego syn, który podczas wojny w Wietnamie walczył w ćwiczebnej jednostce powietrznej na terenie USA przeciwko innym bogatym dzieciom). Inna ciekawa sprawa, że już w latach 70-tych, kiedy na poziomie świadomości społeczeństw zimna wojna trwała jeszcze w najlepsze, piętnastu przedstawicieli najwyższych kręgów władz Kraju Rad co roku przylatywało do Arizony na spotkania 'grupy Bilderberg' - osnutego aurą tajemnicy i zapachem pieniędzy wielkiej finansjery międzynarodowego stowarzyszenia, notabene założonego po II wojnie św. przez jakiegoś polskiego masona ni to szpiega Józefa Retingera, wiernego towarzysza gen. Sikorskiego, który opuścił go jedynie w dniu feralnego lotu.

   Według Svali w NWO (nowym ładzie po szykowanej przez elity transformacji: czipy i jeden rząd dla wszystkich) Rosjanie będą silniejsi niż Amerykanie, gdyż ich konwencjonalne oraz niekonwencjonalne technologie militarne i kosmiczne są o wiele bardziej zaawansowane, niż to się wszystkim wydaje (ona ma te informacje z dyskusji 'grup roboczych' jeszcze z czasów, gdy sama była wewnątrz Iluminatów). Według Ala Bieleka w ZSRR trwał bliźniak programu Montauk, czyli też mieli technologię tuneli czasoprzestrzennych i takich tam - czy doszli do tego bez pomocy obcych, czy ukradli Amerykanom, czy dostali w ramach niejawnej współpracy międzynarodowej - nie wiadomo, brak też innych danych. Jeśli chodzi o próby z bronią wodorową, to nie próbujcie tego w garażu - według Phila Schneidera oraz Ala Bieleka amerykański test na atolu Bikini z lat 50-tych przyniósł ciekawy rezultat tego typu, że na zdjęciu z eksplozji oprócz grzyba w pewnym miejscu widać było przez pomarańczową dziurę gwiazdy z innego wszechświata, to znaczy spontanicznie powstał quasi-tunel czasoprzestrzenny (ang. 'wormhole'). Był to ostatni test przeprowadzony przez USA, natomiast Rosjanie mimo otrzymania ostrzeżeń wykonali jeszcze potem swoją próbę, wysoko w atmosferze i od razu z kilkukrotnie silniejszym ładunkiem - w podsumowaniu doświadczenia ich naukowcy stwierdzili, że "efekty są nieprzewidywalne i odmienne od przewidywanych przez równania"; po czym na zawsze zaprzestano tych prób. Według dr Burisha wszystkie urządzenia do pokonywania czasoprzestrzeni na skróty ('stargate' - gwiezdne wrota, tyle że wyglądają inaczej niż na filmie, to taka wirująca mgiełka, w którą się wchodzi) oraz do podglądania przyszłości (ang. 'looking glass' - o tym chyba jeszcze nie ma serialu) skonstruowane lub odkopane na całym świecie (kilkadziesiąt) zostały wyłączone przed rokiem 2006 - gdyż funkcjonowanie choćby jednego z nich w 2012 r. spowodowałoby kataklizmy, przed czym zgodnie przestrzegali zarówno "źli", jak i "dobrzy" obcy, a zresztą samo patrzenie w nie zaczęło zmieniać przyszłość, która wyglądała inaczej w zależności od tego, kto akurat patrzył - nawet oni tam w tych tajnych projektach nie wiedzieli, jak to interpretować, bo można również w ten sposób, że po prostu każdy znajdzie się wtedy jak gdyby na swojej planszy. Dan Burish według Stewarta Swerdlowa został prawdopodobnie poddany praniu mózgu i mówi to, do czego go zaprogramowano - np. że wojna w Iraku to była konieczność, bo Kadafi wykopał u siebie "gwiezdne wrota" i kiedy zagrożono mu wojną, opchnął je Saddamowi, w związku z czym bezpieczeństwo świata zawisło na włosku, gdy bezwzględny dyktator wszedł w posiadanie przedpotopowej nieziemskiej technologii; rzekomo znaleźli to kilkanaście kilometrów od Bagdadu, a wyglądem bardzo przypomina to urządzenie z filmu "Kontakt" z Jodie Foster, czyli takie obracające się pierścienie. Od rozmaitych świadków z programu Camelot słyszy się też nierzadko, że to nie jest tak, że światem rządzą Iluminaci albo Masoni, hybrydy albo Szarzy, bankierzy lub konglomerat przemysłowo-zbrojeniowy - otóż na całym świecie jest wiele takich ambitnych grup, są jeszcze np. Chińczycy, Indie ustępują tylko USA w technologii Stargate, a według Plejaran od B.M. hierarchowie z Watykanu skrycie a ściśle współpracujący od dekad z globalnymi syjonistami inspirują na całym świecie więcej wojen, niż niejedno dobrze rozpoznawalne mocarstwo (były Iluminat Leo Zagami relacjonuje, że kiedy jeszcze kierował lożą w Monte Carlo, widział ich przy handlu bronią więcej, niż to się mieści w głowie; według niego w Watykanie nie ma włoskiej mafii - bo tam już jest gęsto od mafii typu Jezuici, Różokrzyżowcy, Templariusze, Rycerze Maltańscy itp., które bezpardonowo walczą o wpływy, pieniądze i psychiczną kontrolę nad miliardami łatwowiernych - a włoska policja nie ma prawa tam wkraczać, dlatego papieża można otruć bardziej bezkarnie, niż bezdomnego z dworca, nikt tego nie będzie sprawdzał). Według Stewarta Swerdlowa planeta Nibru to fakt, tyle że już nieaktualny - została zniszczona w 2003 r. za Jowiszem (przez Ziemian w ramach tajnych projektów); w odpowiedziach na listy na jego stronie internetowej można również wyczytać, że wkrótce będziemy obserwować przemianę Jowisza w gwiazdę, a na jego księżyce władze zaczną przesiedlać ludzi - ok. 2010 r. Według niego światem faktycznie od wieków rządzi te paręnaście 'rodzin panujących' - to by byli ci wszyscy Rotszyldowie, Rockefellerowie, Cavendishowie (później Kennedy), Windsorowie, Habsburgowie, Warburgowie, Morganowie itp. - tak samo ustalił David Icke i Michael Tsarion wtóruje im obydwu, że dzieci są często wychowywane w rodzinach o innym nazwisku, żeby je można było potem bez budzenia kontrowersji windować na wysokie stanowiska - np. Clinton, Merkel... Jest jeszcze taki gościu Fritz Springmeier, który napisał o tych rodzinach tyle książek, że w końcu wylądował za kratkami - jednak sporym rozczarowaniem w jego opracowaniu jest informacja, że do Iluminatów należał również ...papież Jan Paweł II - jak się wydaje, ktoś mu tak powiedział i on w to uwierzył, co niestety może się przytrafić każdemu badaczowi tych niejasnych tematów, np. David Icke do hybryd zalicza nie tylko członków brytyjskiej rodziny królewskiej, Tony'ego Blaira oraz Ala Gore'a, ale również ...Krisa Kristoffersona, czyli aktora, który grał "Gumową kaczkę" w filmie "Konwój" - nie widzę absolutnie nic bezsensownego w samym prawdopodobieństwie istnienia prastarych gadopodobnych stworów rodem z innych dzielnic kosmosu, skoro od opisów takich dziwnych istot i ich siarczystej woni niemal roi się w starych księgach z różnych kontynentów, ale w to konkretnie akurat jakoś trudno mi uwierzyć i wątpię, że Icke widział, jak Kris zmienia się np. po występie w Nashville - chociaż z drugiej strony, kto wie, może to właśnie międzygwiezdne jaszczurki są odpowiedzialne za cały gatunek country i to byłaby kolejna z form opresji, w jakiej nas utrzymują, korzystając z naszej nieśmiałości do posiadania prawdziwie własnych myśli i wiecznej gotowości do skakania sobie nawzajem do oczu. Brytyjski badacz wyjaśnia, że do tych ustaleń doszedł na podstawie analiz genealogicznych - w tej sytuacji trudno nadal mieć nadzieję, że ma się "królewskie korzenie", bo prędko mogłyby się pojawić plotki, że i Ty jesteś pół-potworem z kosmosu; z drugiej strony David Icke mógł sobie dalej być tą gwiazdą telewizji czy parlamentu, co tam chciał, a jednak coś sprawiło, że w 1991 roku wybrał życie pośmiewiska wytykanego palcami jako osoba niespełna rozumu (według jego relacji przez dwa lata nie mógł przejść ulicą do baru, żeby nie być wyśmiewanym przez przechodniów; w jakiejś ankiecie został uznany za trzecią najbardziej ekscentryczną osobę publiczną w Wlk. Brytanii - ciekawe, kto go wyprzedził w tej klasyfikacji). Moim zdaniem gościu jest w porządku i ma sporo racji, o odwadze nie wspominając, szczególnie ciekawe są te jego hipotezy odnośnie natury wszechświata, wibracji i ludzi jako istot trwających w wielu wymiarach jednocześnie, obojętnie ile z nich jest opisywanych w gazetach i szkolnych podręcznikach - natomiast jego słabą stroną jest chyba jak gdyby brak stwierdzeń typu "ktoś mi podsuwał te informacje, ale sprawdziłem to i okazało się, że to ściema". A tak z boku patrząc - gdyby przez lata kariery szkolnej wtłaczano nam, że przed wiekami wśród elit naszego świata zalągł się jakiś pomiot pokrytych łuskami stworów z dalekich planet - to jak traktowalibyśmy kogoś, kto mówiłby, że to wszystko jest inaczej, że nie ma żadnych wrednych potworów nadciągających z odległych zakątków galaktyki..? Nie oszukujmy się - wszystko zależy od tego, co nam wpojono, jakie postrzeganie świata obowiązuje jako prawidłowe; no ale gdyby te pół-jaszczury naprawdę tu były, to na pewno by się tak nie ukrywały - jasne jest, że ludzie przyjęliby je z otwartymi ramionami, tolerancją i wyrozumiałością dla ich potrzeb żywieniowych... Oddawszy honory odwadze Davida Icke'a i rutynowo rozliczywszy się z osobami spod znaku "to bzdury, bo nie było o tym w telewizji", na spokojnie trzeba przyznać, że nie wiadomo, czy to o tych hybrydach to prawda - być może wysiłki rodzimych ufologów mógłby wesprzeć np. profesor Jerzy Bralczyk, wyjaśniając, skąd w języku mieszkańców naszego kraju z minionych wieków wzięło się pejoratywne określenie "ty gadzino" - czyżby w następstwie jakiejś większej migracji krokodylów z Nilu albo waranów z Komodo, które dotkliwie spustoszyły hale i kurniki, dając się w ten sposób popamiętać, a może to wzięło się z ciężkiego kalibru wrażeń związanych z wizytami w pierwszych obwoźnych zoo, które nadjechały z dalekich krajów - bo chyba nie chodziło o te nasze małe zielone jaszczurki spod kamyków, co uciekają nawet przed ptakami? Z kolei według Michaela Tsariona David Icke zbyt dosłownie interpretuje zapisy z prastarych ksiąg o "synach Węży" (ang. 'Sons of the Serpents') i stwarzaniu przez nich ludzi na własne podobieństwo - zdaniem Irlandczyka nie chodziło tu o podobieństwo fizyczne, to tylko taka przenośnia. Tymczasem Stewart Swerdlow potwierdza wersję Icke'a i utrzymuje, że jako młody chłopak sam niejeden raz widział podczas rytuałów osoby zmieniające postać (ang. 'shape-shifters') z kręgów amerykańskich elit, kiedy jeszcze znajdował się pod hipnotyczną kontrolą tych, którzy mu to wszystko zrobili (przez długie lata nie widział normalnie na oczy, tylko jak gdyby 'widział matriks', wszystko jako pola energii - w Project Montauk trwale odkształcano 'zbywalnym' jednostkom ludzkim mózgi przy użyciu potężnych fal elektromagnetycznych i następnie badano, czy wyszło coś ciekawego, czy np. potrafią jakieś niesamowite rzeczy, widzieć odległe miejsca bądź cokolwiek w tym stylu - ponad 99% uczestników tych wiekopomnych eksperymentów nie przeżyło, tak że jeszcze przez pewien czas raczej się do tego oficjalnie nie przyznają; a że opuszczona baza na Long Island nadal straszy, no cóż, przecież nie trzeba tym frasować telewidzów - w Stanach takie tematy podejmują tylko lokalne stacje kablowe, niektóre z nich wydają się być całkiem niezależne).

   Załóżmy, że pełnisz funkcję ordynatora w szpitalu psychiatrycznym i czytasz na karcie pacjenta, że pomimo obejrzenia nagranych na wideo zeznań astronautów i oficerów, naukowców oraz pracowników służb cywilnych, ministrów i gospodyń domowych - że ufo to prawda, kosmici istnieją i przylatują tu do nas często gęsto, a dobrzy i źli tak samo nie mogą się nadziwić, jacy jesteśmy głupi - pomimo obejrzenia setek zdjęć oraz nagrań z kamer wideo i myśliwców, pacjent nadal nie wierzy, że życie mogło narodzić się jeszcze gdzieś w kosmosie z dala od naszej planety, orbitującej wokół jednej z setek miliardów gwiazd w jednej z setek miliardów galaktyk dostrzeżonych już przez nasze teleskopy - bo telewizor nic mu o tym nie mówił - to czy uznasz taką osobę za zdrową psychicznie, czy raczej za ofiarę ciężkiego prania mózgu..? Co prawda wyciekły jakieś fotografie, że na pobliskiej planecie znajdują się ruiny i monumenty, a na widocznym gołym okiem Księżycu migają światełka i piętrzą się jakieś klocki, trudno też znaleźć starą świętą księgę bądź mit Indian bez wzmianki o gościach z nieba, nie sposób wytłumaczyć wiedzy astronomicznej Majów, Dogonów ani Sumerów - ale nie mówili w radiu, że kosmici tu byli, więc pacjent jest jak najdalej od takiego poglądu, ba, taka myśl wydaje mu się śmieszna, niedorzeczna, absurdalna, wręcz dyskwalifikująca autora w kwestii bycia osobą rozumną, rozsądną czy w ogóle w miarę trzeźwo myślącą - czy możemy przypuszczać, że mamy tu do czynienia z kimś, kto sam doszedł do takiego punktu widzenia przy użyciu własnego mózgu, czy też stoimy raczej w obliczu kogoś, kto został wychowany w dość bezwzględnej sekcie, gdzie od prawdy trzymają członków jak najdalej - ci, którzy są na górze i decydują, w co wierzy reszta? Można tak na to spojrzeć, jak na jakiś naprawdę złośliwy i perfidny spisek - z drugiej strony, to może być tylko "przedobrzenie" w wykonaniu amerykańskiej propagandy, która w latach 50-tych otrzymała zadanie zlikwidowania paniki wywoływanej przez latające spodki i zdementowania obecności Szarych oraz kompromitowania osób publicznie twierdzących, że jest inaczej - nikt nie chciał źle, a że przesadzili, to teraz od tego odchodzą i nie tylko za oceanem prawie nie ma kanału w telewizji, żeby choć raz na dobę nie przemknął gdzieś jakiś kosmita, w CNN i Fox News ciągle im puszczają migawki ze światełkami dziwnie zygzakującymi ponad aglomeracjami - przy czym też trudno powiedzieć i opinie są podzielone, czy to jest jąkające się ujawnianie tematu, czy raczej werble przed sztuczną inwazją obcych, którzy oczywiście nadlecą akurat wtedy, gdy skończą się terroryści oraz nuklearni szantażyści, a w związku z tym na moment zadrżą akcje koncernów zbrojeniowych; chyba, że jeszcze wcześniej wyjadą z asteroidami, że trzeba uzbroić orbitę, ponieważ nadlatują olbrzymie skały - chociaż akurat Plejaranie wspominali coś B. Meierowi, że faktycznie pomału zbliża się jakiś obiekt i sami będziemy musieli się przed nim obronić, bo nie jesteśmy już kosmicznymi dziećmi i na wszystkich planetach mieszkańcy stają kiedyś w obliczu takiej próby.

   Napisy do niezależnych filmów o eksperymencie Filadelfia czy programie Montauk, zeznaniach świadków Davida Icke'a albo różnych tam dynamitach o ufo (bo takich niezależnych filmów są setki, tzn. na tyle interesujących, że w ogóle nie pokazują ich w telewizji, gdyż zbyt wiele dawałyby do myślenia) - krążą w wersjach chorwackiej, tureckiej, rumuńskiej, serbskiej, o włoskich czy hiszpańskich nie wspominając. Widzowie polskojęzyczni jak na razie nie mają takiego komfortu - najwyraźniej Polacy są zbyt inteligentni i na poziomie, żeby zajmować się takimi tematami; wypada jednak nadmienić, że przetłumaczonych zostało przynajmniej sporo filmów dotyczących 11 września oraz różnorakich globalnych ściem; byle nie o ufo - no tak, wiadomo, to śmieszne - mam nadzieję, że wszyscy się już uśmiali - hi, hi...

   Miały być jeszcze jakieś ciekawe informacje - o.k., to może 'Szmaragdowe tablice Thotha', datowane na 36 tys. lat p.n.e., czyli grubo przed ustalonym przez historyków wynalezieniem pisma - ale skoro to nie pasuje do oficjalnej teorii biegu dziejów, to wyrzucamy to na bok, tam za te radioaktywne szkielety z prastarego indyjskiego miasta Mohendżo-Daro, niech sobie razem leżą, jak nie umieją pasować do naszych naukowych hipotez, takim faktom-gagatkom nadajemy po prostu status "niewyjaśnionych zagadek" przeznaczonych do opisywania w odpowiednich niszowych magazynach - broń Boże, żeby się tym na poważnie zajmować czy może jeszcze przyznawać jakiekolwiek fundusze na badania, gdyby gdzieś uchowali się naukowcy na tyle odważni, aby zauważyć to, na co wpadnie co drugi byle debil albo żul spod budki z piwem, jeśli przedstawić mu te wszystkie informacje - że obecnie lansowana jako naukowa teoria dotycząca tego, jak to było na naszej planecie, to Frankenstein, który już zaczął czuć się gorzej - a jeszcze trzeba będzie dojść, kto go skonstruował... To wszystko musiało być nie trochę, ale zupełnie inaczej, jedynie całkiem odmienny paradygmat byłby w stanie wyjaśnić wykopane szczątki i artefakty; górnicy i rybacy odprowadzają podatki, część z tego idzie na pensje dla archeologów, antropologów, historyków i filozofów - ale ci ani myślą podpisywać się pod choćby najbardziej oczywistymi wnioskami, najwyraźniej nie szanując ryzyka podejmowanego co dnia przez reprezentantów innych grup zawodowych - pewnie czują się lepsi... Trzy strony streszczenia fragmentów Księgi Thotha w języku polskim - 1, 2, 3. Pełna wersja w języku angielskim - tutaj. Inny ciekawy tekst w j. pol. na ten temat, tylko trzeba zamknąć reklamę - tu. Krótki artykuł na temat szkieletów z wykopalisk w Mohendżo-Daro, po tysiącach lat nadal wykazujących napromieniowanie czterdzieści razy przekraczające normę (samo odkopane miasto przedstawia sobą cyrkularne stopniowanie zniszczeń, z wyraźnym epicentrum) - j. pol. Szerzej opisujący ufo w starożytnych Indiach tekst tutaj - niestety okraszony wywiadem z jakimś doktorkiem - naiwniakiem, przemądrzałym a zdaje się kompletnie niezorientowanym w temacie.

   Według źródeł takich jak 'Henry Deacon' czy Dan Burish, bardzo ważne dla mieszkańców wszystkich krajów jest, aby wykorzystujące nieziemskie technologie tajne międzynarodowe projekty w przestrzeni kosmicznej oraz na Ziemi były kontynuowane bez zakłóceń - oni jak gdyby w tym widzą największe ryzyko ujawnienia tej tematyki, że zaraz wkręciliby się przed kamery jacyś panikarze albo bezduszni kongresmeni gotowi deptać losy ludzkości niczym szczeble kariery, którzy zaczęliby publicznie kwestionować sensowność przeznaczania grubych bilionów dolarów na jakieś tam sprawy w kosmosie - a to mogłoby się różnie skończyć dla nas wszystkich. Poza tym całkiem możliwe, że gdyby to wszystko było normalnie jawne i godzinami męczone na Discovery, to te wszystkie Dzong Ile i Robertowie Mugabe mogliby sobie odpalać własne programy za marne parę milionów $ - mało jest na świecie jaskiń..? Dlatego np. mamy sporo informacji w niezależnym obiegu, ale na wykładzie Ala Bieleka dźwięk jednak psuje się w pewnych momentach i to akurat w takich, że obejrzawszy wszystko i tak nie dowiesz się, jak to właściwie się robi, to zszywanie czasoprzestrzeni - można przypuszczać, że prawdziwy dynamit, taki który mógłby naprawdę kogoś z nas tu rozsadzić, jest zastępowany dyskretnie ocenzurowanymi kopiami, a nie żeby potem lądował na takich witrynkach - gdzie przecież nie wiadomo, kto to przeczyta, może jakaś nawiedzona babcia, która godzinę w tygodniu spędza w kościele, a przez połowę z pozostałych 167 łypie nienawistnie wokół, będąc przy tym emerytowanym profesorem fizyki, starą panną, która chciałaby wszystko zmienić i na nowo napisać koleje własnego życia - a że w nowej linii czasu Niemcy wygrają wojnę, to już nie jej problem, ona tylko chciała i miała prawo być szczęśliwa, nie spóźnić się wtedy na tamto spotkanie... Również jeśli chodzi o technologie wolnej energii z okolic antygrawitacji, to np. świadek analogicznego projektu z tej dziedziny o budzących zaufanie obliczu i nazwisku dr Paul Czysz jako jeden z wielu ekspertów zaznacza, że niewłaściwie użyte mogłyby przynosić skutki rangi kataklizmów; nie dotyczy to jednak innych technologii wolnej energii, np. związanych z wodą - tak że to bynajmniej nie do końca tłumaczy, dlaczego w dalszym ciągu codziennie musimy wdychać smród spalin; jeśli ktoś nie interesuje się ufo, to mógłby się chociaż o to upomnieć - czemu chociaż tego nie ujawnią, jakie by było tutaj wytłumaczenie z tomiku 'bo tak będzie lepiej dla ludzkości'..?

   Reasumując: najwyraźniej jesteśmy ogłupiani w stylu "z fortuną trzeba ostro grać", a w pierwszej kolejności wypadałoby przywrócić szacunek i respekt należne przekazom przodków, w dzisiejszych czasach omawianym wyłącznie jako baśnie, historyjki przez wieki urobione na boku, ludowe bajania oraz tradycyjne przypowieści dla młodzieży, przypadkiem dosyć podobne do siebie, ale to przez budowę ludzkiego mózgu, a te wzorki nazywają się archetypy, występują pod czaszkami ludzi wszystkich ras, na różnych kontynentach i rozsianych po oceanach wysepkach generują w umysłach mity przeważnie o bogach z nieba albo protoplastach z gwiazd, jak również o olbrzymach, smokach, magii, przyjaznych aniołach i dobrych wróżkach - tyle, że to przodkowie nie mieli żadnego interesu, żeby nam wkręcać kity i bajki, bo nie żyli za nasze pieniądze i nie mówili nam, co mamy robić, tylko po prostu zdawali sprawę z tego, co się działo w ich czasach, normalnie każdy miał jakichś potomków i pragnął przekazać im parę uwag, niejeden dziadzia Indianin widział, jak wnusio zaczyna gaworzyć, ale nie miał pewności, czy doczeka czasu, kiedy będzie mógł osobiście przekazać mu historię ich świata i ludu, więc organizował przepływ wiedzy tak, żeby się zachowało - i jakoś dali radę, dotrwali do czasów Internetu, teraz już mogą ich wykończyć do reszty, te wszystkie plemiona, spalić ich ostatnie święte księgi (rekord świata: Św. Inkwizycja w Ameryce Płd.) - ale już nie uda się unicestwić ich pamięci, a to właśnie o nią chodziło i to ona przydaje się dzisiaj mieszkańcom wszystkich krajów, którzy w owych relacjach odnajdują kawałeczki zwierciadła prawdy o własnych czasach.

   W relacji Alexa Colliera osoby zaimplantowane przez Szarych w trakcie uprowadzeń (według różnych szacunków może to dotyczyć nawet 1 na 40 osób w USA - już pod koniec lat 80-tych dziennikarze wielkich amerykańskich gazet i psychiatrzy, którym przyszło zająć się tym ciekawym zjawiskiem, byli w szoku pod wrażeniem tysięcy praktycznie identycznych relacji swych współobywateli - np. laureat nagrody Pulitzera i profesor Harvardu John E. Mack, R.I.P. - ufo to śmieszny temat, ale rodzina gościa od razu po pogrzebie zapobiegliwie wydała oświadczenie, że nie łączą jego tragicznej śmierci z długoletnimi badaniami fenomenu porwań przez obcych) to niczego nieświadomi, uśpieni żołnierze ich przyszłej armii, która powstanie, kiedy gadoidy przylecą tu większą ekipą - to znaczy ci Drakonianie; Szarzy wyglądali kiedyś podobnie do nas, ale napadnięci i w trakcie ewakuacji przechwyceni w kosmosie przez nieprzyjemnych z wyglądu obcych z Oriona, zostali przetrzebieni oraz poddani manipulacjom genetycznym, tak by ich rasę łatwo można było kontrolować - gadoidy najczęściej nie zabijają podbitych, tylko robią z nich własnych żołnierzy do używania na różnych planetach i możliwe, że tak samo skończą również nasi potomkowie, jeśli nadal będziemy się śmiać z ufo i udawać, że telewizory nas nie wkręcają, że są w porządku i że nie ma żadnych trudnych spraw, którymi trzeba by się zająć i odbębnić naszą rolę w historii, dając dobrą zmianę w długodystansowym biegu pokoleń przez dzieje, zamiast siedzieć bezczynnie z pozbawionymi wyrazu twarzami jak roboty, w których indywidualności i pragnienia wolności tkwi mniej niż w sztucznych zbiegach ściganych w filmie "Łowca androidów"; Szarzy od tysięcy lat pragną się wyzwolić, a nasz układ i to, co się u nas wydarzy, wydaje się być ich może ostatnią, finałową szansą - dlatego zamierzają otwarcie powstać przeciwko swoim ciemiężycielom i wybrali nas na swoich wojowników, a naszą planetę jako pole bitwy. Według Alexa wiele planet i księżyców w naszym układzie gości życie - tymczasem według Plejaran z kontaktu Billy'ego Meiera wcale nie. Czy więc te wersje jednak są niezgodne, czy też sytuacja zmieniła się przez 20 lat; a może komuś coś się pomyliło? Istnieje również inna możliwość... Zgadzają się natomiast co do pradawnej wojny w galaktyce - według Meiera także Plejaranie relacjonują, że dawno temu ich przodkowie wyewoluowali na tak pokojowych i uduchowionych, że stracili zdolność do skutecznej obrony i mieli poważne kłopoty z najeźdźcami, aż musieli rozlecieć się po kosmosie.

   Analiza mechanizmu współczesnej rzeczywistości opisywalnego jako "możesz sobie przyczepiać ciężarki w różne miejsca, zbierać znaczki albo monety, całymi nocami skakać przy ogłuszającej muzyce lub wydzierać się na meczu przeciwko drużynie z innego miasta, godzinami oglądać kipiące sztucznością widowiska telewizyjne bądź non stop grać w gry komputerowe - normalność pierwsza klasa, tak trzymaj, wszystko z Tobą w porządku; ale jak tylko powiesz, że wierzysz w kosmitów i ufo, że coś musi być w tych zeznaniach licznych astronautów, wojskowych, dziwnie zmarłych naukowców, w opowieściach kontrolerów ruchu lotniczego oraz przypadkowych cywili, w odtajnionych dokumentach z raportami, w tych setkach zdjęć i nagrań, to ufo to chyba jednak nie jakaś zbiorowa halucynacja tysięcy kamer wideo, nawet jeżeli naukowcy z jakiegoś powodu publicznie tego nie zauważają - to już masz nierówno pod sufitem, świrujesz lub wręcz chorujesz psychicznie". Czy to się samo tak porobiło, przypadkiem tak wyszło, że tak jest..? No pewnie, że tak - chyba nie wierzysz w jakieś teorie spiskowe? Obejrzyj sobie na Discovery, tam czasami lecą ciekawe i rzetelne programy o tych banialukach, jak miernie trzymają się kupy, w przeciwieństwie do współczesnej wersji oficjalno - naukowej; taka stacja nie ma problemów z koncesją, a gdyby spróbować uruchomić kanał o tych zagadnieniach tu powyżej opisywanych, to jak by było - gdzie my właściwie żyjemy, na trybunach sprzedanego meczu..?

   W cyklu "oni nie są tacy źli, też kiedyś byli dziećmi, a zaczynali w ogóle jako urocze bobasy albo maleńkie śliczne kameleony": jeśli chodzi o osoby wychowane w rodzinach Iluminatów, również te o "prawdziwie królewskim genotypie", to często wcale nie są one zadowolone, poznając tajemnice własnego rodu i kiedy dowiadują się o obrzędach oraz swej "historycznej roli" do odegrania w rozłożonym na wieki przedsięwzięciu, jest to dla nich w wielu przypadkach okres ciężkich przeżyć i rozterek - z jednej strony szlachetne hasła o prowadzeniu ludzkiego tłumu przez labirynt możliwości pełen zdradliwych pokus, ale na rewersie raczej chore rytuały i mocno kontrowersyjne dokonania - pewnie tak samo z wewnątrz, jak i z zewnątrz nie wiadomo do końca, co o tym myśleć i czy się tego przypadkiem nie współtworzyło w poprzednim wcieleniu - bo trzeba przyznać, że coś w tym jest, że ludzie jako masy normalnych nierzadko bywają głupi, prymitywni, tchórzliwi, zakłamani, a w większych grupach zdolni wręcz do schodzenia poniżej poziomu dzikich bestii - z tym, że kiedy jest się wewnątrz, to nie tak łatwo powiedzieć "nie dziękuję, to mnie nie interesuje", ponieważ cała Twoja rodzina i wszyscy znajomi są właśnie z tego środowiska i od wielu z nich oczekiwano by potem, by się od Ciebie odwrócili - "co jest, kurde, nie chcesz zbawiać świata?" Z kolei jeśli chodzi o gadoidy, to zdaniem pewnych badaczy być może niektóre z nich wyewoluowały na naszej planecie, z tych małych, zielonych, szybkich i agresywnych dinozaurów; w tym kontekście jak takiego zobaczysz, to atakować go trochę kontrowersyjny pomysł, bo on tu też zawsze mieszkał tak samo, jak Ty, według 'smoków' to w ogóle my jesteśmy najeźdźcami, bo one kiedyś opuściły nasz świat, tzn. stąd odleciały, a dinozaury sobie wyginęły - i dopiero wtedy ludzie się "zalęgli"... Czyli to mogło być tak, że na naszej planecie najpierw wyewoluowała forma gadzia, a dopiero potem nasza - i może kosmos czeka, aż w końcu się dogadamy, skoro takie z nas dwie wyjątkowe formy zdolne powstać z pyłu i rozwinąć się do poziomu podróży międzygwiezdnych, czyli to zdaje się dzięki nam wszechświat jest pełen pomysłów - już mniejsza o to, kto jest fajniejszy, bo nigdy gadoidzie laski nie będą się podobały czytelnikom Playboy'a tak, jak Ziemianki, i pewnie vice versa, więc nic dziwnego, że każdy potem myśli, że to on jest lepszy i ładniejszy; a że po obydwu stronach zawsze znajdą się świry, co będą wiecznie chciały wojować i unicestwiać drugich, dalej mszcząc tamte globy rozłupane tysiące lat temu - to się ich wyrzuci na jakąś odległą planetę, tak jak kiedyś los potraktował naszą i w ten sposób z nim również wyrównamy rachunki, coby się wszystko zgadzało; nie tylko według Michaela Tsariona starożytna wojna pomiędzy Ludźmi a Gadoidami na Ziemi nigdy nie została zakończona zawarciem pokoju, tylko to było jak w Korei - obydwie strony z czasem zmęczyły się wzajemnym wyrzynaniem i przestały to robić, a gadziny z gwiazd zeszły głęboko pod ziemię - nie tylko dla nich mieszkanie na powierzchni to obciach, bo tylko tu można zmutować od kosmicznego promieniowania albo dostać w łeb z meteorytu, szaleją żywioły i katastrofy naturalne, a obce ufo czają się między chmurami...

   Zdaje się, że można by opracować całą rozbudowaną witrynę internetową poświęconą wyłącznie "niewyjaśnionym" zagadkom oraz tajemnicom, które w prosty i najzupełniej logiczny sposób stają się wytłumaczalne w perspektywie krajobrazów informacji solidnie już utwierdzonych w niezależnym obiegu informacyjnym, o których powstały tysiące książek, filmów oraz witryn internetowych, ale w dalszym ciągu nie sposób czegokolwiek o tym usłyszeć w Teleexpressie ani przeczytać w najgłupszym choćby kolorowym pisemku - co jest raczej dziwne, skoro tworzą to i śledzą miliony ludzi z setek krajów, jest ich więcej niż filatelistów i numizmatyków razem wziętych, a nie mają nawet swojego hasła w encyklopedii; dlatego ciężko się tym zainteresować, kiedy w ogóle się nie wie, że coś takiego istnieje, nie ma żadnych drzwi prowadzących tam z wymiaru koncesjonowanych informacji dla mas - już o samym fakcie, że tak dziwnie ukryte jest istnienie czegoś tak wielkiego, nie można powiedzieć, że jest mało podejrzany. Dziennikarze i eksperci, których praca polega na publicznym deklamowaniu przyjaznym tonem, że wszystko zostaje powiedziane, po prostu udają, że tego nie zauważają - ale to mniejszość, zazwyczaj biorą takich zbyt pewnych siebie, którzy naprawdę wierzą w to, co mówią i piszą, że wszystko jest fajnie i ciekawych informacji najlepiej szukać w oficjalnych kanałach przeznaczonych dla miliardów, bo teraz to tam już dają cały Top Secret i transmisje na żywo z ekspansji w kosmosie, powierzchni innych planet, wszystko... Nie nienawidzę ich i nie gardzę nimi, jako że o mały włos sam takim kimś nie zostałem, a byłbym nie gorszy w sercu niż teraz, śmiejąc się z imbecyli bredzących o podróżach w czasie i obcych porywających czy zjadających ludzi, o innych bzdetach nawet nie wspominając, żeby nie pogrążać tych już i tak najwyraźniej poszkodowanych przez los ludzi. Jak widać to dookoła, można być kimś bardzo inteligentnym i jednocześnie bardzo wkręconym, kwestia polega na inteligencji wkręcającego - jak w ślad za tytułem filmu mówi młode angielskie przysłowie: "Ufo's - they are here". Ciekawe, czy ci, którzy posiadają te wszystkie stacje tv i w ostatecznym rozrachunku płacą dziennikarzom i ekspertom owe godziwe pensje za niegodziwe unikanie najważniejszych tematów i ukrywanie samego tego przeoczania, mają może jakieś powiązania lub wspólne interesy z owymi kręgami, które korzystają na tym stanie rzeczy, z tymi ja wiem, może bankierami, co sobie najpierw tanio wykupili Amerykę po Wielkim Kryzysie, potem Eisenhower ich jeszcze wpuścił do sponsorowania prac nad problemem ufo, zanim nasiliły się pogłoski o niejasnych korzeniach ich rodów - i do dzisiaj wszyscy są źli, tylko nie bankierzy, to aniołki których w ogóle nie ma, podobnie jak właścicieli międzynarodowych megakorporacji, więc jak by mogli być źli, skoro w ogóle nie występują na scenie i nikt o nich nie mówił, przynajmniej w żadnej telewizji ani globalnej agencji prasowej, stanowiących przecież własność zapewne pracowitych ludzi dobrej woli, co zresztą widać po nieskazitelnie uczciwych efektach ich pracy..? Czasem jak widzę tych naszych dziennikarzy, jak od rana podśmichują się głupio, gadając o bzdurach z minami pozerów - znawców, to muszę przełączyć, żeby coś zjeść, taki odruch; wiem, że mogłem być jednym z nich, ale coś mi strzeliło do łba i zacząłem sobie sprawdzać w Internecie, czy są jakieś nowe informacje na temat moich zainteresowań z dzieciństwa - i okazuje się, że owszem, funkcjonują już pewne nieźle uwiarygodnione doniesienia, minął ledwie rok od tamtej zajawki, a natrafiłem już na kilka... No więc miało być o tych "niewyjaśnionych zagadkach" - np. deszcze kamyków i żab w dziwnych kolorach, zdarzające się od wieków mieszkańcom różnych miast w wielu krajach, ale co ciekawe, równie często przy bezchmurnym niebie i/lub w głębi lądu. Otóż te piękne żaby i inne dziwy reprezentują planetę opisywaną jako Muldek/Tiamat/Melona, której kawałki po jej eksplozji pozamarzały kiedyś nagle w kosmosie i po dziś dzień sobie orbitują, a kiedy czasami coś wejdzie w atmosferę naszej planety, lód się topi i spada na ziemię pośród uwięzionych w nim fragmentów zapomnianego świata. A teraz odpowiedź drużyny oficjalno-naukowej: jest to niewyjaśniony fenomen, który pozostaje jedną z wielu zagadek czekających na rozwiązanie przez przyszłe wieki, tego samego zdania jest sto tysięcy najwybitniejszych profesorów z 50 najbardziej adekwatnych tu dziedzin wiedzy. Kto przejdzie do następnego odcinka? Jeśli chcesz zagłosować na drużynę "hipotezy historii i biologii będą się musiały jeszcze troszeczkę popoprawiać", przestań czytać, co Ci ktoś pisze, bo może ja też jestem taką fałszywą opozycją, że niby krytykuję, a idziemy przywitać się z gąską, albo np. 'demony' mnie podmieniły i leżę w stawie, podczas gdy w moim pokoju niezdarnie bałagani teraz ich android, który w wolnych chwilach gromadzi informacje o Ziemianach, oglądając "Rozmowy w toku"..? Lepiej słuchaj tych, których jesteś w stanie ocenić przynajmniej po minie, głosie, mowie ciała; chyba, że nie potrafisz, ponieważ spotykane w Twoim życiu osoby nie były szczere ani fałszywe, tylko wszystkie takie same. Zacznij od gości, którzy wypowiadają się dla prasy w imieniu NASA albo SETI - który z nich wygląda na niezłomnego naukowca..? Potem sobie wyszukaj zdjęcia takich, co najpierw gadali same bzdury i bajki, a potem ich znaleźli nagle zmarłych u szczytu działalności - czy prezentowali się jak tchórzliwi wariaci, czy raczej jak naciągacze pozbawieni skrupułów..?

   Według Leo Zagamiego Barack Obama jest masonem 33 stopnia i to dobrze, bo Masoni od dwóch wieków byli gnębieni przez Iluminatów i teraz on da im pewnie nieźle popalić. Według licznych źródeł stare sitwy i grupy niejasnych interesów z Waszyngtonu oraz Białego Domu boją się go, jak diabeł prawdy o ufo, a to z tego powodu, że "kompletnie nie mają go w swojej kieszeni" i są tym totalnie przerażeni, jako że nieczęsto coś takiego się zdarzało; zanim w mediach pojawiły się plotki o zamachu na Obamę, w niekontrolowanym obiegu informacyjnym długo wcześniej krążyły już na ten temat artykuły typu "Will Obama be assasinated if he wins?". Zdaniem Davida Wilcocka (miał nieraz sny z Obamą w roli głównej superbohatera trudnych czasów) jeśli z rokiem 2012 można wiązać jakiekolwiek nadzieje na zmiany na lepsze, to musi wygrać Obama - no i wygrał... McCaina nie ma za bardzo co żałować, bo tam jak był w tym obozie jenieckim, to według relacji innych weteranów układ był taki, że ten kto mówił, miał dobrą opiekę lekarską, a ten kto milczał - umierał sobie na pryczy, pozostawiony sam sobie; no i McCain miał dobrą opiekę lekarską - obwieszeni flagami i orderami byli koledzy nieraz pikietują go w tej sprawie i zawsze w dowolnej chwili można by go zaszantażować, że zacznie się o tym mówić w wielkich mediach, skąd jak wiadomo dane do swoich artykułów czerpią wszyscy najlepsi dziennikarze.

   W roku 1997 przygotowany dla Światowej Organizacji Zdrowia raport z badań nad środkami uzależniającymi został poddany rzadkiej w tego typu opracowaniach medycznych cenzurze: utajniono cały jego rozdział, w którym na podstawie szerokiego spektrum danych statystycznych naukowcy wykazywali, że marihuana jest nie tylko mniej szkodliwa dla zdrowia i funkcjonowania w relacjach międzyludzkich, ale również działa mniej uzależniająco w porównaniu z nikotyną i alkoholem. Tymczasem USA oczekują od innych krajów naśladowania swojej nielogicznej polityki farmingu aspołecznych psychopatów, dlatego również u nas, jak chcesz kogoś wytruć - nie ma problemu, trutkę na szczury dostaniesz w sklepie za rogiem albo w dowolnym supermarkecie; jeżeli chcesz kogoś podpalić czy wysadzić w powietrze - udaj się na stację benzynową, tam Ci wszystko sprzedadzą, ewentualnie możesz sobie też kupić tonę petard; a jak chcesz popełnić samobójstwo, to już zupełnie Twoja sprawa, droga wolna, próbuj sobie do woli, to nie jest karalne - ale zapytaj tylko o którąkolwiek z naturalnie występujących w przyrodzie roślin, jakie w tradycji ludów różnych kontynentów do dnia dzisiejszego uznawane są za święte oraz godne specjalnego traktowania i wykorzystywania z należytym szacunkiem, ponieważ jakoby prowadzą do poszerzenia postrzegania, pogłębienia zrozumienia i odczuwania, do uświadomienia sobie własnego miejsca i funkcji wśród trybików wszechświata, do doznania jedności z kosmosem i jego pięknym mechanizmem - nie, tego akurat nie ma, to jest zakazane i wzbronione pod groźbą aresztowania i więzienia, włącz sobie telewizor, kup pół litra i wypal paczkę fajek, a potem pobaw się z dziećmi, tak będzie lepiej dla Ciebie i Twojej rodziny, to wszystko w trosce o Wasze zdrowie i szczęście. Kto stoi za utajnieniem owego rozdziału z oficjalnego naukowego raportu zamówionego przez jedną z głównych agencji ONZ? Na to pytanie pasuje zapewne wiele odpowiedzi, a jednej z nich udziela m.in. David Icke (który jak sam przyznaje, nie wypalił w życiu ani jednego skręta) i wtóruje mu wielu niezależnych analityków tradycji: to gadoidy, hybrydy o takich korzeniach lub inne ośrodki manipulacji tłamszą wszystko, co pozwalałoby ludziom sobie przypominać, że tak naprawdę są istotami międzywymiarowymi i że w ogóle istnieją jakieś wyższe, bardziej magiczne warstwy istnienia i sensów, w dodatku można dosięgnąć ich umysłem, jeśli tylko uda się zmienić jego częstotliwość. Przy czym co innego być podróżnikiem, co innego bezdomnym - z drugiej strony David Wilcock jakby w oparciu o swoje kosmiczne źródła przypomina, że każde uzależnienie jest przejawem braku szacunku dla samego siebie i własnych myśli, z którymi nie chce się zostać i nie może wytrzymać, jednocześnie zazwyczaj oczekując, że ktoś inny z własnej woli gotów byłby znosić ich klimat.

   Jeśli ktoś woła do Ciebie od progu: "Siemano, właśnie wczoraj odkryłem wspólny spisek kosmitów, ludzi i pół-ludzi-pół-kosmitów, którzy chcą przejąć już totalną władzę nad światem, a wtedy może nawet naziści wrócą z Księżyca, a z wnętrza Ziemi wyfruną potomkowie mieszkańców Atlantydy, nie chodzi jednak o podróże w czasie, bo te urządzenia już zezłomowano, tak że nie wiadomo, co z szybkimi połączeniami do naszych baz na Księżycu i Marsie, tzn. tych nie zaatakowanych przez prastare gady z kosmosu" - to po dłuższej rozmowie i przedstawieniu relacji może się okazać, że najbardziej szokujące i najtrudniejsze do uwierzenia jest samo to, że cała prawda o naszym świecie mogłaby być ukryta, że można by ją sobie tak po prostu nagle odsłonić, niby zajrzeć za wielką kotarę, zagrać Neo w "Matrixie", że mógłby to samodzielnie uczynić jeden człowiek i najwyraźniej musi to zrobić na własną rękę, gdyż nikt jakoś nie kwapi się, by mu w tym pomóc - taki motyw "samotnie przeciwko całej rzeczywistości", nagle na przekór wszystkim książkom, uniwersytetom, telewizorom, gazetom, rozsądnym opiniom normalnych ludzi - gdyby to była prawda... W tym momencie większość ludzi ma na łyżce zbyt dużo dziegciu do przełknięcia i odwraca się z przestraszonym i gniewnym wyrazem twarzy a'la "co mi tu proponujesz za schizę?!"; namiętni telewidzowie mają łatwiej - oni przecież wiedzą, ponieważ zgromadzili te informacje pracowicie leżąc na tapczanie, że te teorie spiskowe owszem jest coś takiego, słyszeliśmy, ale to po prostu nic więcej, tylko takie naciągane bzdury dla naiwnych, eksperci z łatwością je obalają. Szkoda, że nigdy nie pokazują do końca tych ekspertów i wyników ich pracy, tylko zawsze zmieniają wątek - bo chyba każdy chętnie odetchnąłby z ulgą, mogąc przestać myśleć o jakichś nieprzyjemnych stworach, eksperymentach obcych na ludziach w podziemnych ośrodkach "współpracy" oraz o wielu innych smutnych sprawach i przyciężkawych tematach - niestety jednak chyba bardzo trudno jest wyszukać jakieś przekonujące informacje demaskujące bądź kompromitujące wymienianych tu powyżej świadków. Skoro to jest ogólnie takie raczej dołujące, to może faktycznie lepiej o tym nie mówić, tylko też okłamywać wszystkich bzdurami tego pokroju, żeby potem prawda ciężko wchodziła, wydawała się niemożliwa, niewiarygodna, wzięta z jakiegoś filmu albo przynajmniej szokująca - ale w takim razie, co mógł mieć na myśli pan Jezus, kiedy mówił: "prawda was wyzwoli"..?

   Załóżmy, że faktycznie tak jest, że manipulują tu nami jacyś obcy albo przynajmniej dumne prawnuki starożytnych hybryd, a ci dobrzy kosmici nam nie pomogą, bo czekają, aż sami się w tym połapiemy i z tego wyzwolimy, a gdyby takie rzeczy robili za nas, to my byśmy pozostawali niedojrzali i niedorozwinięci jako cywilizacja, pozbawieni na przyszłość prawa do satysfakcji z własnych dziejów, niezaradni niczym niepewny siebie młodzieniec, za którego wszystko zawsze załatwiała mamusia i nie nauczył się samodzielnie stawiać czoła wyzwaniom niesionym przez los. No i kim w takim razie byliby nasi przeciwnicy w tej grze, owi kosmiczni pedofile vel nadludzko inteligentne ludojady? Czy wyglądają jak latające przezroczyste mgiełki połyskujące od pomysłów przebiegających w nich z prędkością światła, czy może w ogóle przybierają formę konstrukcji myślowych albo nieuchwytnych sekwencji emocjonalnych, lub też po prostu aż tak nas przewyższają rozwojem, że nie potrafimy nawet niczego o nich powiedzieć ani w ogóle ich sobie wyobrazić? Nie, to tylko przemądrzałe dinozaury, jaszczurki które naczytały się książek, dzieci smoków przybyłych w zamierzchłych czasach na międzygwiezdnych krążownikach, najprawdopodobniej coś koło tego - kosmos niby w grze komputerowej na początek daje nam jakby najprostszego przeciwnika, bo ich spryt i matnia, którą możliwe że to właśnie one nam skonstruowały, owszem wyglądają na nieziemsko inteligentne, nieludzko bystre i diabelsko przebiegłe - ale nadal potrafimy je przeniknąć i wyjaśnić w naszych słowach, więc jednak nie jest to dla nas takie niepojęte i najbardziej przykre jest w tym tylko to, że kiedy o tym mówisz i komuś to opisujesz, chyba nie da się uniknąć przy tym wrażenia, że to wszystko nie mogło się tak ułożyć samo ani przypadkiem, a jednocześnie raczej nie mógł tego wymyślić człowiek, skoro ludzie ledwo potrafią to ogarnąć i zacząć pojmować - takiego przekrętu nie wykombinowałby ani Grobelny, ani Bagsik, to reprezentuje inny format planowania i niespotykany rodzaj genialnej brawury synchronicznie dopinającej się na ostatni guzik z wielu stron i dziedzin - ten matriks, którego zapracowani więźniowie sami na wyścigi tłamszą buntowników, stając w obronie iluzji, że wszystko jest o.k. i ładnie pięknie; druty kolczaste nie są tu potrzebne, w tym systemie nawet Twoi najbliżsi bez ceregieli przepuszczą Cię przez przykry magiel własnych lęków i frustracji, gdy tylko spróbujesz pozbawić ich podstawowych złudzeń typu "jest dobrze, prawda leży na stole, a złe rzeczy już się nie dzieją" i zachęcić do wyrobienia sobie na jakikolwiek temat poglądu rozbieżnego z telewizorem; no a mało kto będzie chciał uciekać z więzienia, w ogóle o nim nie wiedząc i/lub nie chcąc w nie uwierzyć, ani że może istnieć jakieś więzienie, o którym ci nie powiedzą, że w nim jesteś. O ile nie zmywasz podłogi w podziemiach jakiegoś zamku np. w Bawarii czy Lotaryngii, to w sumie nie wiadomo, czy taka zostawiająca większość paranoików daleko w tyle perspektywa jest poprawna i czy na pewno istnieją te sekty gadoidów lub hybryd, których podszytą strachem ambicją jest kontrolowanie naszej rzeczywistości - szkoda, że pomimo tylu relacji nikt nie próbuje tego wyjaśniać, to jednak nieco dziwne i niepotrzebnie podsyca niepokój już przecież wywołany przez doniesienia z całego świata. Może to tylko prowokacja tajnych służb i lansowany ze spokojem projekt wielkiej ściemy, ale jednak trochę jest tych świadków, legend i starożytnych posążków na temat - więc coś musi w tym być prawdy, nie wiadomo tylko, dokładnie ile - i nad tym też oczywiście nie pracują po uniwersytetach, bynajmniej, raczej analizują dzieła Da Vinci'ego albo Kanta, które nikogo normalnego nie obchodzą bardziej niż zgniłe jajka na śmietniku. Jaka może być tego przyczyna, czy tak powinno być, że jedni się męczą i boją po domach, drudzy znikają, a trzeci udają, że nic się nie dzieje albo naprawdę w ogóle o niczym nie słyszeli? A jak by się sprawy miały, gdyby to wszystko była prawda i faktycznie istniały jakieś grupy, którym zależałoby na utrzymywaniu tak głupawej sytuacji i bezsensownego ukierunkowania prac myślicieli..? Każdy, kto się z kimś kiedyś zmagał, wie, że aby pokonać niektórych przeciwników, trzeba ich najpierw docenić; zresztą to właśnie jest według wielu badaczy słabość gadoidów/hybryd - one nie potrafią tego zrobić, są za bardzo uzależnione psychicznie od swojego poczucia wyższości, gdyż to na nim opiera się ich moralne przeświadczenie, że mają prawo nami władać. Chwilowo najwyraźniej mają przewagę, ponieważ one wiedzą o naszym istnieniu, a my się dopiero zastanawiamy, wciąż mają wpływ na nasze prawa i poglądy, wiedzę którą wtłaczamy dzieciom i zapatrywania uznawane przez nas za normalne, podczas gdy my wyśmiewamy się nawzajem, że ktoś w ogóle wierzy w ufo i że władze mogłyby cokolwiek na ten temat ukrywać przed opinią publiczną, że coś mogłoby być "nie tak"; ale sytuacja może się nagle zmienić i wtedy na czym będzie polegała ich przewaga - że ich jest może kilka tysięcy, a nas kilka miliardów..? Jeśli ten nasz matriksopodobny system to sprawka powiedzmy tych hybryd, to one teraz muszą już być nieźle wystrachane i nie cofną się przed niczym, tak jak nie mogą zatrzymać przemian masowej świadomości mieszkańców planety - bez sensu byłoby przypuszczać, że po tych wszystkich wiekach teraz tak po prostu poddadzą się bez walki ani kombinacji, żadnej próby nowej globalnej machinacji lub chociaż postawienia apokaliptycznej zasłony dymnej w charakterze osłony odwrotu - tylko ze spuszczonymi głowami rozejdą się po domach, aresztach i izolatkach, jak niezaradne nieśmiałe dzieci; w niezależnym obiegu informacyjnym rzadko można trafić na życzenia spokojnego wieczoru, natomiast dość często zdarzają się praktyczne porady dotyczące zgromadzenia w plastikowych pojemnikach (nie pękną po zamarznięciu) dużej ilości wody pitnej oraz jedzenia, do którego przygotowania nie potrzeba będzie gotowania; osobom bardziej zapobiegliwym zaleca się ukrycie tego wszystkiego w jaskini położonej możliwie wysoko nad poziomem morza i/lub wydrążenie sobie sieci tuneli a'la żołnierz Wietkongu, w których dałoby się przez pewien czas mieszkać; internautom przydatne mogą się okazać ekrany osłaniające sprzęt przed działaniem impulsów elektromagnetycznych; rachuby czasowe dotyczące zamieszania i anarchii w efekcie wybuchu III wojny światowej lub przetoczenia się megakataklizmów mówią o okresie około półtora roku, który trzeba by jakoś przepękać, utrzymując się przy życiu głównie za pomocą pozytywnych myśli i podążania za dobrymi przeczuciami.

   Jeśli ci reptilianie to ściema, to i tak jest problem, bo w takim razie istnieje grupa zdolna do wywołania globalnego niepokoju za pomocą skoordynowanej manipulacji uruchomionej na wielu kontynentach jednocześnie - mielibyśmy tu przynajmniej Wlk. Brytanię (James Casbolt), RPA (Credo Mutwa) i USA (Stewart Swerdlow) - przy czym to pewnie nie ci sami, co popełnili 11 września, bo tamci chyba nie potrafiliby nabrać nawet konduktora PKP na odcinku 33 km, więc gdzie im do wpuszczania w maliny światowej czołówki niezależnych myślicieli i badaczy tematów, o których lepiej nie mówić, bo to śmieszne, poza tym można zginąć, a jednocześnie jest się chorym psychicznie. Mimo wiarygodności doniesień i przychodzących w sukurs legend, nawet mnie nie jest łatwo uwierzyć w te gadoidy - choć uhonorowałem je tu powyżej tyloma akapitami, że wydawałoby się, iż przyzwoicie z mojej strony byłoby mieć 100% pewność co do ich obecności między nami. Nie wiem, może to jest tak, że ich tu póki co jest tak mało, a już tyle osób myśli o nich wieczorami, skoro nie mówią o tym w telewizji - że wynikła za duża dysproporcja i ich istnienia nie starcza na poczucie realności dla wszystkich, którzy gotowi byliby w nie wierzyć; a może już się zwinęły albo tajne służby je przetrzebiły, a w niezależnym obiegu informacyjnym mamy informacje sprzed 15 lat. Jest jednak jeszcze taki wariant, któremu niestety w sumie niewiele przeczy, że to jest wszystko prawda, tylko szalenie trudno w nią uwierzyć, a to dlatego, że te potwory wciąż trzymają się mocno i komponują medialno-naukową papkę dla miliardów, jak przedstawiono powyżej mocno chrzczoną, nauczyły nas co jest rozsądnym poglądem, a co przejawem szaleństwa i to stąd się biorą ilustrowane tu paradoksy; więc chyba jednak warto poruszać tę tematykę, póki się to jakoś nie wyklaruje i nie będzie można co do tych tematów na czymś konkretnym oprzeć swojego spokoju ducha i postawy biernego oczekiwania na wydarzenia "wieczorem przed telewizorem"; jeśli to się potwierdzi, to na pewno niczyja to wina, że urodził się z 50% genów z kosmosu, a nie np. z 48% i by się nie przemieniał w spragnioną ludzkiej krwi dziwną postać, budzącą wkoło niechęć i zmuszoną do ukrywania się przez całe życie - rozumiemy je, ale przecież nie będziemy tak stać i czekać, aż nas zjedzą, tylko te wszystkie relacje i tak trzeba będzie prędzej czy później prześwietlić, zanim nas może skotłują do reszty - bo jak widać, już chyba wcisnęły naszym przodkom parę niezłych kitów i ledwo będziemy w stanie udźwignąć i zrzucić z siebie tę całą ściemę, aż tak nas już wkręciły i wielu z nas nadal codziennie przyczynia się do tego w zamian za sowite wynagrodzenie; "sowite" - ciekawe, skąd to się wzięło...; a może gadoidy nawet nie istnieją i to ktoś inny robi sobie jaja, grupy interesów, których nawet nie potrafimy nazwać ani opisywać w wielu zdaniach - technologia z przerwanego w roku 1984 Project Montauk umożliwiałaby zorganizowanie tak szeroko zakrojonej mistyfikacji, włącznie z pojawianiem się głosów w głowie Davida Icke'a i przedstawiających dwunożne jaszczury hologramów wokół sylwetek niczemu niewinnych osób - kto podrąży informacje dotyczące tego typu programów, bez wątpienia to zrozumie i co miał na myśli Phil Schneider mówiąc, że tajne technologie wojskowe wyprzedzają publiczne o ponad 1000 lat. Generalnie ci kosmici od Wilcocka i Plejaranie od B.M. mówią, żeby zawsze patrzeć we własne serce i podążać za intuicją, choćby w gazetach i naukowych traktatach opisywano ją jako nic nie wartą i nikomu nie potrzebną przybłędę, choćby w telewizji psychologowie i inni eksperci mówili, żeby nie ufać przeczuciom i dużo myśleć, rozsądnie, to znaczy według praw i kanonów opinii propagowanych jako prawidłowe i najlepsze - oni tak mówią, ci kosmici, że myślenie to jest jak gdyby druga liga, a ekstraklasa to byłyby te niejasne przeczucia i "tknięcia", więc raczej nie znajdzie szczęścia ten, kto nie będzie podążał za głosem intuicji ani pielęgnował w głowie dobrych myśli; poza tym w komórkach naszych ciał są jakieś kwasy i tam jest podobno zawarta cała wiedza, mądrość wszechświata, pamięć poprzednich wcieleń, w ogóle w każdy kawałeczek kosmosu jest na zasadzie fraktala od początku wkodowana cała prawda o nim całym, wzory DNA również skomplikowanych istot oraz inne ciekawe informacje - to dlatego nasze przeczucia są trafne, ponieważ tak naprawdę jesteśmy dużo mądrzejsi, niż moglibyśmy przypuszczać na podstawie stanu wiedzy naszej współczesnej nauki; zwłaszcza, jeżeli potrafimy ów bank danych uruchomić i korzystać z niego choćby w niewielkiej części, do czego można dążyć poprzez medytację i życie zgodne z prawami stworzenia (ang. 'laws of Creation'), czyli skupione na poszukiwaniu miłości, prawdy i mądrości (umiejętności praktycznego wykorzystywania wiedzy), by nie wchodzić nikomu w drogę i nigdy niczego nie narzucać, na dążeniu do samorozwoju i ewolucji duchowej - życie bez postępu w sferze ducha jest całkowicie zmarnowane jako wcielenie, bo to akurat o to chodzi w tej grze w reinkarnację, którą da się ukończyć; ufać najlepiej przede wszystkim sobie, nie żadnym radom z zewnątrz, chyba że chodziłoby o znaki kosmosu albo losu - nad nimi warto się zastanawiać i zawsze jest ku temu okazja, bo każda chwila jest znakiem, efektem naszych działań i myśli - sorry Winnetou, ale nie ma przypadków (ich istnienie wykluczyła już zresztą nasza matematyka) - nie jest jasne, czy dotyczy to również wypadków komunikacyjnych, chyba właśnie nie, takie nagłe zgony bywają w sprzeczności z zamysłami kosmosu. Jeśli chodzi o kontakt z kosmitami, to fajnie jest mieć w głowie jakąś łączność, ale też trzeba pamiętać (tak mówią np. Plejaranie, Alex Collier oraz rozmaici niezależni badacze), że tam w przestrzeni czai się również wiele zwodniczych istot, które chciałyby zrobić karierę i szukają naiwnych. Amerykański badacz Jim Marrs, który do ufo dobrnął badając sprawę zamachu na Kennedy'ego od dnia jego przeprowadzenia i otwarcie mówi, że nie porusza tematu hybryd stanowiącego główny wątek dociekań Davida Icke'a, ponieważ jego zdaniem ludzie raczej straciliby zainteresowanie całym jego przekazem (podobnie kiedyś wypowiadał się np. Alex Jones w ogóle o 'reptoidach' jako wątku niezależnego obiegu informacyjnego, ale on chyba cały temat ufo do niedawna postrzegał jako jeszcze zbyt kontrowersyjny, a do dzisiaj go nie omawia, gdyż wedle jego słów "za dużo jest w nim dezinformacji i dziwaczności"; William Cooper przed śmiercią uznał większość krążących w obiegu informacji za fałszywki spreparowane przez służby, w tym dokumenty MJ-12) - no więc ten Jim Marrs ma takie powiedzonko: "patrzenie na przelatujące po niebie ufo i zastanawianie się, czy pilotujący je kosmici są dobrzy, czy źli, jest jak patrzenie na przelatującego Boeinga i zastanawianie się, czy lecący nim ludzie są dobrzy, czy źli". I moja refleksja, jako początkującego badacza z Polski: "może z tymi mieszkańcami innych planet to jest tak samo, jak z mieszkańcami naszej - trafisz na tych, na których masz trafić..."

   W sumie pewnie uczciwie byłoby zrobić podstronę z moimi (?) refleksjami, bo tutaj gdzieniegdzie je powplatałem i pododawałem do czyichś relacji lub opracowań. Mam jeszcze kilka, ciągle się pojawiają - wiadomo, człowiek myśli o tym raz po raz, nie cały czas można oglądać telewizję (tak naprawdę robię to codziennie, często godzinami, chociaż mam tylko dwa kanały - też lubię, jak coś gra [zresztą podobno Szarym to przeszkadza...]) - to może od teraz będę po prostu te swoje myśli ograniczał - dopisywał do niniejszego akapitu. "Jeśli nienawidzisz hybryd, to wyluzuj - bo w następnym wcieleniu możesz być jedną z nich". "Jeśli chcesz pokonać Oriona, postaraj się pokonać go najpierw we własnym sercu" - łał, jakie banalne, ale tak naprawdę to jest niezłe i na moje wyczucie tkwi w tym sensu, co niemiara - "ewentualnie możesz spróbować się z tym Orionem pogodzić - też dobry pomysł..."

 

   Ta strona zrobiła się tak duża, że jest już nieporęczna - następna tutaj.

 

powrót na stronę główną